Bubula: Każdy patriota powinien być medioznawcą
W dzisiejszych zglobalizowanym świecie, przy dużej swobodzie przepływu nie tylko kapitału, lecz także idei, media pełnią rolę niewidzialnej państwowej granicy. Dlatego niezwykle ważnym jest, aby przyglądać się na bieżąco „szczelności” tej granicy. Z jakich powodów powinniśmy interesować się narodowością właścicieli naszej ulubionej gazety? Jakich narzędzi używać do potencjalnej repolonizacji naszych mediów? Na czym polega wyższość BBC nad TVP? O polskim rynku medialnym i niebezpieczeństwach jego monopolizacji rozmawiamy z Barbarą Bubulą, posłanką PiS, która na katowickim kongresie programowym prezentowała pomysły swojej partii w zakresie polskiego rynku medialnego.
W obszernym artykule pt. Czy musimy repolonizować media? Analiza kapitału zagranicznego w Polsce zwracamy uwagę, że, owszem, polskie media w dużej części przypadków należą do kapitału zagranicznego, ale jednocześnie już same proporcje tych udziałów oraz specyfika poszczególnych sektorów rynku medialnego (Internet, prasa, radiofonia i telewizja) są zróżnicowane. Dlatego poważna dyskusja na temat potencjalnej repolonizacji mediów musi jednak iść dalej niż proste hasła w stylu „Niemcy nas wykupili”.
Bo nie tylko oni to zrobili (śmiech). Oczywiście, właściwe rozwiązania prawne muszą uwzględniać te faktycznie istniejące różnice, ale z drugiej strony należy cieszyć się, że temat narodowości kapitału oraz przewagi podmiotów zagranicznych na polskim rynku medialnym, po tylu latach zagościł w końcu w debacie publicznej. Dlatego nie oburzałabym się na nieco uproszczony sposób, w jaki jest często przedstawiany. Najważniejsza jest zasadnicza zmiana trendu, która nastąpiła w ostatnim czasie.
Jednocześnie dyskutując o „repolonizacji” mediów musimy wyróżnić dwa aspekty tego zjawiska. Pierwszy, kluczowy, to ten o którym Panowie mówicie, czyli udział zagranicznych graczy na naszym rynku. Drugi jednak dotyczy tego, co i w jaki sposób w danej gazecie czy audycji radiowej mówi się o Polsce. Repolonizacja to nie tylko udziały i pieniądze, lecz także treść. I w tym ujęciu antypolskie mogą być także media, których właściciele są obywatelami Rzeczpospolitej.
Dlaczego jest to takie istotne? W dzisiejszych zglobalizowanym świecie, przy dużej swobodzie przepływu nie tylko kapitału, lecz także idei, media pełnią rolę niewidzialnej państwowej granicy. Granicy, która daje nam poczucie bezpieczeństwa kulturowego, możliwość samodzielnego kształtowania własnej tożsamości narodowej, dyskusji o wyzwaniach, jakie stoją przed naszym państwem oraz o tym, co powinno wyznaczać polską rację stanu. Media pełnią rolę „strażnika państwowej suwerenności”. W Wielkiej Brytanii mamy BBC, pełniące rolę „kulturowego zwornika” brytyjskiego społeczeństwa; Niemcy wykorzystują swoje media do reinterpretacji historii zgodnie z potrzebami swojej polityki. Przykładem może być choćby serial Nasze matki, nasi ojcowie. Niezwykle wymowne jest także porównanie budżetów BBC i TVP- 7 mld euro rocznie vs 150 mln euro rocznie.
