Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.
Rafał Gawlikowski  24 stycznia 2016

Opór z saksofonem w dłoni

Rafał Gawlikowski  24 stycznia 2016
przeczytanie zajmie 4 min

Jak można było stawiać opór komunistycznemu systemowi? Na przestrzeni lat jedni robili to z karabinem w ręku, inni z drugoobiegowym powielaczem, niektórzy wybrali strajkowy styropian. W cieniu tych Wielkich Dat istniał jeszcze inny opór, mniej oczywisty, ale również mający swoje znaczenie. Polityka to jedno, ale komunizm starał się „infekować” także pozostałe obszary naszego życia. Dlatego oporem mogło być także słuchanie „nieodpowiedniej” muzyki czy noszenie kolorowych skarpetek. O takiej właśnie „estetycznej opozycyjności” jest film Excentrycy.

PRL-owska nuda sanatoryjnego Ciechocinka zostaje brutalnie przerwana dźwiękami saksofonów, trąbek, puzonów i kontrabasów. Sprawcą całego zamieszana jest Fabian Apanowicz (Maciej Stuhr) wracający po emigracji zza wielkiej wody i Londynu, gdzie z sukcesami oddawał się swojej największej pasji, czyli muzyce jazzowej.

Przyjazd Apanowicza idealnie wpisuje się w wyobrażenia pokolenia naszych rodziców i dziadków dotyczące Zachodu. Piękny, czerwony, sportowy Bentley, świetnie skrojone garnitury, dobra whisky, a kieszenie wypchane banknotami z wizerunkiem Benjamina Fraklina.

Ten zachodni blichtr ostentacyjnie wtapia się w socrealistyczną rzeczywistość końcówki lat 50.

Główny bohater, z charakterystyczną dla narodów anglosaskich pewnością siebie, próbuje robić to, co umie i kocha najbardziej, czyli muzykę. Mimo tego, że Excentrycy to tylko komedia, to Januszowi Majewskiemu udało się bardzo zgrabnie i z ogromnym poczuciem humoru ukazać kontrast estetyczny jaki dzielił kraję bloku wschodniego od Zachodu.

Na szczęście Apanowicz znajduje wśród mieszkańców Ciechocinka sprzymierzeńców w walce o  kulturę. Co charakterystyczne, każdy z amatorów muzyki należy jeszcze mentalnie do pokolenia II RP. Każda z postaci jest wyrazista i ma swój urok. Na pierwszym miejscu plasuje się zdecydowanie Felicjan Zuppe (Wojciech Pszoniak) ogarnięty fobią tropienia wątków homoseksualnych w polskiej literaturze (od Mickiewicza do Leśmiana), potem milicjant Stypa (Wiktor Zborowski), który mimo muzycznej przeszłości został milicjantem, bo jak mówi „i pałką i w trąbkę można napier****”.

Czas akcji filmu i powieści, bo trzeba pamiętać, że jest to ekranizacja książki Włodzimierza Kowalskiego, jest nieprzypadkowy. Końcówka lat 50. to moment, kiedy muzyka jazzowa nieśmiało wychodziła z „podziemia”. Do tego „podziemia” została wpędzona zaraz po zakończeniu II wojny światowej przez aparat komunistyczny, który uznawał jazz za przykład zgniłego zachodniego imperializmu. Poniekąd słusznie, bo genezą powstania tego gatunku jest symbioza tradycji muzycznej zachodnioafrykańskiej oraz europejsko-amerykańskiej, czyli swoistego ejdetycznego fundamentu kulturowego Stanów Zjednoczonych. W Polsce międzywojennej zyskał swoją popularność głównie dzięki działalności polskich stacji radiowych, które poświęcały, zgodnie z informacjami podawanymi przez Romana Kowala w książce Jazz w Polsce, aż 13%  swojego czasu antenowego muzyce jazzowej. Jednym z prekursorów polskiego jazzu był Stanisław Laudan, założyciel krakowskiego zespołu jazzowego „Banda”, którego działalność przerwała agresja Niemiec na Polskę. Polska widownia za sprawą wcześniej wspomnianej działalności polskiego radia była zafascynowana tym, co dzieje się po drugiej stronie oceanu. Do końca lat 30. królował jazz chicagowski z Loiusem Armstrongiem na czele. Lata 30. i 40. to czas swingu. Ten kierunek muzyczny był bardziej rytmiczny i dzięki temu zyskał sobie popularność młodzieży i wytworzył wokół siebie subkulturę bikiniarzy, która w Polsce utrzymywała się do końca lat 50.

