Klimatyczny biznes. Witajcie w świecie ekonomii 3.0
Trwający obecnie szczyt klimatyczny ONZ w Paryżu to nie tylko globalna troska o zmiany temperatury na świecie, ale przede wszystkim sztandarowy przejaw nowego etapu kapitalizmu. Polityka klimatyczna staje się najlepszym przykładem tego, jak wolny rynek ewoluuje w rynek poszukiwaczy „renty”.
Klasyczny model
Model klasycznego biznesu wszyscy znamy bardzo dobrze. Chodzi o to, aby firma jak najlepiej odpowiedziała na potrzeby klienta. Ta, która zrobi to najlepiej, wygrywa w rywalizacji o jego portfel. Im lepiej dopasowany produkt do oczekiwań konsumenta, tym większa szansa, że zostanie sprzedany. Dlatego duże przedsiębiorstwa rozwijały segment badawczy, który analizował zmiany preferencji, aby nie tylko jak najlepiej, ale i jak najszybciej odpowiedzieć na nowe zmiany postaw konsumenckich. Kluczowe pytanie brzmiało więc: czego klient potrzebuje i jak możemy mu to dostarczyć? Odpowiednie dopasowanie powodowało, że firma wygrywała produktami „szytymi na miarę”, co pozwalało jej na odejście od rywalizacji opartej na cenie i generowaniem większych dochodów.
Ten klasyczny model został jakiś czas temu odwrócony.
Zauważono, że rynek nie tylko ma odpowiadać za zaspokojenie potrzeb klienta, ale w dużym stopniu sam ma na niego wpływ. Dlatego największe koncerny zaczęły rozwijać nie tylko działy badające preferencje klientów, ale także działy PR odpowiadające za kształtowanie preferencji.
Odkrycie polegało na zauważeniu prostego faktu – klient nie zawsze wie czego chce i w swoich decyzjach jest podatny na sugestie firm. Dlatego rolą rynku jest podpowiedzenie mu, jakie są jego potrzeby i – naturalnie w dalszej kolejności – jak można je zaspokoić. Przedsiębiorstwa zaczęły się więc głowić, jak wykreować potrzebę posiadania produktu danej firmy. Było to znacznie trudniejsze niż odpowiedź na oczekiwania klientów, ale ewentualny sukces był również bardziej zyskowny. Odpowiedź na potrzebę klienta zawsze oznaczała rywalizację z innymi firmami na rynku. Wykreowanie jej pozwalało stać się pionierem i czerpać dodatkowe dochody, przynajmniej do czasu kiedy inne firmy nie zaczną lepiej odpowiadać na potrzebę, którą stworzyli innowatorzy. Obrazowo rzecz ujmując, w nowym modelu przedsiębiorca, który produkował buty i przyjechał do Afryki nie załamywał się, że nie ma rynku na jego produkty. Wręcz przeciwnie – cieszył się, że cały rynek jest do opanowania i nikt przed nim tego nie zrobił. Do sukcesu wystarczy „jedynie” przekonać miejscowych najpierw do potrzeby posiadania butów, a potem do produktu jego firmy.
Poszukiwanie renty, czyli ekonomia 3.0
I tak przechodzimy do kolejnego etapu rozwoju kapitalizmu. Na czym on polega? W skrócie na poszukiwaniu „renty” – osiąganiu zysku nie (tylko) dzięki przedsiębiorczości, ale też dzięki osiąganiu przewag konkurencyjnych za pomocą korzystnych regulacji. Tak jak w klasycznym biznesie wygrywało się odpowiedzią na popyt, a w kolejnym etapie wykreowaniem go (i następnie zaspokojeniem), tak obecnie przechodzimy do fazy „wymuszenia” go poprzez odpowiednie regulacje. Przykład energooszczędnych świetlówek, które dosłownie wyeliminowały z rynku klasyczne żarówki, dowodzi, że niekoniecznie musi być to metafora.
W nowym paradygmacie innowacyjność polega dziś nie tylko na kreowaniu nowych produktów czy reklamie, ale na wymyśleniu i zaproponowaniu jak najkorzystniejszych regulacji wpisujących się z jednej strony na zdefiniowane przez władze cele publiczne i z drugiej dających danemu przedsiębiorstwu przewagę konkurencyjną nad innymi.
Dlatego globalne korporacje mają rozwinięte działy nie tylko reklamy czy PR, ale przede wszystkim działy prawne i lobbingowe. Służą one przekonaniu władz do przyjęcia określonych rozwiązań, które mają służyć dobru wspólnemu. W tym celu firmy przedstawiają raporty i dane mające poprzeć ich argumentację i zdezawuować kontrargumentację wysuwaną przez rynkowych konkurentów czy inne instytucje nie podzielające opinii o potrzebie określonej regulacji.
