Nie grajmy historią. Irański wątek ws. uchodźców
Jednym z powtarzających się motywów trwającego ostatnimi dniami sporu o stanowisko Polski wobec narastającego problemu uchodźców, stała się historia Polaków, którzy 73 lata temu, po wyjściu z „nieludzkiej ziemi”, znaleźli schronienie na terytorium Iranu. Strona proimigrancka odwołuje się do niej, doszukując się w tamtych wydarzeniach analogii do dzisiejszego położenia uchodźców z Bliskiego Wschodu. Strona antyimigrancka zdecydowanie odrzuca ten sposób argumentacji. Obie – jak postaram się wykazać – postępują tu dość instrumentalnie, uderzając w melodie bardzo chwytliwe, lecz zarazem, co w takich przypadkach nierzadkie, trącące fałszem.
Wygnańcza przeszłość narodu polskiego nie ulega żadnym wątpliwościom. Nie sposób też podchodzić do dzisiejszej sytuacji w całkowitym oderwaniu od tragicznego doświadczenia tułaczki, jakie stało się udziałem poprzednich pokoleń Polaków. Czy jednak jest zasadne, by wskazywać na ewakuację Armii Andersa i towarzyszącej jej ludności cywilnej, jako na kwestię rozstrzygającą i zamykającą temat? Czy rzeczywiście sytuację sprzed ponad 70 lat i dzisiejszą możemy zwyczajnie do siebie przyłożyć i bez zbędnego hamletyzowania stwierdzić: „Proszę – nam pomogli; nie pytali, ilu, nie pytali, gdzie. Dlaczego dziś nie mamy postąpić podobnie?” Takie przedstawienie sprawy, na pewno chwytające za serce i w pierwszym odruchu wydające się rozwiązaniem najuczciwszym, kryje w sobie jednak wiele uproszczeń, z których zasadniczymi wydają się: pomijanie specyfiki tamtej, polskiej „emigracji”, a także ignorowanie politycznych kulisów exodusu Polaków z ZSRR.
Słyszymy o 100 tysiącach naszych rodaków przyjmowanych niegdyś bezwarunkowo, w ludzkim odruchu przez nie tak przecież zamożnych Irańczyków. Zgoda.
Powiem więcej: na przestrzeni kilku miesięcy, od wczesnej wiosny do późnej jesieni, w 1942 roku granicę wspomnianego państwa przekroczyło blisko 120 tysięcy Polaków. I rzeczywiście, zostali oni przyjęci przez tamtejszą ludność z ogromną empatią, o czym najlepiej świadczy, będące symbolem irańskiej gościnności, miasto Isfahan, gdzie powstało ponad 20 ośrodków dla ponad 2 tysięcy polskich, często osieroconych, dzieci.
Jednak pamiętając o tym, nie możemy zapominać o pewnym fakcie. Wyraźną większość wspomnianej ludzkiej fali, stanowili żołnierze Armii Polskiej z ZSRR, a decydentami w kwestii ewakuacji były nie tyle władze teherańskie, ustanowione przez koalicję radziecko-angielską po dokonanej zaledwie rok wcześniej wspólnej inwazji na ten kraj, co właśnie Stalin, Churchill oraz, coraz wyraźniej naciskany tragiczną sytuacją zaopatrzeniową, generał Anders. Podobnie jak wiele innych w minionym stuleciu, była to decyzja, jeśli nie podjęta przez wielkie mocarstwa, to wymuszona ich grą, w której każdy miał coś do zyskania. Stalin pozbywał się ze swego terytorium politycznie niezależnej wobec siebie, podległej Polskiemu Rządowi w Londynie, armii; strona aliancka zaś, na Bliskim Wschodzie dość słaba, została zasilona blisko 80 tysiącami żołnierzy, co w 1942 roku stanowiło jeszcze pewien argument.
W świetle powyższych faktów, było zatem jasne, że oparta o formowaną do walki z Niemcami Armię Polską fala migracyjna, ma charakter tymczasowy. Szybko znalazło to zresztą potwierdzenie w dalszych zdarzeniach.
Kolejnymi krajami, przez które w przeciągu dwóch niespełna lat przeszli wyprowadzeni przez Andersa z ZSRR Polacy, były m.in. Irak, Syria (sic!) oraz Palestyna, przy czym nie bez znaczenia jest fakt, że terytoria ich podlegały kontroli brytyjskiej.
