Małżeństwo z rozsądku. Unia Europejska według Jarosława Kaczyńskiego
Jarosław Kaczyński to nie tylko jeden z najlepszych politycznych strategów, ale także jeden z najważniejszych ideologów w III RP. Jego diagnozy i idee często stanowiły punkt wyjścia do debaty, także na wrogich mu salonach. „Kaczyńskim” mówi dziś w wielu kwestiach niemal cała prawica, w tym także niekoniecznie popierająca PiS. Dotyczy to również spraw zagranicznych i miejsca Polski w Europie. To ogromny sukces Kaczyńskiego, zwłaszcza, że jego unijna „antysystemowość”, jest mocno naciągana.
Polityczny awans
Kluczowym celem polskiej polityki zagranicznej, jaki można zrekonstruować na podstawie wielu wystąpień Jarosława Kaczyńskiego, jest awans Polski w międzynarodowej hierarchii politycznej. To zadanie wymaga przede wszystkim wzmocnienia realnego wymiaru niepodległości, który można zdefiniować jako zdolność do definiowania i realizacji interesu narodowego. Zdaniem Kaczyńskiego wejście Polski do UE pozbawiło ją co prawda części formalnej niepodległości (suwerenności), ale nie pozbawia jej realnego wymiaru (podmiotowości). Co więcej, UE umożliwia jej wzmocnienie, dając nowe narzędzia i pola prowadzenia polityki poprzez wpływ na decyzje dotyczące Polski, aczkolwiek nie uważa akcesji jako „automatycznie” wzmacniającej podmiotowość. Wymaga to bowiem aktywności i wysiłku dyplomatycznego, a przede wszystkim determinacji i twardości w zabieganiu o polskie interesy.
To rozdzielenie formalnej i realnej niepodległości było przesłanką do poparcia przez Kaczyńskiego wejścia Polski do UE, w przeciwieństwie do innych polityków prawicy, nierozdzielających tych kwestii i z tego powodu ostro krytykujących wejście Polski do UE, jako decyzji pozbawiającej Polski możliwości decydowania o własnym losie.
W wypowiedziach lidera PiS-u często pojawiało się także niewyeksponowane wprost założenie o znaczącym zróżnicowaniu państw na arenie międzynarodowej wedle kryterium „bycia branym pod uwagę”, gdy idzie o decyzje dotyczące danego państwa. Innymi słowy, Kaczyński dzieli państwa na te, które są podmiotami i przedmiotami w stosunkach międzynarodowych. Jego zdaniem Polska nie osiągnęła statusu politycznego na miarę jej możliwości, a więc podmiotu gry międzynarodowej, który leży w zasięgu naszych możliwości. Status ten osiąga się za pomocą różnorodnych działań, ale warto podkreślić to, co dla Prezesa Prawa i Sprawiedliwości jest osobliwe.
Lider PiS-u uważa, że realizacji narodowemu interesowi służy otwarta manifestacja gotowości wchodzenia w konflikt. Z jednej strony twarda retoryka ma „oswoić” inne państwa, że z Polską należy się liczyć, a z drugiej „oswoić” Polaków z wyższym statusem własnego państwa i zwiększyć tym samym poczucie narodowej godności.
Ten pedagogiczny wysiłek, zdaniem Kaczyńskiego, jest potrzebny w narodzie, który wciąż odczuwa głębokie kompleksy i z tego powodu godzi się na to, że „mniej mu wolno”.
Należy przy tym podkreślić, że Kaczyńskiemu daleko było do wizji Polski jako mocarstwa. Zdawał sobie sprawę, że „bycie branym pod uwagę” dotyczy kwestii dotyczących bezpośrednio Polski, a nie zasad gry w Europie, nie mówiąc już o problemach globalnych. Jaki status międzynarodowej Rzeczpospolitej jest marzeniem Prezesa? Wielu publicystów, nie tylko tych niechętnych Kaczyńskiemu, wskazałoby zapewne Niemcy czy Rosję, ponieważ często podkreślał on konieczność asertywnej polityki Polski wobec swoich potężniejszych sąsiadów. Dwa tony za wysoko. Kilka lat temu Kaczyński powiedział, że chciałby, aby Polska grała w tej samej lidze co… Turcja. Warto zwrócić uwagę na jego uzasadnienie – Turcja, zdaniem Kaczyńskiego, to państwo „poważne”, bez którego nie są podejmowane decyzje bezpośrednio dotyczące Ankary. Tylko tyle i aż tyle.