Nowa strategia wynika ze zmian funkcji, jakie pełni państwo, a przede wszystkim ze sposobu zarządzania nim. Niegdyś to własność państwowa miała być gwarantem uzyskania określonych dóbr publicznych i uniknięcia kosztów środowiskowych. Obecnie powszechnie przyjmuje się, że nie jest to metoda optymalna i znacznie skuteczniejsze jest wymuszanie określonych działań poprzez odpowiednie regulacje. Dzięki nim państwo wytwarza bodźce do określonego działania, aby firmy funkcjonowały zgodnie z oczekiwaniami władz zarówno w kontekście dostarczenia określonych dóbr, jak i uniknięcia określonych kosztów, które, jak się zakłada, nie będą optymalne, gdy pozostawi się wszystko wolnej grze rynkowej. W ten sposób osiągamy korzyści wynikające z konkurencji między prywatnymi przedsiębiorstwami, a także realizujemy cele pozaekonomiczne dzięki korekcie rynku za pomocą regulacji.
Strategia poszukiwania renty jest więc skuteczna w sektorach o szczególnej specyfice, co powoduje, że są one silnie regulowane. Konkurencyjność przedsiębiorstw zależy w tych sektorach w dużej mierze od tego czy przyjęte i powszechnie obowiązujące regulacje wzmacniają silne czy słabe strony firmy. Mówiąc inaczej – czy w wyścigu rynkowym stanowią one doping czy worek kamieni. Co ważne, ten sam mechanizm odnosi się do gospodarek narodowych, szczególnie że coraz więcej regulacji przyjmowanych jest na szczeblu międzynarodowym, co doczekało się nawet swoistej nazwy – „reżimy międzynarodowe”. Strategie państw przypominają więc strategie przedsiębiorstw. I tak jak przedsiębiorstwa lobbują w poszczególnych państwach za korzystnymi regulacjami, tak państwa lobbują dziś w poszczególnych organizacjach za korzystnymi rozwiązaniami prawnymi dla ich gospodarek narodowych.
Najlepszym przykładem sektora silnie uregulowanego jest sektor energetyczny i związany z nim sektor klimatyczny, który ze względu na to, że wolny rynek rodzi tzw. koszty zewnętrzne w postaci emisji CO2, musi być poddany regulacji wymuszającej ich ograniczenie. Dla przedsiębiorstw działających na unijnym rynku energii regulacje mają fundamentalne znaczenie i stanowią kluczowe ryzyka w ocenie projektów biznesowych, ponieważ polityka klimatyczna jest jedną z najbardziej dynamicznie rozwijających się polityk publicznych w UE, co pociąga za sobą coraz bardziej obszerne regulacje.
O skali zjawiska może świadczyć fakt, że w Brukseli działa około 15 tys. lobbystów i około 2,5 tys. organizacji lobbingowych. Nie powinno to dziwić, ponieważ w unijnych instytucjach tworzone są kluczowe regulacje, które często są jedynie doprecyzowywane w poszczególnych państwach.
Szczególne „zarojenie” lobbystami dotyczy tych departamentów Komisji i komisji Parlamentu Europejskiego, które zajmują się polityką energetyczno-klimatyczną. Im więcej regulacji tym większa bowiem przestrzeń do „ekstra biznesu” lub wręcz przeciwnie – większe zagrożenie utraty konkurencyjności. Nieważne więc czy mowa o ofensywie czy defensywie – trzeba mieć rękę na pulsie.
