Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.
Piotr Kaszczyszyn  27 września 2015

Sztuka nie wystarczy. „Młodość” Paolo Sorrentino

Piotr Kaszczyszyn  27 września 2015
przeczytanie zajmie 3 min

Pięknie zdjęcia niczym z folderu turystycznego. Pojedyncze sceny, jak samodzielne miniatury, mimowolnie wywołujące uśmiech na twarzy. Ale jednocześnie to wszystko jest zbyt cukierkowe, zbyt przewidywalne, zbyt oczywiste. Paolo Sorrentino umieścił w Młodości trzy opowieści. Niestety każda z nich jest mniej wiarygodna od poprzedniej.

Obraz włoskiego reżysera najlepiej wypada jako opowieść o poszukiwaniu spełnienia. Odczytywana w tym kluczu Młodość to przecinające się historie poszczególnych bohaterów, wzajemnie inspirujących się na drodze do samospełnienia. Co istotne dla dwóch pozostałych interpretacji filmu, większość bohaterów to przedstawiciele bądź pretendenci do wejścia w świat sztuki. Mamy więc młodego chłopca uczącego się dopiero gry na skrzypcach; mamy nastolatkę, której pasją jest taniec, ale póki co musi dorabiać w sanatorium, gdzie rozgrywa się akcja filmu. Żeby było bardziej symbolicznie dorabia jako masażystka, masując plecy głównego bohatera granego przez Michaela Caina. Sam Cain to filmowy dyrygent i kompozytor na emeryturze, Fred Balinger. Razem z nim w sanatorium przebywa jego najlepszy przyjaciel Mick Boyle (Harvey Keitel), który wraz z młodym zespołem pracuje nad scenariuszem swojego filmowego „testamentu”. Znalazło się również miejsce dla aktora, Jimmi’ego Tree (Paul Dano), przygotowującego się do pewnej nietypowej roli. Wreszcie jest córka Balingera (Rachel Weisz) rozpięta między pracą asystentki swojego ojca, pretensjami do niego za kształt ich rodzinnego życia, wreszcie poszukująca nowego oparcia po odejściu męża, który nie był zadowolony z ich małżeństwa.

Skonstruowana w ten sposób mozaika postaci działa całkiem sprawnie, a ich losy przecinające się na górskich ścieżkach, w trakcie wieczornych spotkań w ogrodzie sanatorium, w pokojach, na korytarzach czy basenach kurortu- mimo pewnych napięć czy wewnętrznych wątpliwości- zmierzają do optymistycznego finału. Szkoda tylko, że od samego początku seansu nie mamy wątpliwości, że tak właśnie będzie.

Opowieść druga to poszukiwanie harmonii między tytułową młodością a starością, reprezentowaną przede wszystkim przez dwóch głównych bohaterów filmu (Caine i Keitel). Sorrentino zdecydował się przedstawić ją na dwóch płaszczyznach. Po pierwsze, ciało. Nagie, należące zarówno do młodych, jak i starych; ciała towarzyszące sobie na basenie czy w saunie.

I co z tego, skoro reżyser jest w ich przedstawianiu niewiarygodny. Ciało w Młodości jest zawsze sterylne, odpowiednio wykadrowane, zawsze niczym filmowa „widokówka”.

Towarzyszące starości choroby, problemy fizjologiczne? Jest jedna scena z apteką, pojawia się kilka pudełeczek z tabletkami, są żarty o tym ile kropel moczu udało ci się tego dnia oddać. Ale to wszystko zawsze w konwencji żartu, oko jest cały czas przymrużone.

Drugą z płaszczyzn porozumienia jest pasja, łącząca pomimo różnić pokoleń. W tym ujęciu młodość/starość to tylko pewne „chronologiczne kostiumy”, które stanowią ledwie powierzchowną różnicę na drodze do zbudowania harmonii. Liczy się bowiem ponadczasowa wspólnota sztuki; młodość ducha, nie ciała. Mamy więc wspomnianego wcześniej chłopca, który uczy się gry na skrzypcach na utworze skomponowanym przez Balingera; mamy twórczy sojusz przyjaciela Balingera, Boyle’a z jego młodszym o kilkadziesiąt lat zespołem; mamy wzajemnie inspirujące rozmowy Balingera z aktorem granym przez Paula Dano.

Filmowa sceneria naturalnie przywodzi na myśl Czarodziejską górę Thomasa Manna, gdzie w latach poprzedzających I wojnę światową walkę o duszę młodego Hansa Castorpa toczyli mason Settembrini (symbol humanistycznego i racjonalistycznego dziedzictwa Oświecenia), jezuita Naphta (tak naprawdę symbol nadchodzącego komunizmu) oraz pani Chauchat, alegoria afilozoficznego pożądania, namiętności i erotycznego piękna. W Młodości, podobnie jak u Manna mamy alpejski kurort, mamy długie rozmowy bohaterów, mamy przedstawicieli świata kultury, ale nie ma mowy o żadnym ideowym napięciu.

Od samego początku seansu cała fabuła gładko zmierza do topornego, laurkowego, publicystycznego finału- gdzie szukać sensu naszej ludzkiej egzystencji? W sztuce przez wielkie S. Oglądając ostatnią scenę filmu reżyser nie pozwala nam na wątpliwości.

Zaskakuje to szczególnie mocno biorąc pod uwagę poprzedni obraz Sorrentino, gdzie podobna powierzchowna pompatyczność szybko zostałaby przekłuta przez zdrowy dystans i ironię głównego bohatera Wielkiego piękna. W Młodości nie ma już jednak Jeppa a wraz z nim nie ma również intelektualnej uczciwości w prezentowanym przez włoskiego reżysera przesłaniu swojego dzieła. Zamiast tego otrzymujemy narcystyczne „kwiatki”, jak kiczowata scena osiągnięcia „kosmicznej harmonii” między sztuką a naturą, symbolizowana przez Balingera „dyrygującego” krowami na łące i dzwonkami przywieszonymi u ich szyi.

Co ciekawe, w Młodości znajdziemy jedną scenę i jeden obraz, który rozbija całe to infantylne nadęcie Wielką Sztuką. Krótki moment, kiedy kamera pokazuje nam twarz żony Balingera, twarz sparaliżowanej, cierpiącej kobiety, uchwyconej w pewnie niezależnym od jej woli, grymasie przerażenia. Cała scena nie trwała dłużej niż pięć sekund, ale było to wystarczające, aby ukazać złudność łatwej i przyjemnej ucieczki od cierpienia w sterylny świat sztuki. Świat, który w swoim selektywnym spojrzeniu na ludzkie życie, w swoim często egoistycznym i narcystycznym skupieniu na sobie, jest tylko jedną z wielu form ludzkiej niedojrzałości. Sama sztuka nie wystarczy.