Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.
Karol Kleczka  17 października 2015

Czy jest się czego bać?

Karol Kleczka  17 października 2015
przeczytanie zajmie 6 min

Zbiór reportaży autorstwa Marcina Wójcika to publikacja niezwykła. Gdyby Marsjanie odwiedzili Polskę i pragnęli dowiedzieć się czegoś o tutejszej kulturze, a niezbyt rozgarnięty przewodnik zaproponowałby im lekturę „W rodzinie ojca mego”, mogliby podejrzewać, że trafili do kraju zamieszkanego przez szaleńców.

Nie jestem szczególnym znawcą tematyki radiomaryjnej, nie słucham regularnie toruńskiej rozgłośni, a TV Trwam oglądam rzadko. Nie jest mi po drodze z ojcem Rydzykiem i choć doceniam jego sprawność jako biznesmena, to ciągle przed oczyma staje mi równie zręczny hochsztapler, który już na poziomie swojej biografii skutecznie zachowuje białe plamy („Miasto na górze”). Niemniej przeczytałem krytyczne reportaże Wójcika z zapartym tchem, nie tylko dlatego, że to zręcznie napisana książka. To przede wszystkim książka dalece nieempatyczna, a ja czytając ją, na chwilę stałem się „Moherowym Beretem”.

Pejzaż Polski i środowisk związanych z Radiem Maryja, który kreśli Wójcik, przypomina wyprawę do obcej galaktyki.

I tak wyobraźcie sobie, że zabieram Was w podróż na pewną nieodległą planetę. Planeta, którą nazwiemy Polska-Bis, jest zamieszkiwana przez fizycznie podobne nam byty, lecz mentalnie różniące się od nas właściwie kompletnym brakiem poczucia wolności, przez co ogromnie łatwo je sobie podporządkować. Nazwijmy te byty Moherowymi Beretami. Struktura emocjonalna Beretów jest stosunkowo prosta, choć oparta na pewnym paradoksie. Z jednej strony są bardzo uczuciowe i z rozrzewnieniem wspominają dawne czasy „kiedy było lepiej”, z drugiej zaś ich podstawową emocją jest obłędna nienawiść wobec wszechobecnych, tajemniczych wrogów. W zakresie duchowości są głęboko przywiązane do lokalnego kultu religijnego i w stosunku do przeciętnego mieszkańca naszego kraju znacznie częściej uczestniczą w swych zbiorowych rytuałach. Jest jeszcze jedna istotna informacja: stanowią rasę wymierającą, biorąc pod uwagę średnią wieku na Polsce-Bis oraz ich możliwości rozpłodowe. Jednak czymś zdecydowanie najstraszniejszym w życiu owych postaci jest właściwie kompletny brak podmiotowości, pełna zależność od makiawelicznego lidera, który zwodzi je jak kartezjański demon, przekonując, że wszelkie siły zła zbratały się by nieustannie zagrażać Beretom i Polsce-Bis oraz utracie wolnej woli.

Mniej więcej taki właśnie obraz oferuje Marcin Wójcik w zbiorze reportaży „W rodzinie ojca mego”, poświęconych szeroko pojętemu środowisku słuchaczy Radia Maryja. Wójcik przywołuje szereg historii, w których mniej lub bardziej istotne miejsce zajmuje toruńska rozgłośnia. Bohaterami reportaży Wójcika są studenci Wyższej Szkoły Kultury Społecznej i Medialnej, aktor Jerzy Zelnik, posłanka Krystyna Pawłowicz czy całe rzesze przeciętnych słuchaczy w postaci emerytek i emerytów. Pojawia się także kilka wypowiedzi krytyków działalności ojca Rydzyka m.in. Krzysztofa Lufta z KRRiT oraz dominikanina, ojca Ludwika Wiśniewskiego.

Taki dobór perspektyw mógłby sugerować, że książka Wójcika stanowi pełen przegląd stanowisk, dający całościowy obraz zjawiska. Tak jednak nie jest. Podstawową wadą zbioru jest bowiem kompletny brak ujawnienia czy choćby próby przebadania motywacji, jakie stoją za środowiskiem tak zwanego „kościoła toruńskiego”.

Drugim jest wspomniany już kompletny brak empatii wobec tejże grupy.