Niemcy prymusem nowej ekonomii
Najbardziej charakterystycznym przykładem nowej strategii gospodarczej jest polityka gospodarcza Niemiec. To właśnie nasi zachodni sąsiedzi są jednymi z głównych promotorów zarówno „ambitnych” celów klimatycznych tak na poziomie UE, jak i całego świata. Strategia ta wynika z przyjęcia założenia, że obniżenie emisji gazów cieplarnianych będzie służyć niemieckiej gospodarce. Niemcy są pionierami transformacji energetycznej (zwanej Energiewende). Przyjęli przed kilkoma laty za obowiązujący cel niemal całkowitą redukcję emisji CO2 w najbliższych dekadach. Realizacja tego celu wymaga całkowitej zmiany systemu energetycznego poprzez odejście od paliw kopalnych i inwestycję w niskoemisyjne technologie, w tym przede wszystkim w odnawialne źródła energii. Koszt tej operacji dla RFN jest ogromny, ale Niemcy liczą, że w dłuższym okresie czasu inwestycja ta zwróci się z naddatkiem. Wymuszając poprzez wewnątrzkrajowe regulacje zapotrzebowanie na technologie niskoemisyjne, tworzą dogodne warunki do rozwoju krajowych przedsiębiorstw, kreując tym samym nowy sektor gospodarki. Oczywiście gdyby zmiana dotyczyła tylko rynku niemieckiego nie byłoby to opłacalne, ponieważ zyski nie zrekompensowałyby kosztów, jakie RFN musi ponieść w wyniku zamknięcia wysokoemisyjnych elektrowni węglowych czy budowy sieci energetycznych zdolnych przesyłać energię wytwarzają przez OZE. Co ciekawe, Niemcy zdecydowali się także na zamknięcie elektrowni atomowych, które również są niskoemisyjne, aby zrobić jeszcze więcej miejsca na OZE i jeszcze lepiej przygotować krajowe przedsiębiorstwa do zagranicznej ekspansji. Dlatego fundamentalną kwestią dla niemieckich przedsiębiorstw specjalizujących się w wytwarzaniu wiatraków czy paneli fotowoltaicznych jest poszerzenie rynku zbytu na ich towary. Całkowity koszt produkcji energii z OZE, który jest obecnie wciąż znacząco większy w porównaniu do kosztu energii z węgla czy atomu, powoduje, że większe zapotrzebowanie na niemieckie produkty sektora niskoemisyjnego może mieć miejsce tylko wtedy, kiedy cele redukcyjne wprowadzone w Niemczech zostaną wprowadzone także w innych państwach. Wprowadzenie „ambitnych” celów redukcji CO2 w państwach UE, i nie tylko, wymusiłoby przynajmniej częściowe odejście od węgla i zwiększyłoby zapotrzebowanie na OZE, w tym na niemieckie technologie. Wymuszenie wykorzystywania technologii niskoemisyjnych oczywiście nie gwarantuje, że cały tort trafi się niemieckim przedsiębiorstwom, ale dzięki wprowadzeniu Energiewende w Niemczech rodzime firmy są bardzo dobrze przygotowane do ekspansji. Z tego powodu RFN forsuje „ambitny” pakiet energetyczny w UE na kolejny okres, czyli do 2030 r. (poprzedni pakiet 3×20 obowiązuje do 2020). Niemcy liczą, że pozwoli on albo instalować niemieckie technologie w państwach członkowskich, w tym w Polsce, albo eksportować już „gotową” energię elektryczną wytworzoną z OZE w RFN.
Dowodem na ekonomiczne uwarunkowania polityki klimatycznej jest ingerencja w unijny system handlu uprawnieniami do emisji CO2 poprzez wyposażenie Komisji Europejskiej w prawo do administracyjnej ingerencji w ceny uprawnień, o co zabiegały firmy z sektorami niskoemisyjnymi.
Ingerencja miała już miejsce w poprzedniej kadencji Parlamentu Europejskiego, aczkolwiek było to incydentalne (sprawa tzw. backloadingu). W obecnej kadencji toczą się prace nad ingerencją o charakterze zinstytucjonalizowanym. Oczywiście prawo to byłoby wykorzystywane do sztucznego windowania cen emisji CO2, a za tym wzrostu parapodatku od produkcji energii z węgla. Co ważne, ingerencja miała miejsce w sytuacji, gdy została dokonana redukcja emisji CO2, czyli nie było podstaw do ingerencji, ponieważ system spełniał swoje funkcje – UE zaczęła emitować mniej dwutlenku węgla. Postulowane administracyjne podwyższenie cen stanowiło więc odsłonięcie kurtyny, ponieważ stało się jasne, że celem zmian systemu handlu uprawnieniami do emisji CO2 jest nie (tylko) ograniczenie emisji tego gazu, ale dekarbonizacja, czyli ograniczenie produkcji energii z węgla na rzecz innych źródeł. Zbyt niskie ceny uprawnień emisji CO2 nie stanowiły bowiem wystarczającej zachęty do odejścia od tego paliwa, a ograniczenie realnej emisji tego gazu było wynikiem niskiego wzrostu gospodarczego w UE, który pociągnął za sobą niski popyt na energię. Umożliwiał on firmom energetycznym produkcję energii z węgla bez konieczności dokupywania dodatkowych uprawnień na giełdzie, co spowodowało z kolei, że ich cena na giełdzie była niska. Próba administracyjnej ingerencji w system handlu emisjami (np. poprzez wycofanie części emisji i tym samym podwyższenie ceny) oznacza więc, że dekarbonizacja nie jest tylko środkiem do zmniejszenia emisji CO2, ale także środkiem zwiększającym zapotrzebowanie na technologie z dziedziny OZE. Tym samym CO2 stanowi więc wygodny parawan dla firm z tego sektora (i państw gdzie mają siedzibę), których celem jest sztuczne zwiększenie przewagi konkurencyjnej nad firmami produkującymi energię z węgla.
