Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.

Piechota: Dlaczego nie wykorzystać tej szansy?

przeczytanie zajmie 14 min

Nie jest łatwo. Ukraińskie przepisy oraz ich „kreatywna” nieraz interpretacja przez miejscowych urzędników stanowi zniechęcającą barierę dla potencjalnych polskich inwestorów. Co nie zmienia faktu, że warto to robić. W cieniu politycznej „karuzeli stanowisk”, kolejne gałęzie ukraińskiej gospodarki coraz mocniej otwierają się dla prywatnego biznesu. A polskie firmy już teraz radzą sobie naprawdę dobrze. I to pomimo wątpliwej pomocy ze strony polskiego państwa. Z Jackiem Piechotą, byłym ministrem gospodarki i pracy, prezes Polsko-Ukraińskiej Izby Handlowej rozmawiają Maciek Dulak i Paweł Grzegorczyk.

Po tragicznych wydarzeniach na Majdanie sporo mówiło się o transformacji politycznej Ukrainy, wieszcząc konieczne, głębokie zmiany ustrojowe i gospodarcze. Czy polityka i gospodarka to awers i rewers tej samej monety, a rewolucje w jednej sferze automatycznie pociągają za sobą perturbacje w drugiej? Czy może w cieniu politycznej zawieruchy biznes toczy się as usual?

Nie ma na to prostej i jednoznacznej odpowiedzi. Z jednej strony na polsko-ukraińską wymianę handlową w pierwszej kolejności negatywnie wpłynął kryzys gospodarczy u naszego wschodniego sąsiada, w tym m.in. dramatyczna dewaluacja hrywny, a nie polityczne trzęsienie ziemi po Majdanie. Z drugiej jednak strony nie można deprecjonować wpływu niestabilnej sytuacji politycznej na braki w skutecznym wdrażaniu koniecznych reform prorynkowych, restrukturyzacji gospodarki, ograniczania szarej strefy.

Co ciekawe, to wcale nie poziom liberalizacji życia politycznego, czy wręcz demokracji decyduje o atmosferze dla zagranicznego kapitału. Szczególnie jest to widoczne, gdy porównamy ze sobą sytuację u naszych trzech wschodnich  sąsiadów – Rosji, Białorusi i Ukrainy. Gdy zapytamy przedsiębiorcy, w którym z tych trzech państw preferuje prowadzenie interesów, to odpowiedź, jaką usłyszymy, jest odwrotnie proporcjonalna do „stopnia demokratyczności” w każdym z nich. Na Białorusi władza jest scentralizowana i jednoosobowa, dzięki czemu każdy wie, jak wygląda nie tylko polityczny, lecz również gospodarczy proces decyzyjny. Wiadomo, gdzie i jaką drogą uzyskać właściwe decyzje i kto ponosi odpowiedzialność za ich podjęcie i wdrożenie. W Rosji prezentuje się to trochę gorzej, ale warunki polityczne wciąż pozwalają na prowadzenie całkiem stabilnego i przewidywalnego biznesu. Najgorzej jest natomiast na Ukrainie, gdzie mamy do czynienia z dużą niestabilnością polityczną i częstą „karuzelą stanowisk”. Nazywam to „syndromem pięciu minut”. Decydent, urzędnik, kontroler, mogący w każdej chwili stracić stanowisko, a co gorsze nawet prawnik czy przedsiębiorca zagrożony jakąś administracyjną decyzją lub gwałtowną zmianą reguł postrzegają swoją sytuację w bardzo krótkiej perspektywie – wtedy ważniejsze jest to, co wezmę tu i teraz, a nie to, czy jutro stracę wiarygodność i potencjalnych partnerów. Przy tak dość rozpowszechnionej mentalności, wynikającej niestety z wielu wcześniejszych, ale również i nie tak dawnych doświadczeń, każda władza staje praktycznie przed wyzwaniem nie do pokonania w perspektywie jednej kadencji. A potem znowu wybory…

Owe „pięć minut” często sprowadza się po prostu to łapówkarstwa. W końcu Ukraina jest często wskazywana jako państwo z największym poziomem korupcji w Europie.

