Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.
Bartosz Paszcza  18 grudnia 2015

Nie zapominajmy o kliencie. Kapitalizm prosumenta

Bartosz Paszcza  18 grudnia 2015
przeczytanie zajmie 6 min

Symbolem przemysłowej rewolucji niesionej w pierwszej połowie XX wieku przez masową produkcję stała się wypowiedź Henry’ego Forda: „może pan sobie zażyczyć samochód w dowolnym kolorze, byle by był to kolor czarny”. Sto lat po jej wypowiedzeniu, słowa te całkowicie straciły na swojej aktualności.

Masowa produkcja przyniosła unifikację produktu: jeden rozmiar musiał pasować każdemu. Po wiekach ręcznej produkcji w manufakturach przyszła epoka standaryzowanego produktu, powstającego w takiej samej wersji w ogromnych ilościach. Taniość i dostępność fordowskich samochodów, a potem choćby pralek czy telewizorów, została osiągnięta przez ogromną skalę ich produkcji. W dużym uproszczeniu: klient został pozbawiony wpływu na kształt produktu. Zagłosować mógł jedynie portfelem.

Obecna gospodarka odwraca tę logikę: produkt nie jest dziełem producenta, ale powstaje przy wzięciu pod uwagę zachowań i preferencji odbiorców. Rosnący (choć pod względem wartości – marginalny) rynek ręcznie wyrabianych produktów to symbol nowego trendu – unikalność i zindywidualizowanie zakupionego kolczyka staje się potężną zaletą. Szczególnie widoczne jest to w szybko ewoluujących sektorach gospodarki związanych z programowaniem. Technologia pozwala na zebranie dużej ilości danych dotyczących sposobu, w których odbiorca używa produktu. W ten sposób twórcy aplikacji mogą dosyć szybko rozpoznać, które rozwiązania się przyjęły i jakie znaczenie tak naprawdę nadali im użytkownicy. To z kolei powoduje proces wprowadzania zmian i powstania kolejnej wersji oprogramowania, potem ponownie poddany weryfikacji przez użytkowników. Tworzy się zamknięty cykl kreacji, w którym technologia podróżuje miedzy „laboratorium” a „odbiorcami”. Zniknął „klient”, pojawił się „prosument” – osoba stojąca na skrzyżowaniu pojęć „producenta” i „konsumenta”. „Iteratywna metoda kreacji” pojawia się jako podstawowe pojęcie dla chcących założyć własną innowacyjną firmę.

Dlaczego właśnie teraz wkraczamy w epokę prosumentów? Zauważyć można dwa czynniki: skończyliśmy z uproszczoną wizją tworzenia wynalazków przez pojedynczych bohaterów oraz pojawiła się ogólnoświatowa Sieć.

Najczęściej zakładamy, że pewna osoba (i to najczęściej pojedyncza, której nazwisko akurat przylgnęło do danego wynalazku) w momencie geniuszu zobaczyła wizję wynalazku, jaki dzisiaj znamy ze sklepowych półek. Z tego powodu z konkretnym wynalazkiem kojarzymy najczęściej pojedyncze nazwisko – człowieka, „który na to wpadł”. Trudno o bardziej fałszywe wyobrażenie skomplikowanego i długotrwałego procesu powstawania technologii.

Zwrócili na to uwagę badacze studiów nad nauką i technologią, Wiebke Bijker i Trevor Pinch, tworząc w latach 80. teorię społecznej konstrukcji technologii. Zwrócili oni uwagę na fakt, że zaskakująco często użytkownicy używają wynalazków w inny sposób, niż zostało to zaplanowane przez twórców: to nabywcy przesądzają o przeistoczeniu prototypu w szeroko przyjęty standard, nadaniu mu znaczenia. Przykładem jest układ klawiatury QWERTY w naszych komputerach, który nie ma właściwie żadnego sensu. Nieprawdą jest, że został zoptymalizowany pod kontem częstotliwości używania konkretnych liter, o czym łatwo można się przekonać patrząc na rozmieszczenie bardzo często używanych samogłosek. Historia takiego układu wzięła się z o wiele bardziej prozaicznego powodu: w czasach maszyn do pisania istotne było, aby następujące po sobie litery nie były zlokalizowane obok siebie, gdyż sąsiadujące młoteczki wybijające je na papierze miały tendencję do zacinania się przy szybkim pisaniu. I chociaż problem ten zniknął wraz z popularyzacją komputerów, układ QWERTY był już tak szeroko przyjęty społecznie, że żadne inne rozwiązanie nie zyskiwało akceptacji użytkowników. Zostaliśmy uwięzieni z nieoptymalną technologią o której sukcesie zdecydował użytkownik.

Chociaż wypada zaznaczyć, że nadal zdarzają się ludzie próbujący dokonać rewolucji – jak np. wytwórcy krakowskich automatów parkingowych, którzy decydując się na użycie alfabetycznej kolejności liter na klawiaturze zdołali doprowadzić do furii każdego parkującego.

Drugim bardzo silnym czynnikiem, który spowodował trend do zaakceptowania współudziału klientów w procesie nadawania kształtu produktowi jest ogólnoświatowa Sieć. Internet to świetne medium umożliwiające komunikację informacji zwrotnej przez użytkowników. Opinie klientów mogą być wyrażane na forach czy w sklepach z aplikacjami, a przez ułatwiony kontakt łatwiej dowiedzieć się, do czego tak naprawdę służy kupującemu nasz innowacyjny drapak do pleców.

