Brak kryterium płciowego to właśnie równość
Polska w ogonie Europy. Wciąż za mało kobiet w polityce. Ogromna różnica między zarobkami kobiet i mężczyzn w Polsce. W ciągu tygodnia giną w Polsce trzy kobiety z powodu przemocy domowej. Demokracja bez kobiet. Media bez kobiet. Kobieta ma gorzej: dyskryminowana, zarobiona, ofiara przemocy.
To wszystko nagłówki ze stron internetowych wiodących w Polsce gazet, rozgłośni radiowych i stacji telewizyjnych. Zaczynamy od razu od ciekawego paradoksu. Skoro żyjemy w społeczeństwie zacofanym, zdominowanym przez mężczyzn i blokującym karierę kobiet, skąd w mediach masowych takie nagromadzenie feministycznego przekazu? Trudno uwierzyć, że to lobby szowinistyczne jest odpowiedzialne za tę nadprodukcję antydyskryminacyjnych haseł.
Ale do rzeczy. Żeby dowiedzieć się czegoś więcej niż mówią nam nagłówki i przekonać się jak jest w rzeczywistości, trzeba sięgnąć nieco głębiej. Niestety mało kto zadaje sobie ten trud. Stąd mój mały prezent z okazji Dnia Kobiet – dane o Polsce z damskiej perspektywy podane na tacy.
Ogromna różnica między zarobkami kobiet i mężczyzn w Polsce
Jak podała Polska Agencja Prasowa, sprawozdanie Komisji Europejskiej na temat równości płci za rok 2013 mówi, że w Unii Europejskiej tzw. luka płacowa wynosi 16%.
To znaczy, że średnio w krajach UE kobiety zarabiają o 16% mniej niż mężczyzni. Jak jest w Polsce? U nas wskaźnik ten wynosi zaledwie 6,4%, co plasuje nas na 3. miejscu w Europie, zaraz za Słowenią i Maltą.
Dla porównania, w Niemczech kobiety zarabiają aż o 21,6% mniej niż mężczyźni, a w Finlandii o 18,7%. Warto dodać, że w Polsce luka płacowa stale maleje, a przykładowo we Włoszech czy Hiszpanii już od kilku lat cały czas rośnie.
Co więcej, w zeszłym roku The Economist opublikował tzw. Glass Ceiling Index (Indeks Szklanego Sufitu), z którego wynika, że Polska zajmuje 4. miejsce wśród wszystkich krajów OECD, jeśli chodzi o równe traktowanie w pracy kobiet i mężczyzn.
Wyprzedziły nas tylko Norwegia, Szwecja i Finlandia. Czynniki brane pod uwagę w tym badaniu to m.in. posiadanie wyższego wykształcenia, uczestnictwo w rynku pracy, zróżnicowanie wynagrodzeń, koszty opieki nad dzieckiem, uprawnienia związane z macierzyństwem oraz zajmowanie wysokich stanowisk w pracy.
Dodam jeszcze mały smaczek: jak podał Newsweek, według badań TNS Polska „Polacy mówią o płacy”, co trzecia ankietowana Polka chciałaby wiedzieć, ile zarabia osoba, z którą zaczyna się spotykać, a 22% badanych przyznaje, że mężczyzna, który zarabia mniej niż kobieta, jest przez nią gorzej traktowany.
Kobieta ma gorzej: dyskryminowana, zarobiona, ofiara przemocy
Otóż w Polsce kobieta nie ma tak źle, jak innych krajach Unii Europejskiej. Instytut na rzecz Kultury Prawnej Ordo Iuris przedstawił w zeszłym roku, oparte na badaniach Agencji Praw Podstawowych UE, dane dotyczące przemocy względem kobiet.
Dla całej Unii Europejskiej średni odsetek kobiet, które doświadczyły przemocy to 33%, tymczasem w Polsce wynosi on 19%.
Z kolei w Danii jest to 52%, w Finlandii 47%, a w Szwecji 46%. Ze swoim wynikiem Polska zajmuje ostatnie miejsce w UE pod względem nasilenia przemocy wobec kobiet. Nie można zrzucić tego na karb niskiej raportowalności przypadków przemocy w naszym kraju, ponieważ i tutaj znajdujemy się na chlubnej liście liderów. Dla UE średnia wynosi 19-20%, a dla Polski 28-29%. W Danii i Finlandii jest to tylko 10-16%. Nie jesteśmy więc zaściankiem Europy, w którym kobiety są szczególnie często poniżane i gnębione. Mit obalony.
Tyle, jeśli chodzi o dane. Odrębną kwestią jest problem przemocy w ogóle. Myślę, że nikt nie ma wątpliwości, że należy jej zdecydowanie przeciwdziałać. Pytanie tylko o dobór środków do realizacji tego celu. Żeby skutecznie walczyć z przemocą, trzeba zadać sobie pytanie o jej źródła. Po doświadczeniu państw skandynawskich, kierujących się, zgodnym z tzw. konwencją antyprzemocową, przeświadczeniem, że przemoc względem kobiet „jest przejawem nierównych stosunków władzy między kobietami a mężczyznami na przestrzeni wieków, które doprowadziły do dominacji mężczyzn nad kobietami, dyskryminacji kobiet oraz utrzymaniu ich w podległości”, widać, że problem leży jednak gdzie indziej.
