Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.
Piotr Trudnowski  9 listopada 2015

Co Schetyna zawdzięcza Kukizowi i Zandbergowi?

Piotr Trudnowski  9 listopada 2015
przeczytanie zajmie 4 min

Media od lat lubią regularnie rozpisywać się o kolejnych zakulisowych intrygach Grzegorza Schetyny. Wielokrotnie stawiały go w roli jedynego realnego konkurenta Donalda Tuska, który wcześniej czy później przystąpi do boju o władzę w Platformie Obywatelskiej. Wyborcza porażka Ewy Kopacz otworzyła mu do tego drzwi i ustępujący minister spraw zagranicznych nie ukrywa, że wystartuje w wyborach na szefa partii. Nie miałby jednak szans na odwrócenie spadkowego trendu rządzącej przez ostatnich 8 lat formacji, gdyby nie polityczna zmiana, której dotychczasowymi beneficjentami są Paweł Kukiz i Adrian Zandberg.

Dwa lata temu odbyły się pierwsze powszechne wybory na przewodniczącego Platformy Obywatelskiej. Wówczas w szranki z Donaldem Tuskiem stanął Jarosław Gowin, a Grzegorz Schetyna czekał na lepszy moment. Moment przyszedł wraz z wyjazdem Tuska do Brukseli i tragicznie słabym przywództwem Ewy Kopacz. Ale powody, dla których Schetynę trudno było wyobrazić sobie w roli przywódcy Platformy, nie ograniczały się jedynie do cementującego jeszcze niedawno partię przywództwa Tuska. Pewien problem leżał w samym Schetynie.

Obserwując bowiem polityczną drogą ustępującego szefa dyplomacji trudno go sobie wyobrazić w roli charyzmatycznego lidera. Słabo sprawdzał się w roli wiecowego mówcy, a jego wystąpienia na partyjnych kongresach nie porywały, choć obserwatorzy życia politycznego przysłuchiwali się im z uwagą. Schetyna kompletnie nie odnajdywał się w świecie polityki poddanym terrorowi wizerunku, PR i retorycznych sztuczek. Jego wywiady są chaotyczne, wystąpienia – mało profesjonalne. Jeszcze dwa lata temu Schetyna był po prostu zdecydowanie zbyt naturalny, by z sukcesem rządzić jedną z najważniejszych formacji na polskiej scenie politycznej.

A dziś? Wiele się zmieniło: i w Platformie, i u Schetyny i, przede wszystkim, na polskiej scenie politycznej.

Po pierwsze, efekciarska terapia bon motów, serwowana Platformie przez spin doktora Michała Kamińskiego, okazała się kuglarstwem znachora. Ewa Kopacz powtarzając suflowane przez Kamińskiego frazy wywoływała więcej politowania, niż wrażenia profesjonalizmu.

Po drugie, Schetyna miał w MSZ czas, by choć trochę poduczyć się w publicznych wystąpieniach. Przedwyborcza mowa wygłoszona na trójmiejskiej konwencji Platformy Obywatelskiej zaskakiwała: choć nie było to przemówienie perfekcyjne, to jednak budziło poczucie, że Schetyna nie zmarnował ostatniego roku w gmachu na Szucha.

Po trzecie wreszcie, wydaje się, że dwuletni maraton wyborczy uniewrażliwił Polaków na PR-owe sztuczki, przez co zaczęli poszukiwać w politykach autentyczności. Perfekcyjne wyćwiczone frazy „przekazów dnia” budzą dziś znudzenie czy wręcz irytację. Widać „profesjonalizacja” polskiej polityki osiągnęła w ostatnich latach poziom… który przestał być dla wyborców strawny.

Stąd właśnie, twierdzę, premia dla Pawła Kukiza i Adriana Zandberga, którą zgarnęli w przedwyborczych debatach. Przypomnijmy: występ Kukiza w telewizyjnym starciu 10 kandydatów przed wyborami prezydenckimi – który ewidentnie miał wówczas swoje momentum – został powszechnie oceniony przez komentatorów jako chaotyczny, nerwowy i nieprofesjonalny. Za tę naturalność ostatecznie Kukiz otrzymał od wyborców  ponad 20% poparcia.

