Jezus albo jest Bogiem, albo dajmy mu spokój
Redukowanie Jezusa do wymiaru postaci historycznej lub „wyciąganie Go” z kontekstu biblijnego i „uczłowieczanie” na siłę zdecydowanie więcej mówi o autorach tych prób niż o samym Jezusie. Chrystus albo będzie Bogiem-Człowiekiem, Synem Boga Żywego, albo zostawmy go w spokoju.
Jezus Christ Superstar i Ostatnie kuszenie Chrystusa – musical i dramat. Dwa obrazy różniące się podejściem gatunkowym, ale stanowiące świetne przykłady tego, że bez Zmartwychwstania nie ma sensu zajmować się postacią Jezusa z Nazaretu. Oba te filmy posiadają wspólny mianownik, który możemy przedstawić w czterech zasadniczych punktach.
1. Grzech i bez grzechu
Źródłem wszystkich dalszych problemów jest podejście obu reżyserów do zagadnienia grzechu i bezgrzeszności samego Jezusa. W przypadku Jezus Christ Superstar kwestia grzechu zostaje „rozwiązana” przez jej proste przemilczenie. W konsekwencji twórcy filmu z łatwością mogli dokonać redukcji postaci Jezusa do kogoś w rodzaju post-, czy też neohippisowskiego „mesjasza”, historycznej prefiguracji kontrkulturowego bojownika o wolność, który przeciwstawia się opresji sojuszu systemu władzy i systemu społecznego, reprezentowanego przez żołnierzy Heroda w policyjnych kaskach. W tym kontekście pojęcie grzechu staje się jeszcze bardziej problematyczne, bo przecież „nie na czasie” i zbyt mocno uwikłane we freudowskie super ego; grzech staje się czymś „wykluczającym”, stanowi przeszkodę w pochodzie ku wyzwoleniu się ze społecznych czy obyczajowych uwikłań stojących na drodze ku pełnej wolności i samorealizacji.
Jeszcze dalej idzie Martin Scorsese, który wprost zrywa z biblijną bezgrzesznością Jezusa. W konsekwencji otrzymujemy syna Maryi, cieślę wykonującego krzyże dla rzymskiego okupanta Izraela; postać wewnętrznie zagubioną, wątpiącą, podatną na wszelkie pokusy, w tym pokusy seksualne. Jezus nie jest Synem Bożym, który już w wieku 12 lat rozpoczyna podróż ku odkrywaniu Boskiej części Jego ludzkiej natury. Jezus Scorsese to mężczyzna słaby, niezdecydowany, snujący się w kolejnych scenach filmu, słyszący rzekomy głos Boga, może Syn Boży, a może raczej nie.
2. Judasz, nie Piotr
Naturalną konsekwencją pominięcia kwestii grzechu lub też bezpośredniego uwikłania samego Jezusa w grzeszną naturę ludzką, jest położenie nacisku w obu filmach na postać Judasza. To właśnie on, nie Piotr staje się kimś najbliższym postaci Zbawiciela, który już nikogo nie zbawia. Wydaje się to odbywać w imię absurdalnego „pochylania się” nad postacią zdrajcy, kuriozalnych prób doszukiwania się w jego działaniu jakiejś głębi myśli i działania. W przypadku Jezus Christ Superstar Judasz staje się „głosem rozsądku”, który przeciwstawia się rojeniom agrzesznego Jezusa, co do Jego boskości, tym, który w piosence Heaven on their minds próbuje uświadomić Chrystusowi Jego prawdziwą rolę etycznego, ale „świeckiego” lidera i „prawodawcy” nowego systemu społecznego, prowadzącemu ku pełnemu wyzwoleniu człowieka w perspektywie doczesności.
W obrazie Martina Scorsese Judasz również staje się postacią najbliższą Jezusowi, towarzyszącą mu już od pierwszych minut filmu. Jako bojownik o polityczne wyzwolenie Izraela spod władzy rzymskiej, sprzeciwia się „kolaboracji” Jezusa z okupantem poprzez Jego ciesielską pracę. Później towarzyszy Mu przez cały film, aby na jego końcu stać się „głosem rozsądku”, tym który wypomni Jezusowi Jego ucieczkę z krzyża.
Faworyzowanie Judasza wydaje się wynikać nie tylko z kuriozalnych prób „uczłowieczania Chrystusa”, ale również z niechęci do tego, co reprezentuje sobą sam Piotr – instytucji Kościoła, figury „opresyjnego systemu dystrybucji wiary” w kontrze do pierwotnej „czystości” i „autentyczności” nauki Chrystusowej i życia pierwszych chrześcijan. Widać to zarówno w przypadku neohippisowskiego musicalu Normana Jewisona, jak i już bezpośrednio w Ostatnim kuszeniu Chrystusa, gdzie to nawet nie Piotr, lecz św. Paweł zostaje przedstawiony jako właściwy twórca chrześcijaństwa, w filmie Scorsese kłamca, który celowo manipuluje biografią Jezusa dla własnych partykularnych celów.
