Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.
Paweł Wiejski  5 grudnia 2015

COP 21 – kto zapłaci za globalne ocieplenie?

Paweł Wiejski  5 grudnia 2015
przeczytanie zajmie 5 min

Efektem zorganizowanego przez ONZ szczytu klimatycznego COP 21 ma być wiążące porozumienie w sprawie ograniczania globalnego ocieplenia. W toku negocjacji najtrudniej będzie ustalić kto odpowiada za najwięcej emisji gazów cieplarnianych. Większość analiz skupia się na odpowiedzialności całych państw. Zaproponowana przez Thomasa Piketty’ego analiza poziomu emisji w zależności od indywidualnych dochodów może okazać się bardziej sprawiedliwym rozwiązaniem.

COP 21 jest jedynie ostatnim krokiem niemal rocznego procesu negocjacyjnego. Szczyt reklamowany jest hasłem 2 degrees. Symbolicznym celem jest bowiem niedopuszczenie do wzrostu średniej temperatury na świecie o więcej niż 2 stopnie Celsjusza w stosunku do czasów sprzed rewolucji przemysłowej. Powyżej tej granicy zdaniem klimatologów z Międzynarodowego Panelu ds. Zmian Klimatu (IPCC) globalne ocieplenie będzie miało katastrofalne konsekwencje, w szczególności związane z obserwowaną już dziś zwiększoną częstotliwością ekstremalnych zjawisk pogodowych i katastrof naturalnych. 

Ile kosztuje ocieplenie klimatu

Obserwatorzy szczytu w prasie międzynarodowej wyrażają łagodny optymizm co do możliwości osiągnięcia porozumienia. Nie jest to łatwe zadanie, biorąc pod uwagę często sprzeczne interesy 195 państw zrzeszonych w rozmaitych grupach negocjacyjnych. Nietrudno zauważyć, że Unia Europejska ma inne poglądy na temat ograniczenia emisji niż  OPEC. Nawet porozumienie wśród samych państw rozwiniętych może być problematyczne, jak pokazał jeden z poprzednich szczytów klimatycznych w Kopenhadze w 2009 roku. To właśnie przez brak porozumienia między UE, a kierowaną przez USA grupą Umbrella (Parasol) konferencja ta, z którą również wiązano wielkie nadzieje, zakończyła się spektakularną porażką.

Porozumienie jest trudne, bo jego rezultat będzie z całą pewnością koszmarnie drogi. Aby nie dopuścić do przekroczenia granicy 2 stopni do 2100 roku potrzebne będzie radykalne zmniejszenie emisji. W obecnym tempie średnia temperatura do końca stulecia może się zwiększyć nawet o 5 stopni.

Część państw szczególnie narażonych na negatywne konsekwencje ocieplenia klimatu (szczególnie zrzeszonych w Sojuszu Małych Państw Wyspiarskich – AOSIS) apeluje o przyjęcie jeszcze ambitniejszego celu – ograniczenia wzrostu średniej temperatury do 1,5 stopnia. Nawet osiągnięcie podstawowego limitu będzie wymagało zmniejszenia emisji gazów cieplarnianych o 40-70% do 2050 roku, oraz osiągnięcia zerowego bilansu emisji do 2100 roku. 

Koszty wprowadzenia tych zmian nie ograniczają się jedynie do przestawienia się na odnawialne źródła energii, ograniczenia wydobycia paliw kopalnych czy inwestycji w „zielone” technologie. Konsekwencje globalnego ocieplenia, jak również środków koniecznych do jego spowolnienia, nie rozkładają się na świecie równomiernie. Co więcej, państwa które najbardziej ucierpią, są w najmniejszym stopniu odpowiedzialne za zaistniałą sytuację. Odpowiedzią miał być fundusz powołany przez państwa wysoko rozwinięte na szczytach klimatycznych w Kopenhadze i w Cancún. Do 2020 roku na ten cel państwa członkowskie OECD mają przeznaczyć 100 miliardów dolarów. Ta suma dołączy do licznych, już istniejących bi- i multilateralnych funduszy. Pieniądze są wykorzystywane do ograniczania emisji, ale również do przystosowywania się do nadchodzących zmian klimatycznych. 

Kto powinien zapłacić

Wiele wskazuje na to, że takich funduszy adaptacyjnych będzie w przyszłości potrzeba znacznie więcej. Nie do końca wiadomo, kto i w jakim stopniu powinien się do nich dokładać. Intuicyjnie wydaje się, że najwięcej płacić powinni ci, którzy produkują najwięcej gazów cieplarnianych.

W wartościach absolutnych zdecydowanym liderem są Chiny (25% globalnej emisji), ze sporą przewagą nad Ameryką Północną (16 %) i UE (11%). Jednak to, które państwo emituje najwięcej może nie być najlepszym wyznacznikiem.