Z ubolewaniem należy stwierdzić, że pomimo wielu deklaracji i wezwań ze strony prezydenta Poroszenko i premiera Jaceniuka, programów rządowych, a nawet pokazowych aresztowań, kiedy to na przykład w marcu ubiegłego roku podczas posiedzenia ukraińskiej Rady Ministrów aresztowano dwóch członków rządu, poziom korupcji na Ukrainie nie spadł. Wielu przedsiębiorców zwraca uwagę, że nawet urzędnicy z ukraińskich instytucji kontrolnych, znajdujących się w stanie likwidacji, dokonują kontroli w firmach, oczekując łapówek za pozytywne wyniki kontroli. Z drugiej strony są też i pozytywne przykłady, chociaż trudno tu jeszcze mówić o jakimś systemowym przełomie. Nie zapomnę sytuacji, gdy w siedzibie Rady Najwyższej w Kijowie witał mnie nowo powołany gubernator jednego z regionów i w pierwszych słowach powitania żartobliwie przedstawił się „Panie prezesie – ja nie biorę!”.

W takim razie jak będzie wyglądała przyszłość? Czy polscy przedsiębiorcy coraz chętniej będą inwestować na Ukrainie, a eksport będzie wzrastał?

Niepewność polityczna na Ukrainie znowu się pogłębia, losy obecnego premiera i jego gabinetu wydają się już właściwie przesądzone. Przy sporach w gronie podzielonej większości parlamentarnej trudno oczekiwać wdrażania niezbędnych reform. To powoduje, że wiele firm wstrzymują się z decyzjami, dotyczącymi nowych projektów i z wejściem na rynek ukraiński. Natomiast przedsiębiorstwa, działające już na Ukrainie czekają i obserwują, jak potoczy się sytuacja. Trudno dziś mówić o perspektywie jakiejkolwiek współpracy, ponieważ wszystko zależy od najbliższych tygodni. Dewaluacja hrywny spowodowała, że nasze produkty stały się dla Ukraińców znacznie droższe, a co za tym idzie mniej konkurencyjne. Polski eksport stał się mniej opłacalny. W konsekwencji tej sytuacji pojawia się wzmożone oczekiwanie od nowego rządu skutecznego uruchomienia programu wsparcia polskiego eksportu. W trakcie poprzedniej kadencji wielokrotnie podkreślaliśmy to, że program wsparcia polskiego eksportu świetnie działa wobec Rosji, niwelując w ten sposób pośrednio koszty restrykcji nałożonych na ten kraj, doskonale służy wzrostowi naszego eksportu do Białorusi, a kompletnie nie działa wobec Ukrainy.

Z czego to wynika?

Po pierwsze z faktu, że Ukraina w rankingu OECD badającym poziom ryzyka danego kraju jest uznawana za kraj wysokiego ryzyka. A tym rankingiem kieruje się KUKE (Korporacja Ubezpieczeń Kredytów Eksportowych – firma prowadzącą jako jedyna w Polsce ubezpieczenia eksportowe gwarantowane przez Skarb Państwa). Od lat ta proeksportowa agencja rządowa podlega kolejnym ministrom finansów, a ci rozliczają jej kierownictwo przede wszystkim z osiąganych wyników finansowych, a nie ze wzrostu eksportu, do którego wspierania została przecież kiedyś powołana. Dla agencji ubezpieczeniowej najmniej strat finansowych jest wtedy, gdy nie podejmuje ona ryzykownych przedsięwzięć. Jeśli tak, to najlepiej nie wchodzić w projekty, dotyczące takich partnerów jak na przykład Ukraina. I tak to polityczne deklaracje o strategicznym partnerstwie z Ukrainą nie przekładają się w żaden sposób na gospodarczą rzeczywistość.