Musimy więc walczyć również z nierównowagą ideową, nie tylko kapitałową. W debacie publicznej muszą być obecne kontrpropozycje dla lewicowo-liberalnych narracji podważających polską tradycję, historię, skupiających się tylko na dekonstrukcji naszych narodowych mitów. Te cele można osiągnąć na trzy sposoby. Po pierwsze sprawić, by media publiczne stały się mediami zrównoważonymi ideowo, żeby poglądy konserwatywne były tam reprezentowane na równi z lewicowymi. Po drugie, państwo powinno ułatwiać start niezależnym nowym mediom, obniżając bariery wejścia na rynek, bez zaporowych opłat za koncesje i częstotliwości. Po trzecie – propagując wśród obywateli wiedzę o mediach, by sami odbiorcy mediów nauczyli się wspierać media bliskie im ideowo, a nie media działające wbrew wyznawanym przez nich wartościom.
Nie będzie problemu, jeśli z tą ideową nierównowagą będą walczyły media z amerykańskim właścicielem?
Jeśli tylko nie będzie wiązało się z to jednocześnie z jego nadmierną przewagą na rynku, to czemu nie? Kluczem jest ciągłe szukanie balansu między tymi dwoma ujęciami repolonizacji. Wzmocnienie polskiego kapitału to jedno, nie chodzi jednak o „medialną autarkię” i całkowitą eliminację podmiotów zagranicznych.
Przejdźmy do konkretnych sektorów rynku medialnego.Według naszych badań podmioty o kapitale zagranicznym kontrolują aż 76% polskiego rynku prasy, a podmioty rodzime jedynie 24%. Jak temu przeciwdziałać i czy powinniśmy w ogóle temu przeciwdziałać?
Cieszę się, że zaczynamy od prasy. Dlaczego? Bo wbrew wciąż powtarzającym się próbom „uśmiercania” gazet, to nadal prasa stanowi centrum „medialnego krwiobiegu”. To właśnie na jej łamach inicjowana jest debata publiczna, pojawiają się kluczowe tematy, które trafiają następnie do, wciąż najczęściej wtórnych, mediów elektronicznych, oraz za pośrednictwem zapraszanych dziennikarzy i publicystów – do programów telewizyjnych. To jest odpowiedź na pytanie o argumenty za repolonizacją prasy.
Teraz, jak to robić? Kluczową rolę do odegrania ma tutaj Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów. Obecnie UOKiK interweniuje dopiero w momencie, gdy dany podmiot zaczyna posiadać dominującą pozycję na rynku. Ta dominacja oznacza 40% udziałów na rynku. Ten odsetek musi koniecznie ulec zmianie i zostać zmniejszony do poziomu 20-25%. Zresztą przypadek mediów lokalnych, w 90% należących do niemieckiej grupy Polska Press, pokazuje, że nawet przy obecnych, wygórowanych limitach, UOKiK nie jest w stanie skutecznie walczyć z nadmierną koncentracją prasy w rękach jednego podmiotu.
Druga kwestia to sposób definiowania rynku właściwego dla poszczególnych mediów. Zbyt wąskie interpretowanie tego pojęcia przez UOKiK ułatwia bowiem obecnie monopolizowanie rynku przez poszczególnych graczy.UOKiK najczęściej sprawdza niejako mechanicznie, czy np. zakup nowego tytułu prasowego w Poznaniu da nowemu właścicielowi pozycję dominującą w prasie lokalnej w Poznaniu. A tymczasem ta transakcja ma wpływ nie tylko na prasę drukowaną w Poznaniu, ale pośrednio na rynek informacji w całym kraju i innych dziedzinach mediów, a nawet telekomunikacji. Inny przykład: UOKIK badał kilka lata temu, jak na rynek mediów elektronicznych wpłynie konkurs na zagospodarowanie multipleksu mobilnego telewizji naziemnej. Uznał, że mamy do czynienia z zupełnie nowym rynkiem, na którym nie ma dotąd nikogo, kto by się stał podmiotem dominującym. Dopuścił więc udział w konkursie, a następnie kolejne transakcje dla podmiotów, które miały uprzednio udział w oligopolu telefonii komórkowej lub telewizji. Tymczasem posiadanie multipleksu naziemnej telewizji mobilnej wzmacnia pozycję monopolistyczną dla danego podmiotu zarówno na rynku telefonii komórkowej, jak i na rynku telewizyjnym. W dzisiejszych czasach obowiązkiem urzędu antymonopolowego jest badanie krzyżowych powiązań właścicielskich na pokrewnych rynkach. Istnieje bowiem bardzo duży wzajemny wpływ Internetu, telekomunikacji, prasy, radia i telewizji. Badać się powinno te sprawy od strony odbiorcy: czy ma on właściwy dostęp do informacji ze źródeł od co najmniej kilku różnych właścicieli.
