Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.
Bartosz Wójcik, Rafał Wnuk  2 kwietnia 2016

Polskie Państwo Podziemne wciąż czeka na odkrycie

Bartosz Wójcik, Rafał Wnuk  2 kwietnia 2016
przeczytanie zajmie 5 min

Serial o Brygadzie Świętokrzyskiej? Jak najbardziej. Wszystko rozbija się jednak o sposób prezentacji historii tego oddziału. Opieranie scenariusza takiej produkcji na powieści Elżbiety Cherezińskiej ma taki sam sens, jaki miałaby opowieść o Romualdzie Rajsie „Burym“ lub Zygmuncie Szendzielarzu „Łupaszce” budowana wyłącznie na podstawie książki Katarzyny Bondy – Okularnik, w której partyzantka zredukowana jest do obsesyjnego, zbrodniczego nacjonalizmu. Zresztą w tej całej dyskusji o Żołnierzach Wyklętych umyka nam jedna najważniejsza sprawa – fenomen Polskiego Państwa Podziemnego. I to nie tego kojarzonego z karabinami i utożsamianego z Armią Krajową, lecz rozumianego jako pozostałe setki tysięcy osób zaangażowanych w szereg działań: ponad milion dzieci uczonych języka polskiego, historii oraz innych przedmiotów na różnego rodzaju kompletach; tajne szkolnictwo wyższe; sądownictwo; wreszcie – odbudowa administracji państwowej. Jednym słowem umyka nam ogromny, pozytywistyczny, propaństwowy wysiłek, nie mający swojego odpowiednika w Europie! Bartosz Wójcik rozmawia z profesorem Rafałem Wnukiem, autorem Atlasu polskiego podziemia niepodległościowego 1944-1956.

Tuż przed obchodami Narodowego Dnia Pamięci Żołnierzy Wyklętych, w centrum Warszawy, na popularnej rotundzie, pojawił się specjalny baner. Jednym z jego bohaterów był Antoni Szacki „Bohun“ – dowódca Brygady Świętokrzyskiej Narodowych Sił Zbrojnych. Kilka dni później szef programu drugiego TVP poinformował, że ruszyły prace nad poświęconym Brygadzie serialem. Za podstawę dla scenariusza ma służyć świetnie napisana, lecz zarazem dość hagiograficzna zbeletryzowana powieść Elżbiety Cherezińskiej pt. Legion. Tymczasem losy tego oddziału – o czym pisał Pan niedawno – od lat budzą niemałe kontrowersje?

Umieszczenie na banerze człowieka, który ani przez moment od początku roku 1945 nie znajdował się na terytorium zdominowanym przez Sowietów jest nieporozumieniem. Musimy odpowiedzieć sobie w tym kontekście na pytanie – jaki był związek „Bohuna“, czy innych żołnierzy Brygady Świętokrzyskiej przebywających na zachodzie i posiadających pełną swobodę działania, z tymi którzy do końca walczyli z Niemcami, by później tworzyć w kraju antykomunistyczne podziemie? Gdy w 1945 r. w Polsce partyzanci stawiali czoła Sowietom i aparatowi nowej władzy, „Bohun“ na terenie Niemiec przekształcał Brygadę w jednostkę wartowniczą, opłacaną i aprowizowaną przez władze amerykańskie. Pilnowanie amerykańskich magazynów było pracą odpowiedzialną i uczciwą, niemniej nie miało nic wspólnego z walką o wolną Polskę. Nie widzę analogii między losem Brygady Świętokrzyskiej, a żołnierzy powojennej konspiracji. Dla mnie to są dwie różne historie, których nic nie łączy.