Wymuszona antysystemowość
Wbrew powszechnej intuicji, Kaczyński sytuuje się w centrum między „mainstreamowymi” poglądami podkreślającymi konieczność pragmatycznej postawy w UE, a partiami prawicy narodowej i konserwatywnej podkreślającymi ideową pryncypialność w walce o „starą, dobrą” Europę. W innej konfiguracji podział ten wyznacza traktowanie Unii albo jako gry o zdobycie wpływu i zasobów do rozwoju, albo jako narzędzia realizacji określonej wizji świata. Wypośrodkowanie wartości i interesów wynikało z roli jaką Kaczyński chciał, aby PiS pełnił w systemie politycznym. W przeciwieństwie do innych partii prawicowych nastawionych nie na maksymalizację udziału we władzy, ale promowaniu określonych idei i wizji politycznych, PiS miał ambicję rządzenia, a nie jedynie ideologizowania pod hasłem „umierać, ale powoli”. O ile więc Prezes PiS-u retorycznie podkreślał ważne dla konserwatystów kwestie symboliczne, o tyle w politycznej praktyce bliżej było mu do partii „mainstreamowych”. Najbardziej adekwatnym przykładem jest zgoda na Traktat Lizboński, który zmieniał korzystny dla Polski nicejski system głosowania i pogłębił integrację europejską. Niespójność między retoryką a praktyką wynika więc w dużej mierze z konieczności utrzymania równowagi między koniecznością „obsługi” prawicowego elektoratu dyskursem narodowo-niepodległościowym, a koniecznością liczenia się z politycznymi realiami, które wymuszają akceptację współczesnego kierunku rozwoju integracji europejskiej.
Kaczyński z dystansem traktował także odwoływanie się do katolicyzmu w polityce zagranicznej oraz przedkładanie kondycji duchowej bytu narodowego nad materialną. To charakteryzowało dużą część prawicy narodowej i konserwatywnej, która z powodu odejścia od chadeckich korzeni integracji europejskiej na rzecz idei liberalno-lewicowych fundamentalnie odrzuciła Unię.
Różnice między poglądami Kaczyńskiego a politykami prawicy narodowej czy konserwatywnej nie powinny dziwić biorąc pod uwagę fakt, że podziały partyjne w III RP następowały w dużej mierze z klucza personalnego, a nie ideowego. Kaczyński był więc w ostrym sporze z politykami najpierw Unii Demokratycznej i Unii Wolności, a następnie z Platformą Obywatelską tylko częściowo w wyniku nieprzezwyciężalnej różnicy ideowych pryncypiów. W dużej mierze powodem konfliktu były podziały środowiskowe wynikające z nierespektowania przez Kaczyńskiego zastanej hierarchii towarzyskiej w ramach elity solidarnościowej i dystrybucji społecznego szacunku, które ta elita stworzyła. To nie ideowe przekonania, ale polityczne rozdanie wrzuciły więc Kaczyńskiego w prawicowe klimaty. W efekcie realne różnice w odniesieniu do wielu kwestii, w tym także dotyczących polityki zagranicznej, między Kaczyńskim a politykami tworzącymi republikę „Okrągłego Stołu”, z którymi lider PiS-u wspólnie działał i debatował w PRL-u, nie były fundamentalne. A już na pewno nie pokrywały się z ogromną różnicą retoryczną używaną przez Kaczyńskiego (jak i jego adwersarzy) na skutek oczekiwań prawicowego elektoratu i przyjętej przez PiS strategii wizerunkowej jako partii antyestablishmentowej. To spowodowało, że okres rządów Kaczyńskiego w latach 2005-2007, także w polityce zagranicznej, w tym europejskiej, stanowił rewolucję bardziej „semantyczną”, niż materialną.