Mówimy teraz o kapitale zagranicznym. A co w przypadku, kiedy 1/3 danego rynku zajmie podmiot polski? Co jest ważniejsze: narodowość czy dominacja na rynku?
Moim zdaniem w pierwszej kolejności należy patrzeć na strukturę rynku i walczyć z jego monopolizacją. Dzisiaj nie ma zagrożenia, że taka dominacja grozi nam ze strony rodzimych firm.
Zresztą wprowadzanie takich barier wyłącznie dla podmiotów o kapitale zagranicznym spotkałoby się z negatywną reakcją instytucji unijnych. Dlatego naszym zadaniem jest raczej wspieranie tych mniejszych, polskich podmiotów niż odgórne próby eliminacji zagranicznych graczy.
Polski rynek medialny nie funkcjonuje w próżni. Rosnąca koncentracja kapitału i udziałów w rynku w rękach coraz mniejszej liczby podmiotów to trend ogólnoświatowy, którego polska sytuacja jest częścią. Nie oznacza to jednak, że jesteśmy całkowicie bezbronni. Wciąż możemy starać się choćby opóźnić podobne procesy.
Przykładowe rozwiązanie to zwolnienie z opłat za częstotliwości radiowe nadawców społecznych, których celem działalności nie jest komercyjny zysk, i którzy w ogóle nie nadają reklam. W podobnym modelu działają na Wyspach Brytyjskich tzw. lokalne radia społecznościowe, służące potrzebom ściśle sprofilowanych grup społecznych, np. sikhijskiej społeczności Londynu, czy emigrantom żyjącym w Liverpoolu. Nie dość, że takie inicjatywy są zwolnione z opłat za częstotliwości radiowe, to dodatkowe otrzymują dotacje od państwa brytyjskiego na okres roku, aby umożliwić im zatrudnienie na etat technika i konferansjera, a w ten sposób pozwolićna wyrobienie sobie pozycji na lokalnym rynku radiowym.
Dotychczas rozpatrywaliśmy dominację jednego podmiotu w jednym sektorze rynku medialnego. A co w sytuacji, kiedy mamy do czynienia z koncentracją dużej części rynku w kilku sektorach przez tego samego właściciela? W Polsce przykładem takiej praktyki jest grupa Bauer Media Polska, która posiada 33% udziału w rynku prasowym, 28% w przypadku radiofonii, a jednocześnie jest właścicielem trzeciego największego portalu w Polsce- Interii.pl. Smaczku dodaje również fakt, że byli blisko przejęcia TVN-u.
Zakaz krzyżowej własności mediów stanowi również bardzo ważną płaszczyznę walki z monopolizacją rynków. Monitorowanie takich praktyk oraz walka z gromadzeniem różnych mediów w rękach jednego podmiotu, to również zadanie dla UOKiK-u. Co ciekawe, zakaz własności krzyżowej funkcjonował w USA aż do 2006 r. W Polsce nikt do tego czasu nie wiedział, że istnieją na świecie kraje rozwiniętej demokracji, dla których pluralizm informacyjny, nawet kosztem prawnych regulacji, był ważniejszy od biznesowych pobudek. Niestety w naszym przypadku tego typu rozwiązania antymonopolistyczne zostały skompromitowane w czasie afery Rywina.
