Zdążyć na pociąg do przyszłości
Jeszcze pięć lat temu nic nie zapowiadało tak nagłego wzrostu geopolitycznych napięć w wielu regionach świata. Coraz mocniej odczuwany niepokój i silne poczucie braku politycznej kontroli nad wydarzeniami powoduje wrażenie, że znajdujemy się w przededniu znaczących zmian na arenie międzynarodowej. To, z czym musimy się dzisiaj zmierzyć, jest próbą poszerzenia naszego horyzontu myślowego i porzucenia bardzo zachodnioeuropejskiego sposobu patrzenia na świat. Ponieważ (prawdopodobnie) geografia świata już niedługo ulegnie znacznemu przeobrażeniu.
Od dłuższego czasu zawężamy sobie pole patrzenia na świat i tego, co w nim istotne jedynie do Stanów Zjednoczonych i Europy. Znamienne jest to, że o sytuacji w Indochinach pojęcie mają jedynie specjaliści – albo pasjonaci – a o dziejących się w tym regionie świata wydarzeniach i perspektywach dowiadujemy się ze śmiesznie rzadką częstotliwością. O takich zaś krajach jak Brazylia czy Turcja mówimy jedynie wtedy, kiedy uwaga światowych mediów kieruje się w tamte rejony globu. Znamiennym jest, że polskie media w przeważającym stopniu nie mają nawet warunków, żeby relacjonować wydarzenia z państw azjatyckich. Dla przykładu, jedynym korespondentem, który relacjonował wizytę prezydenta Andrzeja Dudy w Chinach, był dziennikarz polskiego radia Tomasz Sajewicz. Ta sytuacja dobitnie pokazuje w jakim położeniu znaleźlibyśmy się, gdyby nie państwowe media, na których wielu się zżyma.
Aby więc wyrwać się na intelektualną niepodległość, musimy przede wszystkim przestać żywić się wizjami idealistycznej Europy. W momencie kiedy w absolutnie postkolonialny sposób żyjemy refleksami opinii o Polsce w zagranicznych mediach, a nasze interesy narodowe definiujemy w oparciu o krążące w opinii publicznej dominujące narracje, jest to bowiem niemożliwe. Państwa dominujące stosują zasadę narzucania reguł, często próbując ukrywać je pod płaszczykiem interesu dobra wspólnego, idei jedności w ramach grupy czy przekonania, że są one bardziej racjonalnymi podmiotami w ustalaniu ogólnie obowiązujących zasad.
Aby zacząć myśleć samodzielnie i samodzielnie definiować narodowe cele i strategiczne interesy musimy zrozumieć, że silna Polska leży jedynie w naszym własnym interesie.
Nie w interesie Niemiec, które czerpią zyski z naszej dużo słabszej pozycji gospodarczej, a przez to i politycznej, nie w interesie Stanów Zjednoczonych, ponieważ zbyt silne państwo ma tendencję do zbytniego uniezależniania się. I jest to oczywiście zrozumiałe. Polska też wspiera integralność i stabilność polityczną na Ukrainie, ale w jej interesie nigdy nie będzie, aby stała się krajem o potencjale choćby zbliżonym do naszego.
Oczywiście można stworzyć bardzo długą listę słabych punktów, zaczynając przede wszystkim od rzeczy fundamentalnej – kształtowania polskich elit, których brak wpływa na indolencję w definiowaniu spójnej i dalekosiężnej wizji rozwoju Polski. Można analizować powody drenażu najlepiej wykształconych Polaków, utyskiwać nad słabym szkolnictwem wyższym, jednak nie jesteśmy w stanie określić, czy na naprawienie wszystkich wspomnianych problemów mamy wystarczająco dużo czasu. Stąd przede wszystkim musimy przeprowadzić istną rewolucję w naszym sposobie postrzegania świata, który wynika z naszej odpowiedzialności za państwo.