Dzieje Brygady Świętokrzyskiej są niewątpliwie świetnym materiałem na serial. Problem w tym, w jaki sposób jej losy będziemy ukazywać. Opieranie scenariusza takiej produkcji na powieści Elżbiety Cherezińskiej ma taki sam sens, jaki miałaby opowieść o Romualdzie Rajsie „Burym“ lub Zygmuncie Szendzielarzu „Łupaszce” budowana wyłącznie na podstawie książki Katarzyny Bondy – Okularnik, w której partyzantka zredukowana jest do obsesyjnego, zbrodniczego nacjonalizmu. Można? Można. Pytanie tylko – co przez to chcemy osiągnąć? Konstruowanie opowieści o Brygadzie jako wzorze do naśladowania, jest bardzo ryzykowne i niesie za sobą daleko idące konsekwencje. W ten sposób podważa się opowieść o Polskim Państwie Podziemnym jako moralnym drogowskazie okresu okupacji. Państwo to wyznaczało pewne zasady, także na płaszczyźnie kontaktów z Niemcami, które Brygada świadomie i permanentnie łamała. Heroiczna i aprobująca opowieść o tej jednostce będzie siłą rzeczy negacją prawną tego państwa, a w konsekwencji – podważeniem ciągłości II RP, której tajną kontynuację stanowiła Rzeczpospolita Podziemna. Stawianie za wzór Brygady to de facto promocja postawy antypaństwowej i antyobywatelskiej. Jej idealizacja wypływa z przekonania, że kamieniem węgielnym polskiego patriotyzmu okresu okupacji powinien być konsekwentny antykomunizm,  czego twórcom tej jednostki z pewnością odmówić nie możemy. Ja się z takim interpretowaniem historii nie zgadzam. Droga jaką wybrała Brygada, ale także wizje polityczne tego środowiska, antydemokratycznego, dążącego do „narodowej rewolucji“, były całkowicie sprzeczne z polityką legalnych władz polskich, co podkreślał zarówno Londyn, jak i kierownictwo podziemia w kraju.

Największe kontrowersje budzi chyba wspomniana kwestia porozumienia z Niemcami?

Tak, przy czym nasza wiedza na temat genezy tego zjawiska, jego szczegółów, pozostaje ograniczona. Tym niemniej dokumenty wytworzone przez Armię Krajową oraz Bataliony Chłopskie, nie pozostawiają wątpliwości, że współpraca taka miała miejsce, a momentami jej charakter był wręcz jawny. Swego czasu rozmawiałem z akowcem, który po powstaniu trafił na Kielecczyznę, gdzie z miejsca, ponownie zaangażował się w działalność konspiracyjną. Pewnego razu – mówimy o październiku 1944 roku – na dworcu w Skarżysku Kamiennej zobaczył niecodzienną sytuację – na peronie stała grupa ludzi w polskich mundurach, rogatywkach z orzełkami w koronie i emblematami NSZ oraz uzbrojony niemiecki patrol. Nie rozumiał dlaczego do siebie nie strzelają! Jego świat zawalił się zupełnie, gdy mijając się obie grupy oddały sobie honory. Dla człowieka, który dopiero przeszedł powstanie był to szok. Zdarzenie to można by potraktować jako zbieg okoliczności, sytuację wyjątkową. Jednak stan ten potwierdzają raporty z tamtego terenu wytworzone przez Inspektorat Kielecki AK, nie mówiąc już o relacjach ludowców, których Brygada traktowała niekiedy jako „komunę”. Jednocześnie poszczególnym oddziałom Brygady zdarzały się starcia z Niemcami, co jeszcze bardziej komplikuje obraz całości.

Co do form tej współpracy po rozpoczęciu marszu na zachód – porozumienie z Brygadą Świętokrzyską wpisywało się tu w szersze zjawisko taktyki obranej przez Niemców w 1944 roku, realizowanej na terytorium całej niemal Europy Środkowo-Wschodniej. Polegała ona na wzmacnianiu i stopniowym uzależnianiu od siebie formacji najzajadlej antykomunistycznych. Koncepcję tę wprowadzano w życie na Łotwie, Litwie, Białorusi czy Ukrainie. W Polsce również. Sondowano na tę okoliczność nie tylko NSZ. Kilkakrotnie „podchodzono” do AK, jednak Komenda Główna konsekwentnie taki scenariusz odrzucała, stojąc na gruncie bezkompromisowej walki z Niemcami. Było to zgodne z zaleceniami legalnych władz RP w Londynie, które w działaniu takim widziały realizację polskiej racji stanu. Oczywiście nie znaczy to, że lokalnie takich kontaktów nie było. Najlepiej znany jest  przypadek cichociemnego Adolfa Pilcha „Góry-Doliny“, który znajdując się w tragicznej sytuacji w Puszczy Nalibockiej podjął się takiej współpracy. Znamienne są jednak konsekwencje wyciągnięte przez dowództwo AK, włącznie z wyrokami śmierci i likwidacją samodzielności okręgu, w którym proceder ten miał miejsce! Wszystko działo się na Nowogródczyźnie, gdzie sytuacja polskiego podziemia była nieporównywalnie trudniejsza niż na Kielecczyźnie. W przypadku Brygady Świętokrzyskiej mamy sytuację odwrotną. Kierownictwo polityczne NSZ, które odmówiło scalenia z AK, było właściwie częścią Brygady i aprobowało kontakty z Niemcami, a od pewnego momentu w nich uczestniczyło. W tym kontekście ciekawe pytanie zadał swego czasu emigracyjny historyk, znawca dziejów NSZ i Brygady, Zbigniew Siemaszko. Mianowicie – czy środowisko to brało w ogóle pod uwagę inny scenariusz niż wymarsz z Niemcami?