W październikowej debacie niepanujących nad nerwami, wchodzących w polemiki z dziennikarzami i niemieszczących się w przewidzianym czasie naturszczyków bez krawata było już dwóch. Obok Kukiza – którego ostateczny wynik wyborczy debata również jak się zdaje poprawiła – zdecydowanie najwięcej ugrał Zandberg. Wyborcy i komentatorzy bez względu na odległość od poglądów jednego z liderów Partii Razem docenili, że Zandberg odpowiadał na zadane pytania i był gotów do polemik, zamiast wygłaszać przygotowane wcześniej okrągłe formuły.

Wyobraźmy sobie, że w przedwyborczej debacie brałby udział Schetyna. Posłuchajmy jego wywiadów, zobaczmy świetnie przyjęte przedwyborcze spoty i przyjrzyjmy się jego zdjęciom z ostatnich miesięcy, gdy zaskakująco często – jak na szefa dyplomacji – rezygnował z garnituru czy krawata i występował w swetrze. Sądzę, że sytuowałby się – pomimo bycia w samym sercu politycznego mainstreamu! – bliżej antysystemowych Kukiza i Zandberga, niż wyćwiczonych w powtarzaniu frazesów pań Kopacz, Szydło czy Nowackiej, nie mówiąc o pozbawionym krzty naturalności Petru.

To, jak podobnie Polacy zareagowali na polityków o tak zupełnie przeciwstawnych systemach wartości jak Zandberg i Kukiz pokazuje, że to wciąż wizerunek i emocje rządzą politycznymi wyborami Polaków. Tyle tylko, że perfekcyjny wizerunek wyszedł w tym sezonie z mody, a w cenie jest „styl na luzaka”.

Właśnie wykorzystanie owego efektu Kukiza-Zandberga jest największą szansą Schetyny. Stając na czele Platformy ma bowiem szansę zagospodarować łaknienie autentyczności w polityce, które ewidentnie nasiliło się wśród Polaków w czasie ostatnich czterech ogólnopolskich głosowań i towarzyszących im kampanii. 

Co z tego może wyniknąć dla Polski? Rozważania o tym, jaka będzie Platforma Obywatelska pod przywództwem Schetyny, to temat na osobny artykuł. Jednak już dzisiaj widać, że w swoim medialnym tournée szef MSZ podkreśla potrzebę odbudowania wielonurtowości Platformy. W jednym z ostatnich wywiadów mówił wprost, że alternatywą dla PiS może być tylko PO jako „partia centrum, modernizacyjna, z silną frakcją konserwatywną i liberalną, z silną prawicą”. Teoretycznie to banalna diagnoza w świetle wyników ostatnich wyborów, a zwłaszcza głosowania najmłodszych wyborów. W praktyce oznacza jednak odwrócenie „lewoskrętnego” kursu Platformy (który, co warto dla porządku odnotować, często był umacniany akurat przez bliskich Schetynie polityków). Ten wizerunkowy zwrot doprowadził Platformę do wyborczej porażki, ale jego kontynuacja – wobec nieobecności lewicy w Sejmie – wciąż jest suflowana przez postępowych komentatorów.

Jeżeli jakikolwiek – w co trudno dziś wierzyć – powrót Platformy do centroprawicowych i obywatelskich korzeni jest możliwy, to właśnie Schetyna mógłby być jego autorem.

Punktowanie rządu PiS czy potencjalne sojusze z Ruchem Kukiza w głosowaniach konstytucyjnych i gospodarczych tworzą ku temu okazję. Na swoją szansę Schetyna czekał cierpliwie, a polska polityka wielokrotnie udowadniała, że to właśnie cierpliwość jest w niej najbardziej pożądaną cechą.