W ostatnich kilku latach coraz częściej jest mowa o rozpoczynającym się po raz kolejny w historii świata koncercie potęg. Tak dzieje się zawsze, gdy nowe, dynamicznie rozwijające się państwa chcą podważyć obowiązujący ład w celu poszerzenia swojej strefy wpływów, zdobycia możliwości dalszej ekspansji czy dostępu do nowych zasobów. W XVII w. Anglia, Francja i Holandia atakowały imperia kolonialne Portugalii i Hiszpanii. W XIX wieku Niemcy, Japonia i USA podważały dominację Wielkiej Brytanii, Francji i Rosji. Tutaj właśnie pojawia się kwestia Chin, które dzisiaj, w początkach XXI wieku, znów chcą stać się centrum świata, które to w swojej historii już zajmowały. I, jak obserwujemy, bardzo sprawie realizują swój cel.
„Gospodarka, głupcze” – tak można podsumować chińską strategię. Przede wszystkim Chińczycy to naród bardzo cierpliwy, z planami rozpisanymi nie jak nasze – od kadencji do kadencji, ale na następne kilkanaście czy kilkadziesiąt lat w przód. I przynosi to znakomite rezultaty. Od zeszłego roku Chiny stały się największą gospodarką świata wedle parytetu siły nabywczej, tym samym detronizując USA. W 2012 roku po raz pierwszy zainwestowały więcej kapitału za granicą, niż przyjęło. Ponadto Chiny częściej przestają konkurować tanią siłą roboczą, a raczej stają się państwem, które coraz więcej inwestuje w innowację. Wymiana kolejnych sukcesów tego kraju, które potwierdziłyby nasze przekonanie o jego superpotędze, zajęłaby nam wiele czasu. Z polskiego punktu widzenia istotne są dwa zagadnienia. Po pierwsze, w planach chińskich Polska zajmuje ważne miejsce jako ewentualny partner w Europie Środkowo-Wschodniej. Po drugie, nasze miejsce z chęcią zajmą chociażby Niemcy, które mimo gorszego – paradoksalnie – miejsca na mapie, mogą okazać się skuteczniejsze w negocjacjach z Chińczykami.
Jeżeli zdamy sobie sprawę z roli, jaką w dzisiejszym świecie odgrywają Chiny, a przede wszystkim jaką prawdopodobnie będą odgrywać w przyszłości, to otrzymamy odpowiedź na pytanie o potencjał współpracy polsko-chińskiej.
Dlatego z tych właśnie powodów niezrozumiałe jest, z jakim pobłażaniem polskie media potraktowały wizytę naszego prezydenta w Chińskiej Republice Ludowej, jak mało poświęciły miejsca na tłumaczenie znaczenia podpisania przez Polskę umowy o współpracy w ramach nowego Jedwabnego Szlaku, chociaż mowa tu o kapitale niebagatelnym, bo sięgającym około 40 mld dolarów chińskiego wkładu w ten projekt. Nawet wykonanie prostego ćwiczenia intelektualnego w postaci uświadomienia sobie potencjału demograficznego, a przez to handlowego, robi wrażenie – sam tylko Szanghaj ma przecież ponad 20 mln mieszkańców, a całe państwo liczy ponad 1,3 mld obywateli.
Jednak sam projekt, który będzie stanowić dla nas ogromne wyzwanie, może spowodować w przyszłości także ogromne ryzyko i sprowadzić na nas potencjalne niebezpieczeństwo. Chińczycy wraz z rosnącą potęgą gospodarczą realizują także militarne plany strategiczne. Wystarczy wspomnieć program usypywania sztucznych wysp na Morzu Południowochińskim, mający zwiększyć ich bezpieczeństwo w wypadku ataku z morza amerykańskich lotniskowców. Znamienne jest także to, że oprócz gigantycznych inwestycji gospodarczych w Afryce, w ich planach znajduje się także budowa baz morskich w Namibii czy Dżibuti. Ta pierwsza dałaby Chinom dostęp do Atlantyku, a druga znajdowałaby się blisko Morza Czerwonego. Kiedy dochodzi do koncertu mocarstw, przyszłość jest bardzo niepewna i tylko od dalekowzroczności, odpowiedzialności i przebiegłości zależy, czy mniejsi gracze odnajdą się w obozie dominującym, który zyska na nowym układzie sił na świecie.