3. Maria Magdalena i seksualność
„Uczłowieczanie” Jezusa nie mogło oczywiście pominąć kwestii seksualności i cielesności, tak istotnej, ale jednocześnie wykrzywionej we współczesnym świecie, szczególnie po rewolucji ’68, która kwestie wyzwolenia seksualnego i obyczajowości wciągnęła w obręb tego, co polityczne. Nic więc dziwnego, że w obu filmach Jezus wchodzi w dwuznaczne relacje z Marią Magdaleną, niedwuznacznie sugerujące napięcie erotyczne między nimi. Reżyserowie w swoim głębokim „pochylaniu się” nad „ludzkim” Chrystusem zdają się konfidencjonalnie mówić „Jezu, daj spokój z tą seksualną wstrzemięźliwością, w końcu sam ustanowiłeś sakrament małżeństwa”. Najmocniej wybrzmiewa to oczywiście w przypadku Ostatniego kuszenia Chrystusa, gdzie po zejściu z krzyża, Jezus wchodzi po prostu w związek z Marią Magdaleną i ma z nią dzieci.
4. Krzyż, śmierć i zmartwychwstanie
Współczesna kultura często nie wie co zrobić z ludzką śmiercią. Nie wiedzieli tego także twórcy obu filmów. W moim przekonaniu dojrzalej rozwiązał to reżyser Jezus Christ Superstar, który cały film zakończył wymowną sceną – ukrzyżowany Jezus zostaje na Golgocie sam, pozostali aktorzy, już bez strojów, wchodzą do vana i odjeżdżają z planu, rzucając jeszcze ostatnie spojrzenie na wzgórze, krzyż i zachodzące słońce. Jest w tej scenie uczciwa bezradność wobec śmierci, ale jednocześnie miejsce na intymną tajemnicę, która być może przekroczy doczesną perspektywę reprezentowaną przez filmowego Judasza.
Inaczej jest w przypadku obrazu Scorsese. W nim nie ma już po prostu miejsca na tajemnicę Krzyża i Zmartwychwstania. W swoim „uczłowieczaniu” Jezusa reżyser jest konsekwentny, aż do samego końca. W rezultacie otrzymujemy groteskowe fabularne twisty, zejście Jezusa z krzyża, kuszenie przez Szatana, życie z Marią Magdaleną, besztanie św. Pawła, wyrzuty ze strony Judasza, że to właśnie Chrystus okazał się zdrajcą, zdrajcą wobec ludzi i Boga. Jaka głębia kryje się za tym kuriozalnym splotem wydarzeń? Dla mnie pozostaje to zagadką.
Jezus Christ Superstar i Ostatnie kuszenie Chrystusa to obrazy prezentujące „antropologiczną kapitulację” współczesnej kultury.
Strach, bezradność, niechęć, radykalne niezrozumienie i odrzucenie tajemnicy śmierci, Krzyża i Zmartwychwstania w obu filmach zostają „przykryte” próbami redukowania Jezusa do postaci społecznego rewolucjonisty, którego horyzont działania ograniczony jest do doczesności oraz radykalnym „uczłowieczeniem” Jezusa, tak, że z postaci biblijnej zostaje już tylko ponury kontur, wypełniony antropologicznym defetyzmem reżysera. Oba te filmy stanowią próbę paternalistycznego w gruncie rzeczy „zagłaskania” Jezusa, próbę powiedzenia „Jezus był słaby tak jak i my. Nie wstydź się swojej słabości. Słabości, nie grzechu”. W konsekwencji następuje radykalne „obniżenie poprzeczki”, zamknięcie nas w perspektywie wiecznej słabości, z której nawet specjalnie nie musimy się wyciągać, bo w końcu „jesteśmy tylko ludźmi”. Nie ma tutaj miejsca na grzech, nie ma więc i miejsca na Boże miłosierdzie, a tym bardziej na nawrócenie czy zbawienie. Zostajemy na zawsze uwięzieni w perspektywie doczesności. A to wszystko pod płaszczykiem „głębokiego namysłu nad człowieczeństwem Jezusa”.
W tym kontekście prawdziwie „ożywczy” okazuje się film Mela Gibsona Pasja. Obraz naturalistyczny, brutalny, wręcz biologiczny. I co ciekawe, nieuciekający od wątpliwości, wahania, wewnętrznej walki duchowej Jezusa, wynikającej z jego człowieczeństwa, co w przejmujący sposób zostało ukazane w początkowej scenie modlitwy w Ogrodzie Oliwnym. A jednocześnie reżyser nie próbuje uciekać w infantylne sztuczki fabularne z Judaszem i Marią Magdaleną.
Jezus jest Bogiem-Człowiekiem, nie człowiekiem-może Bogiem- a może raczej kimś trochę lepszym od nas. Bez tajemnicy cierpienia, Krzyża, śmierci i Zmartwychwstania zajmowanie się Jezusem jest po prostu bezcelowe. Przykłady Jezus Christ Superstar i Ostatniego kuszenia Chrystusa dobitnie to pokazują.