Po drugie, obok niechęci do udzielania gwarancji kredytowych, mamy trudność w znalezieniu banku po ukraińskiej stronie, który mógłby być operatorem programu. W przypadku kredytów o wysokości do 10 mln euro, a na takie jest największe zapotrzebowanie, BGK potrzebuje banku – partnera po ukraińskiej stronie, który oceni wiarygodność ukraińskiego partnera i biznes plan projektu. Banki ukraińskie, mogąc uzyskać tani pieniądz z BGK z gwarancjami KUKE, podnoszą ostateczny koszt pieniądza dla ukraińskiego przedsiębiorcy do poziomu rynkowego, śrubując swoją marżę. I program praktycznie nie funkcjonuje, ponieważ nie jest atrakcyjny dla ukraińskiego odbiorcy. Z niezrozumiałych dla nas przyczyn przez wiele lat nie udało się uruchomić programu w oparciu o najbardziej predysponowany do tego bank – Kredobank we Lwowie, który należy do grupy PKO BP. Nie było do tej pory współpracy między Ministerstwem Finansów, BGK i PKO BP i to pomimo dużej aktywności w tym zakresie ze strony kierownictwa PKO BP.

Po trzecie, nasze rozpoznanie ukraińskich partnerów nie zawsze jest najlepsze. W ukraińskich realiach oficjalne dane nie muszą w cale w pełni przekładać się na gospodarczą praktykę. Jeden z przykładów stanowi ranking banków ukraińskich, którym kierowało się KUKE. Niewiarygodnym był Kredobank, należący do PKO BP i tu żądano gwarancji ze strony właściciela, a na czele listy stał jeden z ukraińskich banków, należący do tamtejszego oligarchy. Okazało się, że każdy szanujący się ukraiński przedsiębiorca nie weźmie kredytu w tym banku, ponieważ ma świadomość, że skończy się to najczęściej przejęciem jego aktywów przez tego oligarchę. Jest to zderzenie liczb, oficjalnych danych ze znacznie odbiegającą od naszej rzeczywistością.

Po wielu zabiegach koordynatorem pomocy Ukrainie został ostatecznie w minionej kadencji wiceminister finansów. Nie pełnił tej roli niestety Minister Gospodarki, który byłby w naszej ocenie do tego najbardziej predysponowany. Premier Piechociński niestety nie uznawał tego kierunku za priorytet. Za jego czasów placówka Ministerstwa Gospodarki w Kijowie nie miała swojego szefa – kierownika Wydziału Promocji i Handlu przez 20 miesięcy. I tego braku w żaden sposób nie mogło wypełnić ogromne zaangażowanie urzędników w ministerstwie i w kijowskiej placówce we wspieranie naszej współpracy gospodarczej. Swoją drogą, sam system naszych zagranicznych przedstawicielstw pozostawia wiele do życzenia – swoich pracowników za granicą mają ministrowie rolnictwa, transportu, a nawet Polska Organizacja Turystyczna – koordynacja i współpraca między nimi często kuleje. Dodatkowo w kraju dochodzi do tego jeszcze kilka instytucji – agencji, mających wspierać polskich przedsiębiorców za granicą.

Na szczęście wiem, że w obecnym rządzie ten problem jest widziany i doceniany – toczą się już wstępne prace mające na celu uporządkowanie tego organizacyjnego chaosu, czemu oczywiście jako Izba gorąco kibicujemy. Już odczuwamy zmianę klimatu wobec Ukrainy w rządowych instytucjach po wystąpieniu sekretarza stanu w Ministerstwie Rozwoju – ministra Jerzego Kwiecińskiego, rekomendującego rozwój współpracy z Ukrainą jako strategiczne zadanie rządu. Ostatnio zapowiedziano drugi krok – w mojej ocenie o strategicznym i wręcz historycznym znaczeniu – przejęcie przez Ministra Rozwoju odpowiedzialnego za rozwój współpracy gospodarczej z zagranicą nadzoru nad wszystkimi podmiotami, za wspieranie tego rozwoju odpowiedzialnymi czy mogącymi temu rozwojowi skuteczniej sprzyjać. Jeden nadzór nad PKO BP, BGK, KUKE, PARP, PAIiIZ, ARP, WPHiI – to wielka szansa na stworzenie wreszcie skutecznego systemu promocji polskiej gospodarki.