Nie zamierzam skupiać się na realnym oddziaływaniu Radia Maryja w Polsce. Przyzwyczailiśmy się do straszenia nim, ale jeśli przyjrzymy się statystykom prowadzonym przez Komitet Badań Radiowych, to widzimy, że choć w krótszych okresach ilość słuchaczy utrzymuje się w średniej ok. 2%, to w przeciągu roku Radio utraciło (i stale traci) dzienny zasięg słuchalności. Takie dane nie zaskakują, jeśli pamiętamy o średniej wieku odbiorców, lecz mogą zaskakiwać co do realnego oddziaływania Radia w przestrzeni publicznej. Czyli jednak nie jest tak strasznie, jak mogłoby się wydawać. Codziennie Radio dochodzi do niecałego miliona obywateli, co w porównaniu z innymi radiostacjami zostawia je daleko w tyle. Nawet jeśli doliczymy do tego emisję TV Trwam czy drogę prasową, to zaryzykuję hipotezę, że grupa ta nie może być większa. Jednak pomijając dane medioznawcze, wskazujące na realną ilość użytkowników „medialnego pakietu” ojca Rydzyka, nadal możemy zastanawiać się nad toruńskim środowiskiem jako pewnym fenomenem kulturowym, który podlega osobnej ocenie. Tak też zamierzam czytać reportaże Wójcika.

Krytycyzm Wójcika nie objawia się wprost, ponieważ przyjmuje on, przynajmniej w założeniu, czysto prezentystyczne podejście do tematu. Efektem jest obraz przedstawiający grono ludzi, których życiowe wybory czy deklaracje zakrawają o absurd. Ojciec Ludwik Wiśniewski w tekście „Prorok odrzucony” mówi o „zadżumieniu” i faktycznie to, co obserwujemy, przypomina dziwaczną plagę. Nie zobaczymy u Wójcika zróżnicowania w ramach całej grupy. Właściwie wszystkie postaci, o których pisze autor, posiadają wielowątkowy, choć jednak tajemniczo ujednolicony światopogląd. Świadectwem jednolitości jest brak panoramy wewnętrznych konfliktów w gronie słuchaczy, co pozwala zakładać, że niuanse zostają uśrednione przez grę językową Rodziny Radia Maryja.

Jednak w sytuacji, w której brakuje prezentacji przyczyn przyjmowania takich, a nie innych poglądów, czysta prezentacja nie jest w stanie wyjaśnić co po niektórych wyborów czy czynów „moherowych beretów”.

Faktycznie może się wydawać, że rację ma Wójcik, który w jednym z tekstów mówi wprost, że wydaje mu się, iż „wielu [z nich] ma bezrefleksyjne dusze”, ale takie postawienie problemu zakłada, że środowisko rodzin Radia Maryja właściwie porzuciło wolny wybór i ślepo podąża za podawanymi im na antenie treściami. Są oni potraktowani jako grupa, której obecna życiowa postawa nie jest wynikiem najmniejszej deliberacji, lecz takie potraktowanie wydaje mi się być wyjątkowo niesprawiedliwym.

Wójcik w ten sposób przewrotnie odbiera słuchaczom Radia Maryja prawo do samostanowienia, zakładając, że ich wybór nie może być w pełni wolny, jeśli nie jest efektem pogłębionej refleksji. Autor po prostu nie potrafi przyjąć, że być może ci ludzie właśnie tak chcą żyć, a jeśli tak, to kim jestem, by im to prawo odbierać? Tym samym reportaże, chcąc pozostać na poziomie prezentacji, ale nie dokonując pogłębienia, a nawet więcej – momentami zakładając, że nie ma czego pogłębiać – wpadają w nachalny paternalizm oświeceniowego edukatorstwa. Jednak wydaje mi się, że nawet jeśli nie zgadzam się z treściami, które są bliskie słuchaczom toruńskiej rozgłośni, to uczciwość wymaga ode mnie traktowania ich jako równych mi podmiotów. W książce Wójcika takiego podejścia nie znalazłem.

To z kolei generuje uproszczenia,  wrzucanie do jednego wora szeregu problemów, które są ze sobą powiązane na zasadzie luźnej asocjacji. Takimi przykładami są teksty „Krzyże księdza Zygmunta” czy „Natankowe Królestwo”. Pierwszy z nich jest poświecony proboszczowi-homoseksualiście, którego związek z Radiem polega właściwie tylko na tym, że w bibliotece parafialnej umieścił szereg wydawnictw ojca Rydzyka (przynajmniej tyle dowiaduje się czytelnik tekstu). Ksiądz Zygmunt zdecydowanie nie wzbudza zaufania, jest człowiekiem z problematyczną osobowością i biografią, w dużej mierze beneficjentem kościelnego kapitału, który teraz rozmienia go na drobne. Jednak reportaż, skupiając się na jednostkowym przypadku poplątanej i nieuporządkowanej biografii, poprzez kontekst, w którym ukazuje się tekst, uogólnia jego treść na całą grupę, tylko dopełniając panoramy absurdu i obłudy, którą Wójcik tropi w środowiskach radiomaryjnych.