 Część żołnierzy Brygady Świętokrzyskiej, już po przekroczeniu linii frontu, w pierwszych miesiącach 1945 roku wzięła udział w kursach obejmujących szkolenia radiotelegraficzne, spadochronowe i zasady walki partyzanckiej. Ich organizatorem była Służba Bezpieczeństwa Rzeszy (SD). Następnie pewna grupa uczestników wspomnianych kursów została przerzucona na teren Polski drogą lotniczą, skacząc z niemieckich samolotów, a pozostali – ci byli liczniejsi – przeszli linię frontu sowiecko-niemieckiego pieszo.

Nie ma jednak dowodów na to, by po ponownym przekroczeniu sowiecko-niemieckiego frontu nawiązywali jakikolwiek kontakt z Niemcami?

Nie ma takich dowodów. Wiadomo, że używali radiostacji, prowadzili nasłuch, ale nie wiemy nic na temat wypełniania niemieckich poleceń po zrzuceniu za front. Równie mało wiemy o rodzaju kontaktów, jakie utrzymywały chociażby analogiczne grupy z obszaru państw bałtyckich.

Kończąc wątek Brygady – zwolennicy tej jednostki przedstawiają kontrowersyjną decyzję o porozumieniu z Niemcami i wycofaniu się na zachód jako realizację rozkazu Naczelnego Wodza.

Realizację rozkazu Naczelnego Wodza, którego de facto, poza płaszczyzną deklaracji, nie uznawali. No bo jak w innym razie wytłumaczyć fakt konsekwentnego ignorowania, a niekiedy działania sprzecznego z rozkazami napływającymi od legalnych władz przez cały okres wojny? Oczywiście, można sobie wybiórczo interpretować źródła, tylko nie będzie to miało wiele wspólnego z historycznym rzemiosłem. Zresztą – jeśli byśmy przyjęli że Brygada faktycznie wypełniała rozkazy władz londyńskich, to jak wytłumaczyć jej los po dotarciu na zachód. Dowódcy początkowo okłamywali zarówno Amerykanów jak i Polaków, jakoby byli jednostką Armii Krajowej. Gdy prawda wyszła na jaw i polskie władze zaczęły dążyć do rozwiązania Brygady, jej kierownictwo zdecydowało się na porozumienie z Amerykanami i doprowadziło do utworzenia, wspomnianych wyżej, kompanii wartowniczych. Do Polskich Sił Zbrojnych przyjmowano członków tej formacji jedynie na zasadzie decyzji dotyczących indywidulanych żołnierzy. Brygada Świętokrzyska jako całość nie była częścią Polskich Sił Zbrojnych w Kraju i nigdy nie stała się ich częścią na zachodzie. Już po wojnie do komisji weryfikacyjnej przy Polskich Siłach Zbrojnych napłynęło wiele podań o wliczenie służby w Brygadzie Świętokrzyskiej do okresu służby wojskowej oraz uznanie uzyskanych tam stopni wojskowych. Na kilkaset z nich, złożonych w latach 1946-47, jakie przejrzałem – nie trafiłem na ani jedną weryfikację pozytywną. To chyba o czymś świadczy? Władze polskie w Londynie za Wojsko Polskie uznawały żołnierzy Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie oraz Armii Krajowej. Brygada Świętokrzyska nigdy nie była częścią tych formacji.

Jest Pan pomysłodawcą i współautorem Atlasu polskiego podziemia niepodległościowego 1944-56, niewątpliwie jedną z osób, które odegrały kluczową rolę w przywracaniu świadomości społecznej tematu powojennego podziemia. Jednak Żołnierze Wyklęci to termin, do którego odnosi się Pan, co podkreślał ostatnimi czasy publicznie, dość sceptycznie. Dlaczego?