Między Brukselą, (Berlinem) a Paryżem
Oczywiście gdyby tylko Niemcy zarabiały na nowych regulacjach, nie byłoby szans na ich wprowadzenie. Nawet tak wpływowe państwo jak RFN nie mogłoby przekonać wszystkich państw do realizacji ich prywatnej agendy. Na szczęście dla Berlina, poza Niemcami także kilka innych państw Europy Zachodniej upatruje w polityce klimatycznej szansy na rozwój własnych gospodarek. Wśród sojuszników Berlina najcenniejszym jest Paryż, który ma nadzieję na znalezienie, dzięki polityce klimatycznej, szansy na dodatkowy zbyt na technologie atomowe, które również są niskoemisyjne. Wśród zwolenników przyjęcia ambitnych celów są także inne państwa UE. Należy dodać, że powszechna akceptacja dla restrykcyjnych celów emisyjnych wynika także z braku surowców, które niemal wszystkie państwa UE muszą importować. Miliardy euro przelewane co miesiąc do Rosji i innych eksporterów są dodatkowym argumentem ekonomicznym dającym uzasadnienie przejścia na odnawialne źródła energii, pozwalających poprawić bilans handlowy.
Szczyt w Paryżu jest w takim razie próbą powtórzenia unijnego mechanizmu na poziomie ogólnoświatowym. Nie dziwi więc to, że te same państwa, które forsowały redukcję emisji CO2 w UE poprzez pakiet energetyczno-klimatyczny, obecnie forsują redukcję emisji tego gazu na poziomie globalnym.
Tak jak osiągnięcie emisji CO2 w UE poszerzy rynek zbytu w państwach członkowskich, tak porozumienie globalne pozwoli na poszerzenie rynku zbytu na poziomie światowym. Osiągnięcie porozumienia w Paryżu będzie jednak dużo trudniejsze niż w Brukseli, ponieważ w negocjacjach uczestniczy wiele państw, które zdają sobie sprawę, że nie będą beneficjentem technologii niskomisyjnych, ponieważ ich gospodarki nie mają takiego potencjału. Wiele z nich powszechnie korzysta z węgla, który jest wciąż bardzo atrakcyjnym źródłem energii. Dlatego kluczową kwestią jest wsparcie finansowe i technologiczne, które miałoby trafić do grupy państw rozwijających się od krajów rozwiniętych. Kluczowe pytanie decydujące o powodzeniu COP 21 brzmi: czy znajdzie się przestrzeń między dwoma granicami? Jedną wyznacza wysokość satysfakcjonującej rekompensaty kosztów, jakie państwa rozwijające się poniosą w wyniku ograniczenia emisji CO2. Drugą wyznacza zysk dla państw rozwiniętych, które będą eksportować te technologie. Jeśli taka przestrzeń powstanie, to osiągnięcie zostanie zawarte.
Niezależne od końcowego rezultatu jedno jest pewne. Polskie państwo i polskie przedsiębiorstwa powinny przygotować się na nowy etap rywalizacji rynkowej. Jeśli nasz kraj chce uniknąć pułapki średniego dochodu i uzyskać konkurencyjność pozwalającą na cywilizacyjny awans, musi przystosować się do nowych warunków gry. Polskie interesy leżą dziś w setkach drobnych regulacji znajdujących się w technicznie brzmiących przepisach. Najwyższy czas, aby Polska działała nie tylko wówczas, kiedy już się świeci system wczesnego ostrzegania i jest za późno, aby zmienić kierunek zmian regulacyjnych, a co najwyżej grać o minimalizację kosztów. Pora, aby wykształcić postawę ofensywną i samemu proponować rozwiązania korzystne dla naszej gospodarki i rodzimych przedsiębiorstw, a jednocześnie wpisujące się w zdefiniowane cele zbiorowe. Im wcześniej docenimy i nauczymy się prowadzić politykę regulacyjną tak na poziomie UE, jak i na poziomie międzynarodowych reżimów, tym większa szansa, że nie będziemy grali na remis – nie tylko w Paryżu.