W takim razie mamy do czynienia z dwoma rodzajami problemów. Pierwsze związane są z sytuacją wewnętrzną na Ukrainie i pozostają poza zasięgiem naszego oddziaływania. Drugie dotyczą naszego przygotowania, na co mamy już pełny wpływ.

Analitycy wskazują jednoznacznie, że pomimo Majdanu i wyborów demokratycznych, Ukraina wciąż jest zdominowana przez oligarchów. Mówi się wprost, że mandat deputowanego kosztuje około 2,5 mln euro, które trzeba wyłożyć na kampanię, prywatne media etc. Wprowadzanie reform napotyka na opór materii, ponieważ w praktyce podejmowane decyzje stanowią wypadkową gry interesów i zawsze są swoistym „kompromisem” między największymi grupami interesów. W tych warunkach demonopolizacja gospodarki i wprowadzenie rzeczywistej rynkowej konkurencji to proces dramatycznie trudny. Monopolistyczne struktury w energetyce, górnictwie, ciężkiej chemii, przemyśle nawozowym, metalurgii i szeregu innych obszarów budowano przez cały okres ukraińskiej niepodległości. Nie powstał natomiast w tym czasie praktycznie sektor małych i średnich przedsiębiorstw – tak ważny u nas. MŚP w sektorze przedsiębiorstw tworzyły na początku naszej transformacji 27 % PKB, dzisiaj to ponad połowa. Ukraińskie MŚP to udział zaledwie 16 %! 

Druga kwestia to wspomniany już wcześniej przeze mnie brak koordynacji działań wobec Ukrainy i zdecydowanego wsparcia polskich firm. Było nawet gorzej – padały obietnice, budzono nadzieję… i nic się nie działo. Kancelaria prezydenta Komorowskiego wyszła kiedyś z kapitalną inicjatywą stworzenia projektu funduszu kapitałowego, inwestującego w  małe i średnie ukraińskie firmy. Projekt powstał w oparciu o doświadczenia Polsko-Amerykańskiego Funduszu Przedsiębiorczości, który w latach 90. inwestował w polskie firmy, restrukturyzował je i „wychodził”. W ten sposób uratowano wiele polskich przedsiębiorstw. Po latach ze środków, które pozostały, za zgodą amerykańskiego Kongresu, utworzono w warszawie Fundację Wolności, która do dzisiaj wspiera demokratyczne reformy w wielu krajach. Ogłoszono projekt, według którego polskie instytucje finansowe złożyłyby się na kapitał w wysokości 100 mln euro, ten byłby inwestowany w małe i średnie firmy na Ukrainie, przede wszystkim te z udziałem polskiego kapitału. Wspierano by jednocześnie polskich przedsiębiorców i ukraińskie podmioty. W miarę wzmacniania firm kapitał by odzyskiwano i reinwestowano w kolejne. O programie powiedziano, kwota padła publicznie. Niestety, ostatecznie nic z tego nie wyszło, podobno w wyniku braku woli współpracy między prezydentem a premierem i rządem. Ukraińcy do dziś pytają mnie co z tymi 100 mln euro.

Można powiedzieć, że na to miejsce pojawił się kredyt w wysokości 100 mln euro, który premier Kopacz w czasie swojej wizyty w Kijowie postawiła do dyspozycji Ukrainy. Niestety, w umowie kredytowej nie wskazano jednej, konkretnej instytucji odpowiedzialnej za realizację tej umowy kredytowej po stronie ukraińskiej. Do dziś dyskutujemy o tym, jak ten kredyt będzie wykorzystany i czy w ogóle zostanie wykorzystany przez stronę ukraińską. Ostatnio na szczęście i tu nastąpiło przyspieszenie – wiadomo już na co i jak.