Kwestią podziemia antykomunistycznego zacząłem zajmować się w 1989 roku na seminarium profesora Tomasza Strzembosza. To była wówczas „biała plama”, rzecz niemal zupełnie pomijana, a zarazem – fascynujące zagadnienie badawcze. Byłem i nadal jestem przekonany, że temat ten należało podjąć. Nie tyle przywrócić świadomości społecznej, co go do niej wprowadzać. Wypełnienie owej „białej plamy“, obok naturalnej ciekawości historyka, było główną motywacją mojego podjęcia tego tematu.

Badając zawiłe losy powojennego podziemia, obok kart pięknych, godnych upamiętnienia zaczęły pojawiać się i te tragiczne. Przypadkiem, który zrobił na mnie ogromne wrażenie była zbrodnia w Wierzchowinach dokonana przez oddział NSZ Mieczysława Pazderskiego „Szarego“. W przeciwieństwie do innych budzących wątpliwości przykładów, mających charakter kryminalnych występków działających na własną rękę partyzantów, w Wierzchowinach z rozmysłem, „na rozkaz“, dokonano zaplanowanej rzezi blisko 200 osób narodowości ukraińskiej. Za decyzją o mordzie stała kalkulacja zdobycia tą drogą poparcia okolicznej ludności polskiej.

Jednak w tym przypadku nie sposób chyba pominąć specyfiki regionu? Tragedia Wołynia odbijała się szerokim echem.

Oczywiście, wieści o Wołyniu docierały wszędzie. Ale Wierzchowiny to okolice Krasnegostawu. Niewielka prawosławna wyspa w polskim otoczeniu, wyspa całkowicie bezbronna. Tymczasem dokonano regularnej rzezi poprzedzonej selekcją na Polaków i „nie-Polaków“. Zginęły kobiety i mężczyźni, małe dzieci i starcy. Wydarzenia z Wierzchowin nie zdeterminowały mojego postrzegania powojennego podziemia. Tematykę tę badałem wiele lat, badam nadal i jestem daleki od potępiania ludzi, którzy wybrali drogę zbrojnego oporu. Nauczony doświadczeniem, jestem jednak przeciwnikiem heroizacji z założenia, bez rozpatrzenia konkretnego przypadku. Tymczasem formuła Żołnierzy Wyklętych nie sprzyja krytycznemu namysłowi. Jest jak gąbka – wchłania wszystko. Ja się buntuję, gdy obok rzeczywistych bohaterów, wymienia się Romualda Rajsa „Burego“ czy też Józefa Krawczyka „Kudłatego“ – bandytę z okolic Przeworska, który dziś uchodzi za „wyklętego”. To, pojęcie jest równie malownicze, co nieprecyzyjne. Raz oznacza opór zbrojny, innym razem działalność polityczną, a niekiedy sam fakt bycia represjonowanym przez komunistyczny reżim. Do Wyklętych zaliczani są z jednej strony partyzanci, z drugiej – ludzie którzy walki zbrojnej nie podjęli. Wyklętymi są gen. Fieldorf czy rtm Pilecki. Nie zauważyłem, by podczas uroczystości Narodowego Dnia Pamięci Żołnierzy Wyklętych ktokolwiek wspominał o Kazimierzu Moczarskim czy Władysławie Bartoszewskim, a do końca byli oni żołnierzami Delegatury Sił Zbrojnych. Z jakichś powodów, z pewnością nie merytorycznych, takie osoby są wypychane poza zbiór „Wyklętych”. Ta płynność kryteriów sprawia, że niektórzy zaczynają bawić się formą i selekcjonują – kto pasuje do zakładanego obrazu. Dokonują swoistego „mianowania na Wyklętego”. Tak instrumentalnie tworzony zbiór można bez trudu wykorzystywać dla tworzenia politycznego mitu i używać jako oręża. A to mi się nie podoba i stąd mój sceptycyzmu wobec wspomnianej formuły.

Wspomniał Pan o Wierzchowinach i nasunęła mi się taka refleksja – „Szary“ i „Szary“. Pierwszy, Mieczysław Pazderski, dowodził wspomnianą pacyfikacją wsi. Drugi, Antoni Heda, dokonał w biały dzień brawurowego rozbicia więzienia Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Kielcach, skąd uwolnił kilkaset osób. Oba wydarzenia dzieliły zaledwie 2 miesiące. To bardzo symboliczne.

