Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.
Bartłomiej Orzeł  2 września 2015

W życiu nie ma nic za darmo. Komunikacja miejska w polskich gminach

Bartłomiej Orzeł  2 września 2015
przeczytanie zajmie 4 min

„W życiu nie ma nic za darmo”. Ta stara jak świat i niewątpliwie słuszna maksyma pojawia się zawsze, kiedy przewija się temat tzw. „darmowej komunikacji miejskiej”. Czy autobus „bez biletu” może być opłacalny? Jeśli potraktujemy go jako narzędzie przyciągania nowych podatników, to jak najbardziej.

Komunikacja miejska, podobnie jak inne tego typu udogodnienia, zawsze kosztuje – swoją cenę mają w końcu same autobusy, olej napędowy, tudzież gaz; swoją cenę ma również praca kierowców i późniejsze utrzymanie taboru. Tak naprawdę należałoby więc nazwać ją „bez biletu”, co byłoby znacznie bliższe prawdzie niż słowo „bezpłatna”.

Gmina nie jest przedsiębiorstwem, to dla wszystkich jasne. Teoretycznie nie powinna więc dążyć do pomnażania swojego zysku i do zdobywania nowej „klienteli”. Praktyka pokazuje jednak, że jest zupełnie inaczej – miejscowości rywalizują ze sobą o nowe fabryki czy inwestycje zagranicznych koncernów. Prześcigają się wtedy na zapewnienie dogodnej komunikacji, doprowadzenie prądu czy zwolnienia podatkowe – wszyscy to znamy. Jeśli więc przyjąć dla jednostek samorządu terytorialnego terminologię zorientowaną do pewnego stopnia na sprzedaż i marketing, a więc nowoczesne zarządzanie, to klientami są również osoby prywatne, i o takich gminy powinny również się starać, w pewnym sensie rywalizując ze sobą. W końcu każda nowa „pozyskana” osoba, to nowy podatnik, a więc większe wpływy do budżetu.

Gminy ścigają się więc coraz częściej również na zapewnienie również klientom indywidualnym określonego, coraz wyższego standardu i różnorodności oferowanych usług.

Próbą takiego podejścia do zdobycia „klienta” jest więc komunikacja w całości pokrywana z podatków.

Jeśli KM jest biletowana, to jej użytkownik płacić będzie musiał, niezależnie od tego gdzie uiszcza podatki. Prosty przykład – pan Wojciech mieszka pod Krakowem, już w strefie aglomeracyjnej. Kupuje więc bilety droższe, nawet jeśli przeniesie swoje podatki do Grodu Kraka, gdyż bilet tyczy się miejsca zamieszkania.

Pan Wojciech nie ma więc żadnej motywacji do zdobycia karty mieszkańca – poczucie wspólnoty i korzystania z dróg i innych dobrodziejstw nie jest tutaj wystarczającym bodźcem. Jest nim otrzymanie czegoś w zamian za płacenie swojego PIT-u w mieście. Czymś takim może być bezpłatny autobus.

Ząbki mają tylko dwie linie, które są „darmowe”, Żory siedem. Ale tylko pierwsze z miast wykorzystuje je do ściągania do siebie podatników.

Ząbkowskie autobusy docierają i do Centrum Handlowego w Markach i do PKP Warszawa Rembertów. Aby korzystać z autobusu Ząbki1 oraz Ząbki2 trzeba mieć w portfelu kartę „Jestem z Ząbek” – uzyskuje się ją poprzez zameldowanie lub płacenie podatków w tej miejscowości. W Nysie konieczne jest posiadanie ze sobą dowodu rejestracyjnego pojazdu oraz prawa jazdy, aby udowodnić, że samochód został w garażu i ogranicza korki. Mniejsze korki to mniej smogu, czystsze powietrze – wartości nieprzeliczalne na zyski w krótkim czasie. Pojawiają się więc różne dodatkowe cele, które powinny być dodatkowym działaniem KM bez biletu – bierzesz coś, więc my mamy świadomość, że dajesz coś w zamian. Tymczasem Żory zasponsorowały darmową KM nie tylko swoim mieszkańcom, ale również zamieszkałym na terenie Rybnika i Świerklan, nie dostając od nich nic.