Mamy szansę udrożnić polsko – ukraińską granicę, co dla naszej gospodarczej współpracy ma ogromne znaczenia. Jako Izba postulujemy jednak w tym miejscu, aby nie wszystkie środki przeznaczyć na tzw. „twardą infrastrukturę”. Ogromne znaczenie ma tu zsynchronizowanie polskiego i ukraińskiego systemu odpraw – rejestracja i wzajemne przekazywanie danych o dokonanych odprawach przez służby celne Polski i Ukrainy, a mamy w tym zakresie ogromne doświadczenie, usprawniłoby odprawy i zdecydowanie ograniczyłoby poziom korupcji. Do dzisiaj na naszych przejściach granicznych między polskim i ukraińskim posterunkiem celnym „giną” często całe ciężarówki.

Nadzieją jest Ministerstwo Rozwoju, które zupełnie inaczej podchodzi do spraw Ukrainy. Wspomniany już przeze mnie minister Kwieciński sam bardzo dobrze zna realia ukraińskie, realizował tam wcześniej projekty wspierające ukraińską modernizację, a dzisiaj pracuje nad skoordynowaniem naszej pomocy rozwojowej dla Ukrainy. To dobrze, ale byłoby jeszcze lepiej, gdyby udało się na poziomie rządowym skoordynować działania na szerszą skalę i stworzyć formalny międzyresortowy zespół. Dziś nawet instrumenty wsparcia i współpracy są rozproszone między resortami. MSZ odpowiedzialne jest za pomoc rozwojową i środki na wsparcie projektów, MR dysponuje środkami na promocję gospodarczą, MR na promocję polskiej żywności, a MSWiA ma rozwiązywać problemy związane z migracją. I tak współpracy kilku resortów wymaga bardzo konkretny problem handlu oświadczeniami polskich pracodawców o zatrudnieniu obywateli Ukrainy, które mają swoją wartość rynkową, gdyż stanowią podstawę do uzyskania wiz.

Ukraina od lat zajmuje ostatnie miejsce w rankingach gospodarczy, które uwzględniają poziom wolności gospodarczej. Jednocześnie to kraj, z którego rocznie nielegalnie odpływa 11 mld dolarów. Czy sądownictwo i administracja na Ukrainie są na tyle wydajne, że polskie MŚP poradzą sobie na tym rynku? Jakie bariery muszą pokonać polscy inwestorzy?

Duże firmy, które od lat działają na Ukrainie znają tamtejsze realia i się w nich lepiej bądź słabiej w różnych okresach odnajdują. Chodzi mi tutaj w pierwszej kolejności o PKO BP i PZU. Dużych graczy stać na drogie kancelarie prawne, czasem na przeciągające się procesy, na bieżąco prowadzone analizy rynku, na profesjonalne „skanowanie” wiarygodności partnerów. W gorszej sytuacji znajdują się małe i średnie firmy. Obok wspomnianych już przyczyn obiektywnych, takich jak pogarszające się warunki dla polskich eksporterów, mamy tu też do czynienia z prawie powszechną korupcją w administracji i niestety bywa, że także i w wymiarze sprawiedliwości. Poziom uznaniowości w ukraińskim prawie, mnożenie konieczności otrzymywania przez przedsiębiorcę wielu zezwoleń, przez lata służyły temu, by mnożyć nieoficjalne źródła urzędniczych dochodów. Trzeba przyznać, że to powoli się zmienia – w sferze legislacyjnej rząd krok po kroku ogranicza obszary regulowane przez państwo, a sami urzędnicy w coraz większym zakresie przychylniej patrzą na potrzeby przedsiębiorców. Duże znaczenie ma tu rozpoczęta reforma samorządowa – po raz pierwszy lokalne władze są zainteresowane wzrostem płaconych podatków, uzyskały źródła dochodów własnych – do tej pory wszystko szło do Kijowa i centralnie było redystrybuowane.   Szczególnie korupcja w procesie zamówień publicznych i w wymiarze sprawiedliwości  stanowią blokadę dla wielu polskich firm przed zdecydowanym wejściem na ukraiński rynek. Tutaj potrzeba współdziałania, wymiany doświadczeń, profesjonalnego monitoringu, doradztwa i wielu innych działań.