Ma Pan rację. Tak jak różni byli „Szarzy”, tak różne były organizacje powojennego podziemia. Największa – Zrzeszenie „Wolność i Niezawisłość” – stawiała sobie za cel budowę demokratycznego państwa w którym będą poszanowane prawa obywatelskie wszystkich bez wyjątku mieszkańców. Przywódcy powstałego w oparciu o kadry AK Zrzeszenia zakładali działania w sferze społeczno-politycznej. Narodowe Zjednoczenie Wojskowe  preferowało walkę zbrojną. Choć niechętne, a czasem wrogie mniejszościom narodowym, niekiedy akceptowało demokrację jako zasadę ustrojową przyszłej Polski. Narodowe Siły Zbrojne zaś całkowicie odrzucały demokrację i dążyły do przekształcenia Polski w monopartyjną, skrajnie nacjonalistyczną dyktaturę. Dziś wszystkie te organizacje wrzuca się do jednego worka.

Jak należałoby zatem, Pańskim zdaniem, podjąć problematykę powojennego podziemia? Na co warto położyć szczególne akcenty w tej narracji?

Wydaje mi się, że w centrum naszej uwagi powinno stać Zrzeszenie „Wolność i Niezawisłość“, będące sukcesorem tradycji AK i Polskiego Państwa Podziemnego. Nie wolno przy tym pominąć jego założeń – dążenia do rozwiązania oddziałów leśnych i zastąpienia oporu zbrojnego walką polityczną oraz samoorganizacją społeczną na rzecz suwerennego bytu państwa polskiego. Nie znaczy to oczywiście, że oddziałów zbrojnych podporządkowanych WiN-owi nie było. Np. na Lubelszczyźnie, część dowódców po prostu nie uwierzyła, że „już nie walczymy“. Chodzi o kierunek ewolucji głównego nurtu poakowskiego podziemia, odejście od przelewu krwi. Dziś fakt ten jest zepchnięty w głęboki cień. Antykomunistyczna walka bez przemocy wydaje się dziś mniej atrakcyjna od – nazwijmy to – patriotyzmu pola bitwy. Dominujący przekaz płynący do ludzi młodych jest jasny – „Śmierć wrogom Ojczyzny“ lub „Zwycięstwo albo Śmierć“. Jako jedyny uczciwy wybór jawi się droga walki z karabinem w ręku. Stąd traktowanie po macoszemu Mikołajczyka i PSL-u. Tymczasem w PSL było w szczytowym okresie blisko milion ludzi, podczas gdy w konspiracji działało łącznie sto kilkadziesiąt tysięcy. Te proporcje doskonale pokazują jak odległy jest malowany dziś obraz od powojennej rzeczywistości. Wracając do Pańskiego pytania, jeśli chcemy propaństwową tożsamość wspólnoty, a dla mnie to ogromna wartość, to odwoływać się należy przede wszystkim do inkluzywnej tradycji Polskiego Państwa Podziemnego i Zrzeszenia WiN. Antydemokratyczna, szowinistyczna, wyłączająca tradycja NSZ tu nie pomoże.

W Ostrołęce powstaje Muzeum Żołnierzy Wyklętych. W przestrzeni internetowej nie ustaje dyskusja nad tym, jaką będzie ono miało wymowę. Jednym z powracających co jakiś czas pytań jest to o budzącą liczne kontrowersje postać Romualda Rajsa „Burego“ i jego ewentualne miejsce w ekspozycji. Tymczasem postać „Burego“ jest raczej symbolem. Czy Pana zdaniem powstające muzeum powinno uwzględniać wspomniane tu już czarne karty z dziejów podziemia?

Jeśli opowieść ma być wiarygodna, nie może uwzględniać tylko części historii, tej która nam pasuje. Trzeba opowiedzieć ją całą, taką jaka była. W przeciwnym razie otrzymamy nie muzeum lecz niewiarygodną laurkę, wielką salę pamięci „ku czci”. A przecież nie o to chodzi. Wyboraźmy sobie, że na Ukrainie powstaje Muzeum Ukraińskiej Powstańczej Armii, koncentrujące się wyłącznie na walce tej formacji z Sowietami, i nie wspomina się tam o stosunku tejże do Polaków czy Żydów. Nie wspomina się, bo nie pasuje to do kreowanego obrazu idealnego. Czy to będzie uczciwe?