Recepty na walkę z przemocą wobec kobiet nie należy więc szukać w dyskryminacji ze względu na płeć, ale w rozwoju patologii, takich jak oswajanie z brutalnością, seksualizacja i wulgaryzacja przestrzeni publicznej, rozpad struktur społecznych (zwłaszcza rodziny), czy uzależnienia.
Zamiast genderowej paplaniny potrzebna jest poważna dyskusja nad zatrzymaniem postępującej degeneracji społeczeństwa, ograniczeniem dostępu do pornografii i przekazu promującego przemoc, potrzebą dowartościowania więzi rodzinnych etc.
Demokracja bez kobiet
Czy w polityce kobietom jest trudniej niż mężczyznom? Postawiłabym odwrotną tezę. Owszem, polityka dyskryminuje kobiety, ale pozytywnie. Płci pięknej zdecydowanie łatwiej zostać twarzą formacji politycznej. Znacznie częściej zdarza się, że właśnie ze względu na płeć, do mediów wysyłane są kobiety, a to pomaga im budować rozpoznawalność. Ze względu na parytety, kobiecie o wiele łatwiej jest dostać miejsce na liście wyborczej. Czy to dobrze? Moim zdaniem nie.
Idealna sytuacja to taka, w której nie płeć decyduje o zajmowanym stanowisku, nie miła twarz wpływa na częstotliwość występowania w mediach, ale w doborze ludzi kluczowe są ich zasługi i kompetencje.
Zauważyli Państwo, że w ostatnich latach jesteśmy chyba jedynym krajem europejskim, w którym dwa razy z rzędu urząd premiera sprawują kobiety? Warto dodać, że w ogóle w UE rządzi tylko 6 kobiet: prezydent Litwy, prezydent Malty, prezydent Chorwacji, kanclerz Niemiec, premier Norwegii i właśnie premier Polski. Wiem. Można powiedzieć, że zarówno premier Ewa Kopacz, jak i premier Beata Szydło są przez „prawdziwych” szefów traktowane instrumentalnie. Przyjmijmy, że tak jest w istocie.
W takim razie chyba warto zadać sobie pytanie dlaczego. Moim zdaniem właśnie ze względu na pozytywną dyskryminację w polityce. Kobiety są w tym środowisku sztucznie promowane, sięgają po wyższe stanowiska szybciej, niż wynikałoby z ich naturalnego rozwoju. Tym samym wpadają w pułapkę – ich pozycja często wynika nie z realnego poparcia w strukturach, lecz z wymuszanego przez lewicowe środowiska przeświadczenia, że dobrze jest mieć kobietę na eksponowanym stanowisku. Nie twierdzę, że na tych stanowiskach nie ma dla kobiet miejsca albo że nie mają one kompetencji do ich zajmowania, ale po prostu, że z korzyścią dla nich samych byłoby, gdyby do sukcesów dochodziły naturalnie, a nie z klucza płciowego. I to nie jest wina Beaty Szydło, czy Ewy Kopacz – to wina społecznej aprobaty dla przymusu umieszczania kobiet wszędzie, gdzie się da. To wina zakrzykiwania rozsądnych argumentów polskim feministycznym bełkotem w rodzaju „Nie chodzę na panele, w których występują tylko mężczyźni”, o czym pisałam już jakiś czas temu.
Z logicznego punktu wiedzenia brak kryterium płciowego to przeciwieństwo dyskryminacji. To równość! I takiej równości staram się bronić zawsze, kiedy wypowiadam się na temat obecności kobiet w sferze publicznej.
Dlaczego w Polsce jest lepiej?
Jak wspomniałam na początku, media głównego nurtu mają silną tendencję do nadprodukcji nacechowanych feministycznie materiałów. W większości przypadków poruszają one niestety problemy sztuczne, a zapominają o realnych bolączkach, z którymi borykają się kobiety. Jeśli pozwolimy na dominację dyskursu publicznego przez alternatywną rzeczywistość, wszystko stanie się absurdem, a realne zagrożenia przestaną być traktowane poważnie.
Obiektywnie, problemy typowo kobiece istnieją i w Polsce też ich nie brakuje. Jednak nie chodzi przecież o to, że kobiety mniej zarabiają, ani o to, że zajmują niższe stanowiska. Nie chodzi o to, że jest ich za mało w polityce, czy panelach dyskusyjnych. Chodzi o to, że muszą pogodzić życie zawodowe z urodzeniem i wychowaniem dzieci. Szukajmy rozwiązania dla tego problemu, bo przecież biologii nie zmienimy – to kobieta nosi pod sercem dziecko przez 9 miesięcy, a potem karmi je i wychowuje co najmniej przez kilka kolejnych.
Nie trzeba nam krzyków o partnerstwie i równouprawnieniu, ale mechanizmów, które pozwolą bez problemów powrócić na rynek pracy.
Jak wspominałam wcześniej, problem przemocy nie ma źródła w dyskryminacji ze względu na płeć, ale w rozprzestrzeniających się patologiach społecznych. To im trzeba przeciwdziałać, a nie rozróżnieniu ról społecznych na męskie i żeńskie.
Na szczęście, w porównaniu z Europą Zachodnią, Polska i polskie kobiety mają się jeszcze nie najgorzej. Powinniśmy sytuację krajów postępowych potraktować jako przestrogę i zapamiętać, że nie wszystkie problemy wynikają ze stygmatyzowanych tam „stereotypów płciowych”.
To właśnie konserwatywna troska o rodzinę i kobiety postrzegane jako jej nieodłączny element jest jednym z najlepszych sposobów na zapewnienie im bezpieczeństwa.