Ani tradycyjna, ani wyzwolona. „Matka feministka” Agnieszki Graff
Sytuacja matek we współczesnej Polsce jest dramatyczna. Od wysokości zasiłków pielęgnacyjnych, przez fatalną ściągalność alimentów, po ciężką sytuację na rynku pracy. I chociaż w swojej książce Agnieszka Graff nie unika tematów typowych dla lewicowych feministek (aborcja, gender, homoseksualizm), to obraz kobiety-matki jaki się z niej wyłania daleki jest od ideologicznych etykietek.
Jedno trzeba Graff przyznać – odważnie opisała macierzyństwo jak na feministkę. A w zasadzie jego trudy. Autorka wysuwa szereg pytań i postulatów, całkiem rozsądnych zresztą, wobec polskiego państwa. Zapewne do wściekłości (połączonej z rozpaczą) doprowadzają samotne matki ojcowie, którzy nie płacą alimentów a bezradność państwa w tych przypadkach jest aż oszałamiająca (jak podaje Graff, w 2013 r. ponad ćwierć miliona ojców-rozwodników uniknęło kosztów związanych z własnym dzieckiem).
Świadczenia socjalne? Czysta fikcja – nikt za taką kwotę nie jest w stanie godnie żyć, zostaje co najwyżej wegetacja. Zresztą nie bez powodu, jak podaje Graff, jesteśmy najgorszym pod tym względem państwem w całej Unii Europejskiej. Zwłaszcza jeśli chodzi o pomoc dla rodziców dzieci niepełnosprawnych. Zasiłek pielęgnacyjny – 153 zł; świadczenie pielęgnacyjne dla opiekunów, którzy zrezygnowali z zatrudnienia – 620 zł; renta socjalna dla osób dorosłych niepełnosprawnych od urodzenia lub dzieciństwa – 600 zł. Jeśli dochód na członka rodziny przekroczy 623 zł, to świadczenia dla opiekunów dorosłych osób niepełnosprawnych w ogóle się nie należą.
Graff wylicza wszystko ze niezwykłą dokładnością (co ciekawe, starając się w ten sposób dostarczyć ekonomicznych „argumentów” za prawem do aborcji ), niemniej dane wskazują jednoznacznie, że rodziny osób niepełnosprawnych żyją na granicy ubóstwa.
Zresztą taka sytuacja dotyczy również często rodzin ze zdrowymi dziećmi, tym razem dlatego, że rynek pracy jest dla matek bezwzględny. Niechętne zatrudnianie młodych kobiet, utrudnianie im powrotów do pracy po urlopie macierzyńskim, gorsze traktowanie, to zjawiska, które ciągle się powtarzają. Niestety, brak miejsc w przedszkolach i żłobkach nie polepsza i tak już złej sytuacji. Nawet tak proste, wydawałoby się, kwestie do rozwiązania, jak sprawy związane z infrastrukturą – windy, podjazdy dla wózków – wymagają znacznej poprawy. A warto pamiętać jeszcze o warunkach szpitalnych i opiece medycznej, które aż za często pozostawiają wiele do życzenia. Graff dość precyzyjnie wylicza wszystkie nieprawidłowości, jakie funkcjonują w polskiej rzeczywistości. I ma rację.
Te nieprawidłowości mogłaby wyliczać jednak każda przeciętna matka żyjąca w Polsce. A Graff jest feministką, członkinią Rady Programowej Kongresu Kobiet, z tego natomiast wynikają pewne konsekwencje. Na przykład stosunek autorki do wspominanej już aborcji. Jak na matkę niezwykle kochającą swoje dziecko i dbającą o jego dobro, a przede wszystkim kobietę widzącą w małym człowieku podmiotową osobę, to o zdumienie zakrawa fakt, że aborcję Graff entuzjastycznie uznaje. W końcu jeśli matka nie chce, to po co ją zmuszać. Zwłaszcza jeśli chodzi o dzieci, które wiadomo że będą niepełnosprawne. Matka jest więc „właścicielką” życia dziecka, bo to ona decyduje o jego pojawieniu się na świecie bądź nie. A pomyśleć, że handlom płodami autorka kategorycznie się sprzeciwia, zakreślając w głównej mierze argumenty o podmiotowości młodego człowieka.
Obraz matki, z którą Graff walczy to na pewno wizerunek „Matki Polki” (choć w zasadzie autorka sama dochodzi do wniosku, że w obecnych czasach ten wizerunek już podupadł), matki, która sama ponosi odpowiedzialność za dziecko, a ojciec jest „chodzącym bankomatem” i co ciekawe – matki „superwomen”; kobiety która szczególnego znaczenia nabrała właśnie w kontekście Kongresu Kobiet. Graff nie owija w bawełnę – obraz matki, która sprawia wrażenie ogarniającej wszystkie sprawy życiowe, kompetentnej, dobrze radzącej sobie równocześnie na rynku pracy i w domu, jest złudny. Taki wizerunek, owszem, pojawia się w rzeczywistości, ale widać go jak przez mgłę – dotyczy bowiem tak ułamkowej żeńskiej części społeczeństwa.
W większości sytuacja przedstawia się tak – kobieta z trudem daje sobie radę na co dzień z maluchem, niewspomagana często ani przez ojca (który jest albo wiecznie nieobecny albo „nieprzygotowany” do wykonywania podstawowych obowiązków opiekuńczych) ani przez państwo (bo nawet wyjście z maluchem poza dom jest niekończącym się torem przeszkód – brak podjazdów, stoisk do przewijania pieluch w miejscach publicznych etc.).
Wnioski? Zarówno odrzucenie stereotypu Matki Polki, jak i obrazu „superwomen” jest konieczne do zrozumienia obecnej sytuacji matek.
Graff jest feministką. Jest też matką. Dlatego na macierzyństwo patrzy w unikalny sposób. Owszem, wciąż sprzeciwia się traktowaniu macierzyństwa jako „esencji” kobiecości, jako jedynego źródła kobiecego szczęścia i sukcesu, ale też nie traktuje macierzyństwa jako grozy kobiecego życia, nie chce jak najszybciej uciec od dziecka, aby utrzymać się na rynku pracy. Chce spędzać z dzieckiem czas, być przy nim w momentach jego rozwoju, obserwować codziennie czynione postępy. To jest naturalne podejście matki, choć może „naturalne” tu nie pasuje, bo w ten sposób blisko do „tradycyjnego” a stąd już tylko krok do zaściankowego konserwatyzmu. I Kościoła, tak wielokrotnie przez autorkę krytykowanego. Niemniej Graff jako matka-feministka chce spędzić z dzieckiem jak najwięcej czasu. Jak po prostu każda dobra matka. I w tym punkcie feministyczny światopogląd Graff trochę się rozmywa – sama już zauważa, że matki po prostu trochę czują się niezastąpione, że nie zawsze a wręcz rzadko, marzą o szybkim powrocie do pracy, że zdarza się, iż troszcząc się o swoje skarby, zapominają o samych sobie.
Z autorką książki Matka feministka w wielu kwestiach można się zgadzać bądź nie. Jedno jest jednak pewne – sytuacja matek w chwili obecnej jest po prostu zła. Niezależnie od tego, jaki wyznają światopogląd, w takim samym stopniu odczuwają bezradność państwa wobec ich problemów. Bezradność, a może właściwie brak zainteresowania. Co paradoksalne, w kraju z takich niskim odsetkiem dzietności.