Zdaję sobie sprawę, że muzeum to wrażliwe medium i w Ostrołęce wyważyć proporcje będzie trudno. Ale jeśli ma to być pełnokrwista wystawa adresowana do zróżnicowanego odbiorcy, nie może przybrać formy lukrowanej opowieści, służącej utwierdzaniu przekonanych.

Obecna narracja historyczna, co poruszaliśmy niedawno na łamach naszego portalu, a o czym zdążył Pan już wspomnieć, charakteryzuje się dwoma cechami: z jednej strony koncentracją na oporze zbrojnym; z drugiej – premiowaniem postaw odznaczających się radykalnym antykomunizmem. Tym samym zupełnie na drugi plan schodzi kwestia Polskiego Państwa Podziemnego, nie do końca wpisującego się w przyjęty schemat. Druga wojna sprowadza się głównie do września ’39 i sierpnia ’44. Gdzieś pomiędzy znajdziemy jeszcze akcję pod Arsenałem, a niekiedy likwidację Kutschery. Jakich zasadniczych kwestii tu Pana zdaniem brakuje?

Do wydarzeń mocno obecnych w pamięci dodałbym jeszcze Katyń. Z tej opowieści wyłania się prosta martyrologiczno-heroiczna wizja historii: cierpienie i walka, walka i cierpienie. Oczywiście są to elementy naszej historii i jako takie istotnie współtworzą naszą tożsamość. Jednak ograniczanie się wyłącznie do nich jest szkodliwe. Między symbolicznymi Wrześniem a Sierpniem trwała bowiem nieustanna, pozytywistyczna praca organiczna Polskiego Państwa Podziemnego. Pozostaje ono ogromnym atutem niewykorzystanym ani wewnętrznie, ani zewnętrznie! Podziemne państwo to nie tylko Armia Krajowa, będąca jego ramieniem zbrojnym. To setki tysięcy ludzi, dobrowolnie zaangażowanych w żmudną pracę na rzecz niepodległości i lokalnej wspólnoty. Większość z nich nigdy nie miała w ręku karabinu, wykonywała swoje zadania w inny sposób – tworząc podziemne instytucje mające chronić polskość w obliczu niespotykanej w dziejach próby jej zdławienia. Nie wolno też pomijać milionów zwykłych ludzi, na co dzień zwyczajnie stosujących się do zarządzeń podziemnych władz. My dostrzegamy te 40-50 tys. partyzantów, którzy przewinęli się przez oddziały leśne, zupełnie nie zwracając uwagi na efekty ciężkiej pracy wykonanej przez blisko pół milionową rzeszę ludzi zaangażowanych w podziemne państwo. A to były bardzo konkretne działania – ponad milion dzieci uczonych języka polskiego, historii, oraz innych przedmiotów na różnego rodzaju kompletach; to tajne szkolnictwo wyższe; sądownictwo; wreszcie – odbudowa administracji państwowej. Jednym słowem umyka nam ogromny, pozytywistyczny, propaństwowy wysiłek, nie mający odpowiednika w Europie!

I nie chodzi tu wyłącznie o sam fakt budowy podziemnego państwa. Jego elementy pojawiły się w czasie wojny w kilku jeszcze miejscach: w Jugosławii, na Ukrainie, czy na opanowanych przez Niemców terenach Związku Radzieckiego. To nie były zwykłe ruchy oporu, lecz wspólnoty noszące cechy państwa. Ale jest jeden czynnik który Polskie Państwo Podziemne wyraźnie i pozytywnie wyróżnia. Polskie Państwo Podziemne było jedyną strukturą jednocześnie obywatelską, pluralistyczną i prodemokratyczną. To absolutny fenomen w warunkach okupacyjnych! Wszystkie pozostałe „państwa” były strukturami totalitarnymi, w najlepszym zaś razie – autorytarnymi. W przypadku Polski nie ma jednego wodza i jednej partii, lecz porozumienie najróżniejszych sił, obejmujących cały wachlarz poglądów politycznych – od socjalistów po narodowców, które w obliczu wielkiej tragedii potrafiły zjednoczyć się i stworzyć sprawny, podziemny, prodemokratyczny organizm. Zwróćmy uwagę jak wielki, niewykorzystany potencjał do budowania naszej tożsamości to stwarza! To tradycja, z której czerpać może dziś ogromna większość społeczeństwa, tradycja nie wymagająca od nikogo opowiedzenia się po jednej czy drugiej stronie – nie dzieląca, lecz spajająca. Ucząca porozumienia na rzecz państwa i dobra wspólnego, promująca ciężką, pełną poświęcenia pracę, miast dychotomii walki i zdrady czy zwycięstwa albo śmierci.