Twierdzę jednak, że ogromne znaczenie ma sama ideologia Sieci. Tim Berners-Lee wymyślił rozwiązanie nazwane przez niego samego „World Wide Web” w 1989 jako narzędzie do łatwego dzielenia się przez Internet artykułami naukowymi w laboratorium fizyki cząstek CERN. Jego propozycja Sieci była pod wieloma względami bardzo ograniczona: zawarł on w niej absolutne minimum potrzebne do działania. Dość powiedzieć, że minęły trzy lata zanim Sieć doczekała się przeglądarki graficznej z grubsza podobnej do dzisiejszego Chrome’a czy Firefoxa. Dame Wendy Hall, która pracowała wówczas nad konkurencyjną, o wiele bardziej skomplikowaną technologią wymiany informacji w Internecie wspomina ironicznie, że kiedy po raz pierwszy Berners-Lee zaprezentował jej możliwości WWW na pewnej konferencji naukowej, pomyślała tylko: „przecież to wszystko jest takie prymitywne!”.

Jak sama dzisiaj przyznaje, to właśnie prostota stała się kluczem do sukcesu Sieci. O ile konkurencyjne pomysły były projektowane od A do Z w zamkniętych zespołach na uniwersytetach w Grazu i Southampton, o tyle Berners-Lee liczył na to, że brakujące elementy jego wizji zostaną stworzone podczas używania systemu. Już pierwsza w historii strona w Internecie zawierała sekcję poświęconą projektom użytkowników, którzy chcieli usprawnić działanie Sieci. Prostota umożliwiała im łatwiejsze zrozumienie i zaadaptowanie WWWdo swoich celów. Tworzenie technologicznych usprawnień w sposób oddolny przez naukowców rozrzuconych po całym świecie, było nie tylko szybsze, ale też użytkownicy sami zadbali o dostosowanie rozwiązań do swoich potrzeb. Mimowolnie Berners-Lee docenił znaczenie społecznego kształtowania technologii, w praktyce oddając decyzję o kierunku jej rozwoju użytkownikom.

Do dzisiaj przyjmowaniem nowych standardów Sieci zarządza The World Wide Web Consortium, organizacja łącząca setki naukowców, urzędów oraz firm prywatnych: od Apple, przez Australijskie Biuro Statystyczne, po Wiedeński Uniwersytet Ekonomiczny.

Podejmowane decyzje są tworzone w długich konsultacjach pomiędzy setkami osób, ale ten skomplikowany proces umożliwia wzięcie pod uwagę głosu każdego: od przedstawicieli firm pokroju Google po naukowców zajmujących się kwestiami prywatności.

„World Wide Web” od początku był, i do dzisiaj jest, technologią darmową i umożliwiającą bezpłatną wymianę informacji. Przyzwyczaił ludzi do nieodpłatnego dostępu, stąd dzisiaj to na twórcę spada ciężar przekonywania odbiorców do zapłacenia za usługę lub produkt. Jest to o wiele łatwiej zrobić, jeżeli zamiast “odbiorcy” zobaczy się “współtwórcę” treści.

Otwartość na tworzenie technologii przez społeczność pozostała w centrum rozwoju Sieci i przeniknęła do budowanej na niej gałęzi gospodarki. Wikipedia jest koronnym przykładem platformy, która powstaje przy (nieodpłatnym) wysiłku tysięcy prosumentów. Otwarte repozytoria kodu komputerowego (jak gitHub) również stały się przestrzenią, w której programista ma nie tylko prawo używać części czyjegoś kodu, ale także może mieć swój wkład w ewolucje rozwiązań. W ten sposób powstał np. estoński system do głosowania przez Internet.

Założyciel jednego z ciekawszych programów wspomagających fundatorów innowacyjnych firm – Enterpreneur First – pokusił się o porównanie szans dla start-upów w Europie i w Dolinie Krzemowej.

Według niego, podczas gdy zmniejsza się dysproporcja w funduszach inwestowanych w amerykańskie firmy względem europejskich, na znaczeniu zaczyna zyskiwać ważna cecha Europy: brak jednego centrum, w którym powstają innowacyjne firmy.

Dolina Krzemowa to takie dziwne miejsce, gdzie dziewięć na dziesięć osób siedzących w kawiarni to programiści lub designerzy, którzy mają własną firmę lub przynajmniej planują taką założyć. Stąd dosyć trudno jest zweryfikować swój pomysł w rozmowie z potencjalnymi przeciętnymi użytkownikami, bo ze względu choćby na astronomiczne koszty życia po prostu nie ma ich w okolicy.

W Europie brak jest jednego geograficznego punktu, w którym ogniskowałoby się życie start-upów. W samej Polsce geograficzne rozrzucenie innowacyjnych firm jest bardzo widoczne: dwa z największych polskich firm, Brainlyi Estimote, pochodzą z Krakowa; producent procesorów Digital Core Design jest z Bytomia; Brand24 świadczący usługi m.in. Białemu Domowi główną siedzibę ma we Wrocławiu. Zarówno w Polsce, jak i w całej Europie wciąż tęsknie wypatrujemy pojawienia się „naszej Doliny Krzemowej”,. Czas pożegnać w końcu ten skrót myślowy. W nowoczesnej gospodarce to decentralizacja innowacji jest ogromną wartością. Obecnie podczas tworzenia produktu kluczowe może okazać się zaangażowanie odbiorcy w twórczy proces, błogosławieństwem staje się fakt, że nie posiadamy „złotej klatki” – miasteczka całkowicie zaludnionego przez inwestorów, programistów i grafików. Oczywiście, geograficzne rozrzucenie oznacza także, że wymiana myśli pomiędzy samymi twórcami firm i pomysłów jest utrudniona, stąd na znaczeniu zyskuje rola start-upowych społeczności czy konferencji, ale to właśnie bliskość przeciętnego obywatela może się okazać nieoceniona w budowie firmy w XXI wieku.