Europa suwerennych państw
Kaczyński popiera wizję „Europy Ojczyzn”, opartą o współpracę suwerennych państw. Odrzuca więc wizję UE jako strukturę quasi-federalną, w której silną pozycję miałyby instytucje ponadnarodowe i gdzie zakres kompetencji przeniesiony z poziomu państwa na poziom UE obejmowałby kluczowe polityki publiczne. Wynikało to z braku zaufania co do woli i możliwości instytucji ponadnarodowych (Komisji Europejskiej i Parlamentu Europejskiego) skutecznego przeciwstawienia się interesom najsilniejszych państw członkowskich. Z tego powodu PiS nie godził się np. na rozwój wspólnej polityki zagranicznej i bezpieczeństwa Unii Europejskiej, ponieważ uważał, że unijna polityka stanowiłaby wypadkową interesów najważniejszych państw. Tym samym osłabiałoby to, a nie wzmacniało realizację polskich interesów. Wspólna polityka zagraniczna byłaby polityką ugodową wobec Rosji i zdystansowaną wobec USA. Rozbieżność interesów Polski oraz Francji i Niemiec, zdaniem Kaczyńskiego, powoduje, że lepiej zachować możliwość prowadzenia własnej polityki zagranicznej.
Poparcie dla wizji UE jako „Europy Ojczyzn” wynikało więc w dużej mierze z odrzucenia dominującego w dyskursie europejskim optymistycznego założenia o zasadniczej zbieżności interesów państw tworzących UE, które uzasadniałoby przenoszenie kolejnych porcji suwerenności na poziom Unii. W odwoływaniu do idei dobra wspólnego Europy i haseł nawołujących do takiej polityki widział próbę wymuszenia przez silne państwa powściągliwości w realizacji interesu narodowego przez słabsze państwa. Uważał, że konieczne jest demaskowanie takich intencji, ponieważ nie służą wszystkim państwom członkowskim, w tym Polsce. Kaczyński nie przyjmował więc założenia o jakościowej zmianie sposobu uprawiania polityki w ramach UE polegającej na obecności w polityce państw ponad partykularnych motywów postępowania, opartych na dążeniu do realizacji tzw. idei europejskiej, czyli altruistycznego pogłębiania integracji państw w imię jedności politycznej, gospodarczej i kulturalnej Europy. Kaczyński nie zgadzał się z zapewnieniem o powściągnięciu egoizmu narodowego przez państwa członkostwie na rzecz dobra wspólnego Europy. Dlatego również postulował, aby Polska kierowała się w UE interesem narodowym.
Uważał więc integrację europejską nie za zakończenie rywalizacji państw o wpływy, ale jedynie za zmianę środowiska, w jakiej ta rywalizacja się odbywa i instytucji, które do tych celów są wykorzystywane. Należy jednak oddać Kaczyńskiemu, że w przeciwieństwie do innych polityków prawicy, podkreślał zwiększenie poczucia zaufania między państwami na skutek integracji, czego nie można bagatelizować.
Warto podkreślić, że odrzucenie idei jedności Europy wynika także z głębszych założeń Kaczyńskiego co do natury stosunków politycznych jako takich. Otóż jego polityczną myśl cechuje silny pesymizm antropologiczny, który zakłada sceptycyzm w kwestii zdolność do przezwyciężania konfliktów politycznych. Kaczyński jest hobbesowskim realistą, przyjmującym za naturalny konfliktowy charakter stosunków międzynarodowych hierarchiczność, znaczenie „twardych” zasobów i siły, a także kluczową rolę państw w międzynarodowej grze politycznej.