Chiny są wszak niemal trzykrotnie ludniejsze od Unii Europejskiej. Patrząc na te same dane per capita perspektywa diametralnie się zmienia. Globalna średnia to 6,2 tony CO2e (CO2 lub odpowiednia ilość innych gazów cieplarnianych) rocznie. Na mieszkańca UE przypada ok. 9-10 ton CO2e. Obywatel Chin odpowiada za około 8 ton rocznie. Najciekawiej prezentują się dane dla mieszkańców Ameryki Północnej – 20 do 21 ton CO2e rocznie. Polska lokuje się nieco poniżej europejskiej średniej.

Powyższe dane pochodzą z 2011 i 2012 roku, ale przecież celem COP 21 jest uniknięcie ocieplenia klimatu o więcej niż 2 stopnie w stosunku do czasów sprzed rewolucji przemysłowej. Co się stanie, gdy oszacujemy sumę emisji gazów cieplarnianych dla poszczególnych regionów od XIX wieku? Znów na prowadzenie wychodzi Ameryka Północna – 27% sumy globalnej emisji. Nieco dalej plasują się kraje dzisiejszej Unii Europejskiej – 20%. Chiny, z 12%, zajmują dopiero czwarte miejsce, tuż państwami byłego Związku Radzieckiego. 

Nierówności klimatyczne

Na emisję gazów cieplarnianych można również spojrzeć z perspektywy konsumpcji. Okazuje się, że państwa zachodnie nie tylko wykorzystują tanią, azjatycką siłę roboczą żeby budować swój dobrobyt. Dzisiejszy poziom emisji zawdzięczamy w większym stopniu outsourcingowi produkcji do Chin, niż staraniom o zieloną energię. Gdy weźmiemy pod uwagę emisję CO2e z perspektywy konsumpcji, unijna średnia per capita wzrasta o 40%, a chińska spada o 25%. 

Thomas Piketty, autor największego ekonomicznego bestsellera ostatnich lat (albo i dziesięcioleci), wraz z Lucasem Chancelem z „Ecole d’Economie de Paris”w artykule Carbon and inequality: from Kyoto to Paris proponują jeszcze inne spojrzenie na emisję gazów cieplarnianych, wiążąc je – a jakże – z nierównościami społecznymi. Okazuje się, że 10% największych indywidualnych emitentów odpowiada za 45% emisji gazów cieplarnianych. Z kolei dolne 50% ma na sumieniu jedynie 13% globalnej emisji. Rozstrzał jest niewyobrażalny – najbardziej zatruwa najbogatszy 1% ze Stanów Zjednoczonych, Luksemburga, Singapuru i Arabii Saudyjskiej, ze średnią per capita przekraczającą 200 ton CO2e rocznie. Za najmniej emisji odpowiadają najbiedniejsi mieszkańcy Mozambiku, Rwandy czy Malawi, którzy wydzielają około dwa tysiące razy mniej gazów cieplarnianych. Różnice wewnątrz państw są często bardzo duże, zwłaszcza w krajach rozwijających się. Z kolei obciążenie związane z walką z globalnym ociepleniem w obecnym kształcie w najlepszym wypadku przypadnie wszystkim mieszkańcom danego kraju po równo.

Picketty i Chancel argumentują, że niektóre rozwiązania mające ograniczać emisję i gromadzić środki na wspomniane wcześniej fundusze klimatyczne mają charakter regresywny. Prowadzi to do absurdalnej sytuacji, w której nie tylko ocieplenie klimatu, ale też przeciwdziałanie mu najbardziej uderza w najuboższych.

Co można z tym zrobić? Zdaniem Piketty’ego i Chancela rozwiązaniem może być progresywny carbon tax – podatek od dwutlenku węgla wyemitowanego przez spalanie paliw kopalnych. W swojej liniowej formie jest już stosowany w wielu krajach, od Szwecji, przez Irlandię po Chile.  Rzeczywiście prowadzi do zmniejszenia popytu na paliwa kopalne i przynosi dochody dla budżetu. Jego progresywna wersja zwiększyłaby obciążenie na tych, którzy odpowiadają za najwięcej emisji gazów cieplarnianych, i zmniejszyłaby ciężar odczuwany przez mniej zamożnych konsumentów. Jak tego dokonać? Można na przykład opodatkować bilety lotnicze. Transport samolotowy odpowiada za znaczącą część globalnych emisji, w dodatku jest używany głównie przez relatywnie bogatych (więc i wysoce emisyjnych) ludzi. 

Gdyby oficjele na szczycie w Paryżu zdecydowali się na nałożenie takiego podatku, w dodatku na zróżnicowanym poziomie między klasą biznes i ekonomiczną, problem funduszy klimatycznych mielibyśmy z głowy. Oczywiście tak się nie stanie. Większość delegacji na COP 21 przybyło samolotami, co można przeliczyć na dodatkowe 300 000 ton CO2e. Czyli mniej więcej tyle ile przeciętny Amerykanin wytworzyłby przez 23 000 lat.