Jednocześnie dyskutując o własności krzyżowej musimy koniecznie zwracać uwagę na ogólnoświatową szkodliwą tendencję przejmowania mediów przez wielkich potentatów telekomunikacyjnych czy wielkie korporacje internetowe podmiotów medialnych. Na czym polega ten proces? Na pionowej koncentracji kolejnych ogniw w „łańcuchu” od bazy klientów do produktu telewizyjnego, portalu informacyjnego czy gazety przez ten sam podmiot. Mamy swoją telewizję? Warto dorzucić do tego jeszcze telefonię komórkową.
Tworzenie takich molochów utrudnia oczywiście w następstwie wejście na rynek mniejszym podmiotom. Mamy więc do czynienia z „hipermarketyzacją” rynku medialnego, gdzie małe firmy są skazane na losbankrutujących osiedlowych sklepików, bez perspektyw realnej konkurencji. Jedyna droga prowadzi więc w pewnym momencie do sprzedaży swojego przedsiębiorstwa. No chyba, że odpowiada nam rola osiedlowego warzywniaka.
W przypadku telewizji sytuacja nie wygląda już jednak tak źle. Wręcz przeciwnie, dwa polskie podmioty, TVP i Polsat mają ponad 50% udziału w rynku. Za nimi plasuje się TVN z wynikiem na poziomie 21%. Do niedawna również on znajdował się w rękach polskich.
Taki stan rzeczy nie może jednak uśpić naszej czujności. Przykład TVN pokazuje, że sytuacja może zmienić się bardzo szybko. A w sytuacji koncentracji tak dużej części rynku w rękach tylko trzech podmiotów, wystarczy, że również Polsat zdecyduje się na zmianę właściciela i pozytywne proporcje się odwrócą. Dlatego ten czas powinniśmy wykorzystać raczej do przygotowania naszego prawa oraz instytucji do ewentualnego przeciwdziałania niekorzystnym zmianom w przyszłości. W przypadku sektora telewizyjnego, prócz skutecznych przepisów antymonopolowych, ważną rolę do odegrania ma także silna telewizja publiczna, której dzisiaj nam w Polsce wciąż brakuje. I to mimo takich a nie innych udziałów TVP w rynku.
Dotychczas skupialiśmy się na działaniach defensywnych i dyskutowaliśmy tylko o tym, jak bronić naszego wewnętrznego rynku przed zagranicznymi wpływami. A może należy zacząć wreszcie myśleć bardziej ofensywnie? Wydaje się, że dzisiaj nikt nie mówi o zagranicznej ekspansji naszych przedsiębiorców medialnych. A co z wizją „drugiego Kulczyka”, kupującego jakiś niemiecki dziennik? Przykład The Economist zakupionego niedawno przez włoskich inwestorów oraz The Financial Times sprzedanego Japończykom, pokazuje, że takie transakcje nie są tylko wyrazem naszego chciejstwa. Takie posunięcie otwierałoby intrygujące możliwości dla naszej dyplomacji.
Wcześniej nazwałam media „strażnikami państwowej suwerenności”. Media mogą jednak pełnić także role bardziej ofensywne. I takie podejście, jakie Panowie proponują wydaje mi się bardzo pożyteczne.
Fundamentalnym zadaniem na najbliższe lata jest przekonanie jak największej liczby ludzi o tym, że aktywne zainteresowanie mediami stanowi część naszego patriotyzmu. Powinniśmy wspierać rodzime media, bez względu czy to prywatna gazeta czy publiczna telewizja, patrzeć kto jest właścicielem naszego ulubionego tytułu, kibicować polskich podmiotom medialnym, zastanawiać się z czego wynikają takie a nie inne tematy oraz takie a nie inne zdanie konkretnych stacji radiowych czy tygodników opinii. Czy tego chcemy czy nie, media stanowią również część politycznej rywalizacji, kształtujące nasze spojrzenie na różne tematy. Dlatego każdy patriota powinien być medioznawcą.
Rozmawiali Paweł Grzegorczyk i Piotr Kaszczyszyn
Barbara Bubula
Piotr Kaszczyszyn
Paweł Grzegorczyk