Po roku 1955 rozpoczął się okres odwilży gomułkowskiej i jazz powoli wracał do łask. Pierwsze festiwale odbyły się już w 1956 roku w Sopocie. Początki były trudne – wojna zdziesiątkowała polską scenę muzyczną, utrudniony był również dostęp do zachodnich wydawnictw. Mimo przeszkód powstawały pierwsze zespoły – najbardziej znane nazwisko z tego okresu to Krzysztof Komeda i jego „Sekstet”.

W latach 60. polscy jazzmani zaczęli komponować muzykę filmową. Z Komedą współpracował Janusz Morgenstern, Andrzej Wajda czy Roman Polański. Nóż w wodzie z muzyką Komedy otarł się nawet o Oscara w roku 1964. Rok później powstał najbardziej znany polski album jazzowy, czyli „Astigmatic” autorstwa oczywiście Krzysztofa Komedy, z którym współpracowała ówczesna śmietanka polskiego jazzu, czyli Michał Urbaniak, Zbigniew Namysłowski, Tomasz Stańko oraz Jan „Ptaszyn” Wróblewski.

Wracając jednak do naszego filmu – oprócz samej estetycznej przyjemności, której niewątpliwa ta produkcja dostarcza, przypominał mi on nie tylko o polskich jazzmanach, ale również o tych, którzy popularyzowali jazz w Polsce.

Leopold Tyrmand – zaciekły antykomunista, meloman, publicysta i bikiniarz. Tyrmand na łamach swojego Dziennika 1954 bezlitośnie punktował wady komunizmu, wskazując trzy główne obszary: ograniczenia wolności osobistej, estetykę i kulturę. Co charakterystyczne, jego polemika nie miała charakteru politycznego czy ideologicznego, Tyrmand próbował raczej uderzyć system z zupełnie innych pozycji, nie odwołując się wprost do argumentów etycznych.

Apanowicz przypomina Tyrmanda, który za pomocą instrumentów muzycznych próbuje obejść system. W jednej ze scen Fabian mówi: „Kiedy byłem na Manhattanie i szedłem nocą ulicą, usłyszałem jazz dochodzący z pobliskiej knajpy. Wszedłem – pięciu staruszków afroamerykanów grało niesamowicie. Razem mogli mieć ze 400 lat. Wtedy zrozumiałem, że moją ojczyzną jest muzyka. Moją ojczyzną jest jazz”.W marcu 1968 młodzież akademicka również pokazała, że ich małą ojczyzną może być teatr. Jak wiemy wydarzenia marcowe nie zakończyły się sukcesem, bo, abstrahując od innych czynników na które nie ma tutaj miejsca, tak samo jak w grudniu 1970 studenci nie przyłączyli się do robotników, tak robotnicy nie pomogli studentom dwa lata wcześniej. Dopiero Solidarność – ruch masowy łączący robotników, studentów i inteligencję potrafił obalić komunistycznego kolosa. Preludium wydarzeń sierpniowych stanowiła działalność podejmowana pod koniec lat 70. przez KOR. Pomoc dla robotników z Ursusa i Radomia pozwoliła stworzyć prawdziwe więzi bez wzajemnych uprzedzeń.

Celowo wracam do tamtych czasów i postaw w kontekście Excentryków. Gdy oceniamy komunizm, to najatrakcyjniejsze wydają się nam te najbardziej radykalne postawy.

To Żołnierze Wyklęci są prawdziwym symbolem antykomunistycznego sprzeciwu dla młodego pokolenia. Wydaje mi się, że zapominamy o tych małych i mniej spektakularnych sukcesach polskiej kultury w walce z bezsensownym systemem.

Nie myślę tylko o polskiej scenie jazzowej, ale też o polskim Kinie Moralnego Niepokoju, polskiej muzyce rockowej czy całym drugim kulturalnym obiegu podczas karnawału Solidarności. To właśnie te punktowe uderzenia z różnych pozycji miały także swój wkład w rozbicie komunistycznego muru. Nie zapominajmy o tej pozytywistycznej pracy, którą wykonali polscy twórcy, a jak zapomnimy, to zobaczmy Excentryków – historię fikcyjną, ale jakże prawdziwą!