Tym samym były one zobligowane do przychylności bądź wręcz realizacji interesów Londynu, w które wpisywała się także wędrówka Armii Andersa. Oczywiście w żaden sposób nie umniejsza to godnej podkreślania, przyjaznej i pomocnej postawie mieszkańców Iranu oraz pozostałych krajów, jednak pokazuje kwestię ewakuacji Polaków z ZSRR i ich dalszej tułaczki w nieco innym, uwzględniającym więcej czynników, świetle. Biorąc je pod uwagę nie sposób nie zauważyć różnic między sytuacją ówczesną a dzisiejszą.
Jednak, jak wspomniałem we wstępie, jest też druga strona medalu. Przeciwnicy przyjmowania uchodźców z Bliskiego Wschodu chętnie podejmują wątek, nazwijmy to, irański, nazywając go argumentem zupełnie chybionym, świadczącym o naiwności swoich adwersarzy. Analogii nie ma być w tej kwestii żadnych, a wszystko dlatego, że przecież słono za ową gościnę zapłaciliśmy. W tym miejscu pojawia się wielokrotnie, skądinąd chwytliwy ostatnimi czasy, motyw złota, pochodzącego tym razem nie z pociągu a z Banku Polskiego. Słyszymy więc, a właściwie czytamy, bo argument ten pojawia się głównie w przestrzeni internetowej, o tonach kruszcu, jakie na poczet utrzymania polskich uchodźców z ZSRR, zawłaszczyła sobie po wojnie Wielka Brytania. To właściwie zamykać ma temat jakichkolwiek zobowiązań. Wspomniana wizja idealnie uzupełnia motyw Teheranu i Jałty, uwydatniając jeszcze bardziej cynizm aliantów i podkreślając nasz tragiczny los. Wszystko to w obliczu próby wepchnięcia nas w kolejny kataklizm – tym razem związany z „zalewem” imigrantów.
Nie trzeba jednak szukać daleko, by okazało się, że wspomniana „słona zapłata” wynika albo z niewiedzy, albo celowej manipulacji.
Tak się bowiem składa, że koszty utrzymania uchodźców, podobnie jak wszelkie inne ponoszone przez Rząd Polski w Londynie, były pokrywane z kredytów zaciągniętych od rządu angielskiego, które na mocy umowy z 1946 roku zostały w zdecydowanej większości umorzone.
Pożyczka na wyposażenie i utrzymanie Polskich Sił Zbrojnych, wynosząca łącznie blisko 124 mln funtów szterlingów została uchylona całkowicie, druga zaś, na administrację oraz ludność cywilną, zredukowana z ponad 32 mln, do niespełna 13 i rozłożona na 15 lat, na co wpływ, jak się zdaje, miał wielokrotnie sygnalizowany przez rząd angielski (i odnotowywany przez Emigrację) przerost biurokracji po stronie polskiej.
Jak zatem widać, na wątku irańskim –ważnej karcie naszej historii, ale także świadectwie ludzkiej solidarności – ugrać próbują obie strony. Nie byłoby w tym może nic złego, gdyby stanowił on wątek poboczny, eksponowany z zachowaniem niuansów.
Niestety coraz częstsze, niejednokrotnie upraszczające nawiązania do wydarzeń sprzed 70 lat i idące za nimi, bardzo populistyczne odpowiedzi, sprawiają, że kwestia ta zdaje się stawać jedną z zasadniczych w toczącym się sporze o pożądane stanowisko Polski w sprawie uchodźców.
Jest to szkodliwe zarówno dla samej historii, w obliczu wikłania ją w polityczny spór, raz za razem zniekształcanej, jak i, co w tej sytuacji istotniejsze, dla ludzi czekających na decyzje, między innymi Polski. Bo czy kroki tak istotne nie powinny być, miast sprowadzania na płaszczyznę historyczno-emocjonalną, argumentowane konkretnymi, długofalowymi rozwiązaniami opracowanymi przez państwo? Myślę, że byłoby to znacznie korzystniejsze, tak dla nas jako społeczeństwa, jak i potencjalnych imigrantów.
Nie chodzi oczywiście o to, by kwestię doświadczeń i wynikających z nich zobowiązań ignorować, sprowadzając do dalekiej, nieprzekładalnej na dzisiejsze realia, historii. Jak wspomniałem we wstępie, uważam, że jest ona jednym z czynników przemawiających za tym, by w akcję pomocy się włączyć. Jednak źle się dzieje, gdy to wokół niej zaczyna toczyć się tak ważna debata.