Gdzie w takim razie szukać obszarów i branż najbardziej perspektywicznych dla polskich firm?

Tak naprawdę, przy obecnych procesach transformacyjnych w ukraińskiej gospodarce, niemożliwe jest wskazanie kilku najatrakcyjniejszych gałęzi, gdyż perspektywiczna jest praktycznie każda z branż, której potrzeba nowych technologii, systemów zarządzania czy wsparcia w niezbędnej ekspansji na rynek unijny.

Szczególnie interesujące wydaje się jednak dzisiaj wszystko, co wiąże się z bardzo szeroko rozumianą gospodarką komunalną. Na Ukrainie rozpoczął się proces decentralizacji, skutkujący tym, że gromady, jednostki samorządu terytorialnego, zaczynają dysponować własnymi środkami finansowymi. Powstaje powoli system motywujący do oszczędności i podnoszenia efektywności. Jest to więc pewien „dziewiczy rejon”, który może zostać z pożytkiem zagospodarowany przez polskie firmy.

Wdrażanie reform rynkowych z trudem, ale jednak wymusza pewne procesy, które my już mamy dawno za sobą, a na Ukrainie dopiero się rozpoczynają. Gospodarka odpadami, wcześniej branża zupełnie nieatrakcyjna, dzisiaj przy podnoszeniu opłat za korzystanie ze środowiska zaczyna być atrakcyjnym obszarem dla inwestycji. Podobnie jest w przypadku gospodarki wodno-ściekowej. Urynkowienie cen energii zupełnie inaczej ustawia warunki ekonomiczne dla działań zarówno po stronie wytwarzania energii, jak i po stronie energooszczędności. Jako Izba organizujemy już od zeszłego roku program konferencji na temat termomodernizacji i energoefektywności na Ukrainie – po raz pierwszy spotykają się one z ogromnym zainteresowaniem z ukraińskiej strony, a w coraz większym zakresie uczestniczą w tym projekcie polskie firmy.

Perspektywiczne wydają się również oczywiście inwestycje związane z rolnictwem. Ukraina posiada bowiem ogromne zasoby państwowej ziemi bogatej w czarnoziemy, które będą stopniowo oddawane w prywatne ręce, co pociąga oczywiście za sobą rywalizację o potencjalne zyski z jej użytkowania. Zamiast bać się konkurencji ze strony ukraińskiego rolnictwa na unijnym rynku, lepiej być tymi, którzy pomogą na ten rynek skuteczniej wejść i zrobią na tym dobry interes.

Kolejny obszar, na który warto zwrócić uwagę, a o którym mówi się przyciszonym głosem, to cały sektor zbrojeniowy – to jest to w czym Ukraina ma ogromne doświadczenie, ale też kontakty na rynkach trzecich, co nie zawsze potrafimy wykorzystać. Ukraina w dawnym Związku Radzieckim była dla tego przemysłu zagłębiem produkcyjnym, stąd też organizowano eksport do krajów trzecich. To tutaj znajdują się lotnicze zakłady Antonowa, działa już m.in. prywatny potentat w produkcji silników lotniczych Motor Sicz, ogromne doświadczenie mają lwowskie zakłady czołgowe. Przykłady można by jeszcze długo mnożyć. O potencjale niewykorzystanych wciąż możliwości świadczy duże zainteresowanie firm z obu krajów w organizowanym przez naszą izbę Polsko – Ukraińskim Forum Współpracy Przemysłów Obronnych.

To melodia przyszłości, skupmy się teraz na moment na teraźniejszości. Jan Kulczyk prowadził duże inwestycje u naszych wschodnich sąsiadów. Z kolei firma Can Pack i Fakro posiadają rozbudowane linie produkcyjne na Ukrainie. Jak inne polskie firmy radzą sobie na ukraińskim rynku?