Strzelało się wszędzie. W Grecji, Włoszech, Francji, nie mówiąc już o Jugosławii, ale tylko my potrafiliśmy – w wyjątkowo trudnych, na tle części ze wspomnianych teatrów, warunkach! – stworzyć coś tak niebywałego. Zupełnie nie rozumiem, dlaczego dzisiaj kompletnie to pomijamy. Chyba sami, jako społeczeństwo, nie do końca rozumiemy co udało nam się osiągnąć. Gdyby świadomość tę udało się odbudować, byłby to ważny wkład w tworzenie propaństwowej wspólnoty.

Na dzisiejszy odbiór naszej najnowszej historii niemały wpływ ma też swego rodzaju „filtr antykomunistyczny”, przez który wiele osób postrzega obecnie przeszłość. W tym schemacie myślenia antykomunizm jest miarą wszechrzeczy. III Rzesza, nazizm wydają się mniejszym złem, a niekiedy nawet potencjalnym sojusznikiem! Nie państwo polskie, wspólnota obywatelska są wyznacznikiem tego, co wolno, a czego nie wypada lub nie należy robić. Patriotyzm pomylony został z antykomunizmem.

Tymczasem dni takie jak 27 września, uchodzący za symboliczną datę powstania Polskiego Państwa Podziemnego, czy 14 lutego – dzień powołania AK, przechodzą, na tle 1 marca, niemal bez echa. Co należy robić, by sytuacja ta uległa zmianie?

W 2006 r. w artykule porównującym pamięć o antykomunistycznym podziemiu w Polsce i państwach bałtyckich stwierdziłem, że mit tzw. Żołnierzy Wyklętych jest czymś nowym i zyskuje popularność podobnie jak mit „leśnych braci” na Litwie i w Estonii. Podkreśliłem jednocześnie, że polskie podziemie antykomunistyczne nie stanie się mitem dominującym, gdyż miejsce to zajęte już jest przez Armię Krajową i Polskie Państwo Podziemne. Ponadto dla Polaków głównym okupantem i sprawcą zbrodni pozostaje III Rzesza, co zasadniczo różni nas od narodów bałtyckich. Dziś widać jak głęboko się pomyliłem.

W dobie bielizny „patriotycznej“ i szeregu absurdalnych gadżetów z wilkami, jaszczurkami i sentencjami typu „Śmierć wrogom Ojczyzny” widać to znakomicie. W ciągu 10 lat mit „Wyklętych” zdominował popularne wyobrażenia o naszej historii, stając się pewną modą. Ale mody mają to do siebie, że przemijają. Mam nadzieję, że również ta moda się znudzi. Może wówczas zaczniemy podchodzić do materii tak istotnej jak tożsamość historyczna nieco dojrzalej. Może wówczas zaczniemy budować polską wspólnotę opierając ją na takich filarach jak Polskie Państwo Podziemne, czy kolejny, bliższy nam, wielki sukces – ruch społeczny Solidarności. Niemniej sprawić, by 27 września, pod pomnikiem Polskiego Państwa Podziemnego zjawiły się tysiące obywateli reprezentujących różne segmenty społeczeństwa, tych z wilkami na koszulkach, tych którzy dziś spotykają się na manifestacjach KOD-u i tych z Rodziny Radia Maryja, będzie bardzo trudno. Niestety, symbole, które zostały raz zawłaszczone i zinstrumentalizowane przez część politycznego spektrum trudno przekształcić w symbole ogólnonarodowe. Dobrze byłoby, gdyby 27 września, 11 listopada, a także w inne święta, Polacy mogli manifestować ze sobą, a nie przeciwko sobie. Wszak dojrzałe społeczeństwo, dojrzały naród to wspólnota różnorodności.

Rozmawiał Bartosz Wójcik.