Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.
dr Mateusz Tondera  14 stycznia 2016

O co chodzi w demoliberalizmie?

dr Mateusz Tondera  14 stycznia 2016
przeczytanie zajmie 6 min

Od zakończenia II wojny światowej dominującym modelem ustrojowym jest demokracja liberalna w swoich rozlicznych odmianach i mutacjach. Poniższa, a naturą rzeczy pobieżna, analiza dotyczy jej współczesnego, demoliberalnego wariantu. Rozróżnienie pomiędzy demokracją liberalną jako taką a demoliberalizmem rozumianym jako ideologia kształtująca jej dominującą obecnie odmianę wydaje się – przy pewnej sztuczności i niezręczności semantycznej – istotne.

I. Jeśli przyjmiemy stosunkowo niekontrowersyjną tezę o istnieniu wielu niesprowadzalnych do siebie wartości (warto nadmienić, że jednym z głównych twórców takiej koncepcji był słynny liberalny myśliciel Isaiah Berlin), to można łatwo zauważyć, że współczesna demoliberalna filozofia polityczna stanowi umiarkowane centrum debaty jedynie pozornie. Stojąca u jej źródeł niechęć do „wielkich narracji” prowadzi zwykle do dwóch, niekoniecznie idących razem, wniosków ideowych:

1. Przekonanie, że nierozstrzygalność sporów ideowych można rozwiązać poprzez ustanowienie proceduralnych ram umożliwiających wypracowywanie względnie trwałych kompromisów.

Ten pomysł ma wiele zalet, ale każdy nie-naiwny obserwator musi zauważyć, że taki model to w istocie preferencja dana wartościom takim jak wolność czy tolerancja. Są to realne wartości, co więcej istnieją zasadne argumenty za tym, by nadać im specjalny status. Należy jednak poczynić dwa istotne zastrzeżenia:

a) systemowa preferencja jednych wartości ma swoje realne konsekwencje w postaci słabszej pozycji innych (równie realnych) wartości w procesie „ważenia ich w ramach konkretnego przypadku” i to niezależnie od tego czy decyzja jaka ma zostać podjęta ma charakter polityczny, czy jest – na przykład – wyrokiem sądowym.

b) „układy zależności” w jakich możemy uznać konieczność przyznania jakimś wartościom „specjalnego statusu” nie są dane raz na zawsze i podlegają dynamicznym zmianom; innymi słowy decyzja o przyznaniu wartości X szczególnej roli może być racjonalna i uzasadniona w sytuacji społeczno-politycznej A, lecz nie istnieje żaden konieczny powód, dla którego musi być ona równie racjonalna i uzasadniona w sytuacji B.

2. Przekonanie, że potrzebna jest specyficzna demoliberalna ideologia, która umożliwi jednoczesne „wypieranie” innych ideologii z „rynku idei” i pozwoli na budowanie wokół niej etosu obywatelskiego dającego społeczeństwu demoliberalnemu minimalną konieczną spoistość.

Przekonanie o niedostateczności samych ram formalnych często prowadzi do budowania alternatywnej wobec innych „wielkiej narracji” o końcu i wyczerpaniu wszystkich narracji konkurencyjnych. Z jednej strony taka tendencja wydaje się całkowicie racjonalna (model polityczny i prawny zawsze potrzebuje ideowej legitymacji mocniejszej niż nieco kapitulanckie „live and let live”), z drugiej jednak podmywa samą istotę demoliberalizmu, który w założeniach ma stanowić tarczę przeciwko idealizacji życia politycznego i społecznego – nie zaś kolejną ideologię. Ponadto ideologia z natury rzeczy dokonuje preferencji jednych wartości kosztem innych i to na płaszczyźnie generalnej, nie podczas rozstrzygania konkretnych dylematów czy przypadków. Paradoks polega na tym, że o ile premiowanie przez ideologię demoliberalną wolności czy równości zdaje się (przynajmniej w znacznym stopniu) wspierać pluralistyczną wizję świata wartości na płaszczyźnie indywidualnych wyborów jednostek, o tyle w znacznej mierze uniemożliwia realnie funkcjonujący pluralizm wartości na poziomie instytucji politycznych, ale także społecznych. Maksymalnie wyemancypowana jednostka ma (w teorii) możliwość dowolnego kształtowania swojego życia i realizację własnego „kodu wartości”, ale instytucje społeczne oraz polityczne zostają sprowadzone do formy strażnika „emancypacyjnych osiągnięć” i tarana „emancypacyjnych zmian” przy uznaniu jakichkolwiek aktywności innego rodzaju za podejrzane czy niepożądane.

W efekcie jedynym dopuszczalnym wyborem aksjologicznym w każdej sytuacji okazuje się „jeszcze więcej wolności i równości”.

Inne wartości właściwie nie mogą być w takim rachunku poważnie brane pod uwagę. Każda, nawet najbardziej skomplikowana sytuacja społeczna czy polityczna, musi zostać rozwiązana poprzez zastosowanie bardzo prostych i bardzo radykalnych wytycznych. Wydaje mi się, że ten paradoks może stanowić klucz do sporów o model demoliberalny.