Warto porównać powyższe metody porównać z rozwiązaniem zastosowanym w Gostyniu. Tam nie ma żadnej kontroli biletów ani nawet dokumentów. Jeździć może każdy, jak chce i kiedy chce, gdyż mieszkańcy tak zadysponowali budżetem obywatelskim. To moment, w którym kończy się budowanie przewagi konkurencyjnej, a zaczyna po prostu przejadanie. Samorządy mają dziś wystarczająco dużo kosztownych zadań na głowie, włączywszy w to chociażby zapewnianie mieszkań komunalnych, że w mojej ocenie jeśli nie ma to przynieść dodatkowych dochodów do skarbca gminy, to jest ona zbędnym rozdawnictwem i swego rodzaju „luksusem” (o ile komunikację miejską można tak nazwać) fundowanym z pieniędzy podatników.

Jednym z naturalnych i oczywistych celów wszystkich miast jest rozwój – terytorialny, ludnościowy, infrastrukturalny czy wreszcie finansowy. Wszystkie działania gminy powinny być więc temu wszystkiemu w pewien sposób podporządkowane – darmowa komunikacja, która nie jest narzędziem budującym przewagę konkurencyjną przeczy tej idei.

Nie ma co się oszukiwać – nie jest ona w końcu prorozwojowa – nie tworzy miejsc pracy, nie wyrównuje żadnych różnic.

Nie zachęci ona także do przesiadki z samochodów – aby to się udało, komunikacja miejska musi być po prostu dobra, ale wcale nie musi być bez biletu. Ludzie umieją liczyć i wiedzą, że jeśli teraz wydają na paliwo 300 czy 400 złotych miesięcznie, a mogliby kupić bilet miesięczny za 50 zł to w pewien sposób przepłacają. Ale robią to świadomie i perspektywa zaoszczędzenia tych „bonusowych” 50 złotych na pewno ich nie przekona. Jeśli już promować jakieś rozwiązania, nazwijmy to „społeczne”, w zakresie KM to po prostu jazdę bez biletu poniżej określonej granicy dochodu.

Co jednak równie istotne, pomiędzy sąsiednimi gminami musi istnieć koopetycja, czyli połączenie współpracy z rywalizacją, charakterystyczne dla współczesnych przedsiębiorstw wysokich technologii, ale mogąca znaleźć zastosowanie również w innych dziedzinach życia. W modelu tym przedsiębiorstwa oczywiście konkurują ze sobą nawzajem, ale również dzielą się technologiami czy know-how. Jest to model chyba idealny dla miejscowości leżących w sąsiedztwie. Gmina miejsko-wiejska, jeśli nie jest duża, raczej nie jest w stanie walczyć z leżącym obok miastem powiatowym na zapewnianie dojazdów pokrywanych w całości z podatków, ale może współpracować z nim w tym zakresie, „dorzucając się” do zapewniania KM bez biletu, aby zatrzymać podatników u siebie. Podobnie ma się to z innymi usługami komunalnymi – wodociągami czy kanalizacją – bez współpracy nie da się tego zrobić, albo da się, tylko drożej i gorzej.

Moim zdaniem komunikacja miejska bez biletu nie jest w stanie zagrać wszędzie. Ma ona swoje mocne ograniczenia, jak chociażby ilość linii – zbyt duża ich ilość to niewspółmierne koszty, których zbilansować nijak się nie da. Jednak odpowiednio wykorzystana może mieć dla gminy całkiem rozsądne zastosowanie, zwłaszcza kiedy obok samej komunikacji w mieście dobrze rozwinięte są linie podmiejskie, co buduje potencjał do pozyskiwania nowych „klientów”. Pozyskiwanie za jej pomocą podatników spoza terenu danej gminy może przyczynić się do wzrostu wpływów z podatku dochodowego. Do darmowej komunikacji miejskiej powinno się jednak podejść w sposób niejako biznesowy – ma się po prostu zwrócić, najlepiej z nawiązką.