Warto wskazać tutaj w pierwszej kolejności na Barlinek, Cersanit oraz Nowy Styl – światowego potentata w produkcji krzeseł. Dalej mamy Grupę Toruńskich Zakładów Materiałów Opatrunkowych; z innych meblarskich firm jest jeszcze BRW. Tak wyglądają ci najwięksi, którzy radzą sobie pomimo wskazywanych wcześniej trudności na rynku ukraińskim. I robią to skutecznie.

4 marca otwarto w Kijowie Polish Business Center. Co Polsko-Ukraińska Izba Gospodarcza ma do zaoferowania przedsiębiorcom i czy współpracuje z MSZ w zakresie wspierania polskich firm na Ukrainie?

PBC jest jednym z naszym projektów – ten skierowany jest do polskich firm, które chcą wejść na rynek ukraiński. Jest to projekt pozwalający polskim firmom obniżyć koszty oraz ryzyko takiego wejścia. Firmy, uruchamiając przedstawicielstwo w Kijowie na własną rękę, narażałyby się na wysokie koszty związane z opłaceniem dyrektora, administracji czy też wynajmu lokalu.

Po drugie, wejście na ukraiński rynek wiąże się z ryzykiem znalezienia wiarygodnego i kompetentnego miejscowego przedstawiciela i pracowników. Tymczasem Izba oferuje polskim firmom prowadzenie dla nich zbiorowego przedstawicielstwa w Kijowie na prostych i klarownych zasadach. Jeżeli firma chce mieć dedykowanego dla niej pracownika, zajmującego się tylko konkretnie jej sprawami, jest on pracownikiem PBC i pracuje pod nadzorem polskiego dyrektora. Polish Bussines Center jest spółką w 100% należącą do Izby, zarejestrowaną w Kijowie na prawie ukraińskim, kieruje nią młody polski menadżer z doświadczeniem na rynku ukraińskim zdobytym m.in. podczas pracy w Wydziale Promocji Handlu i Inwestycji Ambasady RP w Kijowie. To doświadczenie zapewnia też doskonałą współpracę z przedstawicielami MSZ i MR w Kijowie.

W lipcu ubiegłego roku podpisaliśmy memorandum o współpracy z merem Kijowa, Witalijem Kliczko. Objął on patronat nad tym projektem. Jednocześnie w porozumieniu z merem jesteśmy obecnie na końcowym etapie tworzenia pokrewnej instytucji dla strony ukraińskiej – Ukrainian Bussines Center w Warszawie. Jego dyrektorem będzie Ukrainiec od wielu lat pracujący i działający w naszym kraju, partner w międzynarodowej firmie consultingowej, doskonale już znający polskie realia.

Już jako sama Izba posiadamy poza Kijowem dwa inne przedstawicielstwa – we Lwowie i Iwano-Frankowsku. Jak pomagamy polskim przedsiębiorcom? Oferta jest szeroka, oferujemy m.in. organizację tematycznych konferencji biznesowych, misji gospodarczych, udział w imprezach targowych oraz organizację spotkań „b2b” na konkretne zapotrzebowanie. Dwa sztandarowe wydarzenia, które „centralizują” to zapotrzebowanie, to współorganizowane corocznie przez Izbę z polsko – ukraińską kancelarią EUCON: jesienią Polish Business Day w Kijowie i wiosną Ukrainian Business Day w Warszawie.

Największymi dawcami pomocy rozwojowej dla Ukrainy w ostatnich latach byli Amerykanie i Niemcy. W jednej z rozmów wspomniał Pan, że te kraje inwestują mld dolarów w przedsiębiorstwa i nieruchomości na Ukrainie, a zaangażowanie to prawdopodobnie wzrośnie w związku z propozycją premiera Jaceniuka sprzedaży 1 mln ha ziemi. Jak wygląda aktywność polskich przedsiębiorcach w przypadku pojawiania się tego typu „okazji inwestycyjnych”?