Z „Natankowym Królestwem” jest właściwie jeszcze gorzej, ponieważ związki Piotra Natanka z toruńską rozgłośnią są zdecydowanie luźne. To, że ktoś słucha zarówno Sex Pistols, jak i Joy Division, nie oznacza jeszcze, że uważa te zespoły za tożsame. Choć generalne obiekcje polityczne obu ruchów w stosunku do władzy państwowej wydają się zbliżone, to jednak należy pamiętać o ich statusie kościelnym. Różnice pomiędzy Rycerzami, a Rodzinami skupiają się bowiem na postulatach teologicznych; ich lokalna zbieżność jest czysto przypadłościowa. O ile Radio nie dąży do rozłamu doktrynalnego, o tyle postulaty natankowców są zdecydowanie heterodoksyjne. Ojciec Rydzyk, bądź co bądź heretykiem jeszcze nie jest, a zapewne wielu słuchaczy nie ma wyrobionej opinii w stosunku do intronizowania Chrystusa na króla Polski.

Bazowanie na generalizacjach i brak pogłębienia problematyki wiążą się z drugim ze wspomnianych przeze mnie zarzutów, jakim jest brak empatii. Wydaje się, że postawa polityczna słuchaczy Radia jest wyraźną formą zorganizowanej kontestacji politycznej, charakterystyczną dla grupy wykluczonej społecznie. Trudno dziś bazować na aktualnym jeszcze do niedawna pejzażu, w którym słuchacze stanowili grupę średnio wykształconą, z niewielkim kapitałem kulturowym. Zresztą przywoływanie wyświechtanego argumentu, że to ofiary transformacji ustrojowej nie wyjaśniłoby tego fenomenu. Jeśli już mówimy o przecierpieniu przełomu lat 80. i 90., to w przynajmniej pewnym zakresie ta kategoria stosuje się zarówno do pokolenia naszych dziadków/rodziców, jak i nas samych. Taka płaszczyzna mogłaby stanowić o możliwym porozumieniu ze słuchaczami Radia. Nie mówię tu o podzielaniu postulatów, ale o próbie podjęcia wysiłku tolerancji, która będzie w stanie potraktować ich jako w pełni podmiotowych obywateli państwa, którzy jako tacy mogą wyrażać swój sprzeciw. Z pewnością nie ułatwiło im tego potraktowanie ich jako starszych troglodytów, zamieszkujących republikę ciemnogrodu.

Także moje pokolenie ma dość i czuje alienację wobec władzy czy środków produkcji. Różnimy się tym, że dla nas znajomość języków obcych nie jest czymś niezwykłym, zaś obsługa social media wydaje się z perspektywy dnia dzisiejszego czymś wyssanym z mlekiem matki. To nasze realne przewagi. Potrafimy dokonywać aktów solidarności, choć zdarza się, że nie przenosimy ich do przestrzeni publicznej. Wystarczy zwrócić uwagę na ilość członków konkretnej manifestacji deklarowaną na facebookowym wydarzeniu, a tą, która pojawia się w przestrzeni realnej.

Radio odgrywa tutaj analogiczną funkcję: prócz bycia przekaźnikiem pewnej treści politycznej (choć biorąc pod uwagę popularność poszczególnych audycji – w dużej mierze przodują te religijne), jest też platformą komunikacji i porozumienia ludzi o podobnych poglądach.

Umożliwia budowę i kultywowanie pewnej tożsamości, tak jak robią to portale społecznościowe: czy to na płaszczyźnie idei, czy też codziennego życia. Wystarczy posłuchać wypowiedzi księdza Rydzyka z ostatniej pielgrzymki Rodzin na Jasną Górę, żeby łatwo zobaczyć jak umiejętnie zbiera wątki: nie tylko polityczne, a w dużej mierze obyczajowe („Co tam u księdza Jana z Warszawy? Już zdrowy, wczoraj kurę zjadł”). To naprawdę brzmi jak rekompensowanie tablicy z Facebooka.

Nie muszę i często się nie zgadzam z postulatami Rodzin Radia Maryja, ale mój sprzeciw nie może operować na lęku i wykluczeniu. Właśnie dlatego, że jest mi z nimi nie po drodze, powinienem podejmować dyskusję i być otwartym na przeciwne stanowisko, tak, by nie stawiać pewnego środowiska poza nawias, lecz próbować je zrozumieć. Nieważne jak bardzo mogłoby być nieufne wobec mnie samego.