II. Nie ulega wątpliwości, że szczególna waga przyznawana wolności i równości stanowi pewien szczególny wyznacznik cywilizacji zachodniej. Równocześnie zwykle towarzyszyła temu wyróżnieniu świadomość, że wartości te funkcjonują w otoczeniu wielu innych, o które ochronna wspólnota musi zadbać (również po to, by wolność i równość mogłyby realnie praktykowane i rozwijane w stabilnym otoczeniu społeczno-politycznym). Tych wartości jest oczywiście bardzo wiele: bezpieczeństwo, tożsamość, tradycja, stabilność społeczna, podmiotowość wspólnotowa, sprawiedliwość (rozumiana zarówno w sposób absolutny, jak i „instrumentalny”, a więc jako przekonanie społeczne, że „sprawiedliwości staje się za dość”) etc. Demoliberalizm w swojej współczesnej postaci rezygnuje z postrzegania płaszczyzny aksjologicznej jako splotu zależnych od siebie wartości na rzecz swoistej kapitulacji.

Wspólnota niejako abdykuje ze sfery podejmowania jakichkolwiek konkretnych decyzji dotyczących wartości na rzecz przyznania in blanco preferencji i racji wszystkim trendom emancypacyjnym i równościowym.

III. Oczywiście państwo demoliberalne jest zdolne do ingerowania w wolności obywatelskie, co więcej często robi to w stopniu znacznie szerszym, niż byłoby to możliwe w klasycznie liberalnym państwie. W każdym wypadku jednak taka ingerencja jest albo motywowana ideologicznie, albo aplikowana z charakterystycznym dla ideologii demoliberalnej formalizmem, który właściwie uniemożliwia jakąkolwiek elastyczność w dostosowywaniu skali interwencji do charakteru zagrożenia. Wydaje się, że wynika to w głównej mierze z „celowej ślepoty” demoliberalizmu, który nie pozwala na czynienie między ludźmi jakichkolwiek rozróżnień opartych o inne niż czysto formalne kryteria. Takie, ukierunkowane na maksymalizację sztywno rozumianej sprawiedliwości formalnej, nastawienie usuwa z pola widzenia ogrom czynników, które (szczególnie w sytuacjach kryzysowych) mogą mieć i mają ogromne znaczenie społeczne i prawne.

Dobrym, chociaż kontrowersyjnym, przykładem jest kwestia przynależności etnicznej i religijnej sprawców konkretnych przestępstw w Europie Zachodniej. Demoliberalna ideologia w sposób skrajny i kategoryczny zabrania nawet rozpoczęcia dyskusji na temat „widocznych gołym okiem” korelacji, z których zdają sobie sprawę wszyscy.

Nawet myśl, że czyjeś wyznanie religijne może być relewantne w jakimkolwiek kontekście publicznym okazuje się herezją. Czynniki przez wielu postrzegane jako kluczowe stają się „urzędowo nieistotne”.

IV. Na poziomie samych rozwiązań ustrojowych współczesny demoliberalizm, w racjonalnym u źródeł pragnieniu, wydaje się nastawiony przede wszystkim na ograniczanie władzy wykonawczej zarówno poprzez ścisłe regulacje, jak i poprzez bardzo mocno zarysowany podział władz. O ile jednak w państwach zachodnich o długiej tradycji skutecznej „polityczności” rządy są w stanie efektywnie korzystać z pozostawionych im uprawnień i faktycznie prowadzić politykę, o tyle w państwach bez takiej historycznej podbudowy demoliberalna struktura bardzo często okazuje się po prostu fasadą prowadzącą do – ulubione słowo Jarosława Kaczyńskiego – skrajnego „imposybilizmu”. Struktury mające chronić obywateli przed nadużyciami władzy w praktyce pozbawiają tychże obywateli możliwości wpływu na własny los poprzez demokratycznie wybrane władze, gdyż władze te nie są zdolne do prowadzenia skutecznej polityki. Naturalny proces wyłaniania się ustrojowego ładu w ramach procesu historycznego z udziałem całego społeczeństwa zostaje de facto odwrócony poprzez „oktrojowanie” modelu funkcjonowania państwa (wraz z towarzyszącą mu ideologią).

Dodatkowo największą słabością tego właśnie modelu jest bardzo mała „polityczna elastyczność”, wyjątkowo potrzebna w momentach przełomowych i niestabilnych. W efekcie w sytuacji, gdy nie tylko pojedynczy obywatele, ale i cała wspólnota musi dokonywać intensywnego procesu samo-definiowania lub samo-przekształcenia i w związku z tym podejmować szereg silnie uwikłanych aksjologiczne decyzji, demoliberalizm okazuje się modelem niezwykle sztywnym i ograniczającym realne pole manewru.

V. Wielu zwolenników demoliberalizmu godzi się z krytyką jego wad zauważając przy tym, że nie ma żadnej „bezpiecznej” alternatywy dla tego modelu, gdyż rezygnacja z niego oznacza powrót do ideologii o często radykalnie antywolnościowym charakterze. Rzecz w tym, że wszystkie te ideologie (ale także ideologia demoliberalna) dokonują abstrakcyjnego uszeregowania wartości i albo części z nich odmawiają w ogóle takiego statusu, albo postulują jej skrajne ograniczenie właśnie z powodów ideologicznych. Jak długo pozostajemy w ramach takiego sposobu myślenia, tak długo faktycznie jesteśmy skazani na poruszanie się od ściany skrajnego demoliberalizmu do ściany modeli autorytarnych czy nawet totalitarnych. Alternatywą jest akceptacja realistycznej wizji społeczeństwa i polityki, której fundamentem jest uznanie, że:

a) istnieje szereg realnych wartości koniecznych dla trwania i rozwoju społeczności

b) wartości te nie mogą być w sposób abstrakcyjny uszeregowane i zhierarchizowane

c) wartości te tworzą silnie powiązaną i dynamicznie zmieniającą się sieć.

W drugiej części niniejszego tekstu postaram się opisać podstawowe implikacje przyjęcia takiej wizji życia społecznego i politycznego.