Faktem jest, że kapitał zachodni bardzo aktywnie monitoruje sytuację na Ukrainie i przygląda się tym sektorom, w które można by zyskownie zainwestować w momencie stabilizacji sytuacji politycznej. Nam brakuje takiego spokoju, cierpliwości czy też metodycznego działania jak podmiotom niemieckim i amerykańskim. Zamiast tego polska opinia publiczna przeżywa niedojrzałe „huśtawki emocjonalne”. Odzyskanie przez Ukrainę niepodległości – faza infantylnego huraoptymizmu; później „dół” wynikający ze zderzenia z rzeczywistością gospodarczą posttransformacyjnego rynku ukraińskiego; kolejny etap „zwyżki emocjonalnej” spowodowany „pomarańczową rewolucją”; później kolejne rozczarowanie nierealizowalnością naszych często idealistycznych wyobrażeń na temat tego, jak to nagle polskie firmy zaczną podbijać ukraiński rynek.

Media mają to do siebie, że na pierwszych stronach wielkimi literami informują o wydarzeniach kontrowersyjnych czy kryzysowych, tworząc w ten sposób wykrzywiony obraz funkcjonowania polskiego biznesu na Ukrainie. Tymczasem te okładkowe przypadki problemów naszych rodzimych firm stanowią może 5, może 10% z blisko 1200 małych i średnich przedsiębiorstw, działających na ukraińskim rynku. Pozostałe zarabiają i nie biegną z tym do mediów. W końcu stabilność i regularny zysk nie jest tak atrakcyjny biznesowo jak zysk osiągany w sytuacjach kryzysowych. To już Chińczycy tysiące lat temu tym samym ideogramem oznaczyli „kryzys” i „nowe możliwości”.

W cieniu tych okładkowych tematów toczy się jednak właściwe życie gospodarcze. Nie ma więc powodu, aby polskie podmioty, zarówno te z własnością Skarbu Państwa, jak i prywatne nie działały aktywnie na Ukrainie, starając się korzystać z toczących się tam obecnie procesów prywatyzacji tamtejszej gospodarki. Warto więc organizować konferencje tematyczne, monitorować na bieżąco zmieniające się regulacje w tym zakresie. To jest szansa, którą szkoda by było przegapić. Dzisiaj jesteśmy 12. inwestorem zagranicznym na Ukrainie. Nie sądzę, że to powód do chluby.

Zagraniczne korporacje do przeprowadzki z Irlandii nad Wisłę zachęciły tanie koszty pracy. Tymczasem u naszych wschodnich sąsiadów pensja minimalna wynosi 220 zł. Prawdopodobne jest, że kolejnym celem zachodnich firm może być właśnie Ukraina, a to będzie równało się z utratą miejsc pracy przez wielu Polaków.

Rzeczywisty obraz sytuacji znowu nie jest tak jasny i klarowny, jak wynika to z oficjalnych statystyk, gdyż nie uwzględniają one powszechnych praktyk wypłacania części wynagrodzenia „pod stołem”. A na takie posunięcia zagraniczne podmioty nie będą już takie chętne. Kiedyś z ukraińskim przedsiębiorcą analizowaliśmy jego sytuację, potencjał i możliwości wejścia na rynek europejski. Pytaliśmy się, ile płaci pracownikom, odpowiedział że 100$, ale tak naprawdę jeszcze drugie 100$ poza oficjalną umową. A kadrze zarządzającej? 1000$ i drugie tyle pod stołem. Według wielu publikowanych szacunków blisko połowa obrotu gospodarczego na Ukrainie dzieje się w szarej strefie.

Ale jednocześnie warto Panów pytanie odwrócić – skoro te koszty pracy są tak niskie i to niższe niż w Polsce, to może warto to wykorzystać zanim masowo pojawia się tam inni? Sami inwestujmy, przejmując rynek, póki jest to jeszcze możliwe.

Rozmawiali Maciej Dulak i Paweł Grzegorczyk