Niemcy i partia białej flagi
Największym zagrożeniem dla Polski, zdaniem Kaczyńskiego, jest przede wszystkim dyktat najsilniejszych – w pierwszej kolejności Niemiec, co może przejawiać się nie tylko formalnymi kanałami, ale także wpływem na instytucje ponadnarodowe, które nie mają wystarczającej siły, aby przeciwstawić się interesom najsilniejszych państw. Za główny problem w realizacji polskiego interesu narodowego PiS uznawał jednak nie tylko politykę Niemiec czy naiwną frazeologię paneuropejską, ale przede wszystkim brak odwagi w bronieniu polskich interesów narodowych. Przedmiotem krytyki innych partii najczęściej nie było niewłaściwe zdefiniowanie interesu narodowego, ale brak determinacji do jej obrony. Charakterystyczna była jego wypowiedź w debacie sejmowej na temat Traktatu Konstytucyjnego w 2003 r. (wówczas Jan Rokita powiedział słynny bon mot Nicea albo śmierć!): „Za wielki problem polskiej polityki, który odnosi się do Europy dzisiaj szczególnie, ale odnosi się do polityki w ogóle, jest kwestia ˝partii białej flagi˝, partii, która najwyraźniej nie poczuwa się do solidarności [z polskimi interesami – przyp. autora], a niekiedy najwyraźniej uznaje to, mówiąc słowami Jana Pawła II, wielkie i trudne dziedzictwo, któremu na imię Polska, za dziedzictwo zbyt ciężkie, zbyt trudne”.
Jako zagrożenie dla polskiego interesu PiS wskazywał także przenoszenie lojalności na poziom UE, wynikający z założenia, że UE lepiej rozwiąże polskie problemy niż polskie instytucje. Przenoszenie lojalności według Kaczyńskiego nie jest uzasadnione, ponieważ nie wykształciła się w dostateczny sposób ponadnarodowa tożsamość, która stanowi konieczny warunek realnej demokratyzacji UE.
Na skutek braku narodu europejskiego demokracja możliwa jest tylko w państwie narodowym, a wiec to na tym poziomie powinny być rozwiązywane kluczowe problemy.
Należy w tym kontekście podkreślić, że lider PiS-u, w przeciwieństwie do innych polityków prawicowych, broniąc interesu narodowego starał się wpisywać go w interes europejski. Dlatego odwoływał się także do zasad uniwersalnych, tj. sprawiedliwości, równości, a przede wszystkim solidarności. Kaczyński przyjmował zasadność ubiegania się o określone sprawy odwoływaniem do sprawiedliwości wyrównywania poziomu rozwojowego między państwami „starej” i „nowej” Europy czy do historycznej winy Zachodu, jaką była akceptacja włączenia państw Europy Środkowo-Wschodniej do radzieckiej strefy wpływów. Szczególne znaczenie ta idea miała w kontekście Niemiec, które jako bezpośrednio odpowiedzialne za wybuch II wojny są odpowiedzialne także za jej skutki, czyli włączenie Polski do bloku wschodniego powodujące zacofanie rozwojowe Polski i innych państw regionu. Odwołanie do idei solidarności odbywało się zazwyczaj w kontekście podziału budżetu UE na państwa bogate i biedne. Idea równości była z kolei przywoływana w kontekście dystrybucji wpływu między państwa duże i małe. Każda z trzech przywołanych zasad działała na korzyść Polski, więc ciekawe jest pytanie, na ile ich przywołanie było jedynie ukrytą formą interesu Polski, a na ile realną wolą kierowania się uniwersalnymi zasadami.
Korekta, nie rewolucja
Poglądy Jarosława Kaczyńskiego, także na sprawy europejskie, często są przedstawione w krzywym zwierciadle, choć sam autor robi niewiele, aby stało się inaczej. Za ostrym językiem, często kryje się jednak polityczny pragmatyzm i zrozumienie dla bezalternatywności wielu politycznych decyzji, jakie Polska musi podjąć w UE. Biorąc pod uwagę jedynie polityczne stanowiska, a nie retorykę, w polityce europejskiej w najbliższych latach nie należy więc oczekiwać nie rewolucji, nie restauracji, lecz korekty. Będzie ona oznaczała na pewno większą asertywność, ale nie fundamentalne przewartościowanie dotychczasowego kursu. Nie oznacza to, że proces ten będzie bezbolesny. Unijni decydenci nie są przyzwyczajeni do twardej postawy polskiego rządu, a już na pewno nie do twardego języka, co oznacza, że wielu z nich czeka nieprzyjemny „szok poznawczy”. Także drugą stronę czeka frustracja z powodów kolejnych groźnych min, jakie stroją eurokraci. Kaczyński Unii Europejskiej pewnie już nigdy nie pokocha. Kluczowe pytanie brzmi jednak: czy musi? Jego związek z Brukselą to przecież małżeństwo nie z miłości, ale z rozsądku.