Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.
Marcin Suskiewicz  4 sierpnia 2015

Zamiast podatku odliczajmy czas

Marcin Suskiewicz  4 sierpnia 2015
przeczytanie zajmie 5 min

Wszyscy doceniamy wartość niezorientowanych na zysk aktywności społecznych i twórczych – to one czynią świat wokół nas ciekawym i ludzkim. Gdy przychodzi jednak do rozwiązań prawnych, wciąż pokutuje przekonanie, że oddać się tego typu działaniom w większym wymiarze godzin mogą tylko wybrani. Wydaje się, że możliwość „odliczenia” pewnej ilości czasu na aktywności społeczne bądź twórcze od czasu pracy zarobkowej, na wzór odliczenia pewnych wydatków od podatku, mogłaby mieć bardzo korzystne skutki.

Panująca dziś ponowoczesna atmosfera „końca historii”, przy wszystkich swoich negatywnych aspektach, sprzyja praktycznej realizacji przekonania, że społeczeństwo nie musi być niewolnikiem postępu. Bohaterowie Prusa czy Żeromskiego mogli jeszcze marzyć o poświęceniu teraźniejszości w imię lepszej przyszłości, cele były bowiem jasne: poprawa warunków higienicznych, rozpowszechnienie różnych udogodnień technicznych, lepszy dostęp do edukacji. Dziś jednak, gdy znaczny postęp w tych sferach już się dokonał i zdajemy sobie sprawę, że w pewnym sensie „lepiej już nie będzie”, nadszedł czas na rewizję idei postępu: zostawienie tego, co było w niej dobre, a odrzucenie tego, co złe. Wówczas zostanie wciąż miejsce na postęp, ale taki, który nie dominuje chwili obecnej. Bo jeśli ona nie ma wartości, nie ma jej również przyszłość.

Jedną z rzeczy wymagających korekty jest zawężone pojmowanie, czym ma być ludzka praca, skutkujące kultem pracy dla samej pracy albo dla abstrakcyjnych wskaźników ekonomicznych (będących kapitalistycznym odbiciem komunistycznej „normy”). Jeśli zdamy sobie sprawę, że praca – rozpatrywana tu i teraz, nie przez pryzmat jakichś przyszłych celów – to przede wszystkim sposób, w jaki służymy innym ludziom i rozwijamy własne człowieczeństwo, jasnym będzie, że nie może ograniczać się do jednego, specjalistycznego zadania realizowanego na etacie. Praca musi obejmować też działania społeczne i twórcze, w tym choćby bezpośrednią pomoc potrzebującym (co gwarantuje ludzki wymiar pomocy, ginący, gdy w całości dokonuje się ona za pośrednictwem instytucji), edukację, zwłaszcza młodszych członków społeczeństwa (a każdy przecież potrafi i potrzebuje czegoś innych nauczyć; zdolność i potrzeba uczenia jest być może jednym z wyróżników człowieka), czy tworzenie miejsc wspólnych (np. świetlic, kawiarni, klubów, otwartych domostw).

Proponuję, by umożliwić odliczenie części czasu poświęconego na tego typu aktywności od oficjalnego czasu pracy.

To rozwiązanie wpisywałoby się w dokonujący się obecnie zwrot w podejściu do pracy, na który wskazują takie zjawiska jak coraz powszechniejsze zatrudnienie na pół etatu w bogatszych regionach naszego kontynentu, podejmowane w niektórych krajach, na razie tylko zamożnych, próby skrócenia maksymalnego czasu pracy poniżej ośmiu godzin, czy ogólny – obserwowany również w Polsce – wzrost zaangażowania przeciętnych obywateli w sprawy wspólne, wykraczające poza pracę z jednej strony i wąsko rozumiane życie rodzinne z drugiej.

Jak to jednak zwykle bywa, łatwiej powiedzieć, trudniej wykonać. Wprowadzenie takiego rozwiązania na zasadzie odgórnego przepisu postrzegane byłoby z pewnością jako cios w przedsiębiorców, a państwa nie stać na całkowitą rekompensatę poniesionych przez nich strat. Jeśli rzeczywiście wprowadzać odgórny przepis, powinien on obejmować tylko duże przedsiębiorstwa, w których pracownicy mają często najmniejsze pole dla własnej inicjatywy (należałoby jednak pamiętać, że w przypadku firm duża skala, choć daje siłę, czyni jednocześnie wrażliwym na kryzysy – być może więc od przepisu można by uchylić się w przypadku kiepskiej sytuacji finansowej). Innym rozwiązaniem mogłoby być wprowadzenie stref – np. w regionach najbardziej martwych pod względem działalności społecznej i twórczej – w których korzystne ulgi dla przedsiębiorstw byłyby uzależnione od zgody na odliczenia od czasu pracy.

Proponowane tu rozwiązanie nie jest kreowaniem nowych wydatków – na rozwój pod względem społecznym i twórczym poświęcamy już teraz sporo pieniędzy i czasu, zarówno jako państwo, jak i jako obywatele; chodzi o reorganizację ponoszonych wydatków (pieniędzy i czasu) w taki sposób, by uniknąć zbyt długiego łącznego czasu pracy (dziś praca społeczna i twórcza wykonywana jest „po godzinach”) i zbyt małego pola do własnej inicjatywy jednostek i małych wspólnot (projekty społeczne zbyt często realizowane są odgórnie). 

Być może jednak pewne, nawet skromne, ulgi ze strony państwa, połączone z intensywną promocją (choćby przy użyciu zwykłych narzędzi reklamy), poskutkowałyby zmianą atmosfery społecznej i „modą” na takie rozwiązanie, wprowadzane dobrowolnie przez firmy i instytucje. Można argumentować, że byłoby to dobro większe niż filantropia, bo polegające na dzieleniu się przez pracodawców czymś cenniejszym od pieniędzy: czasem i możliwością twórczej inicjatywy.

Jeśli czegoś nauczyła nas ostatnia dekada – Apple’a, Facebooka, produktów fairtrade, rozwoju świadomości ekologicznej i zdrowotnej, szybkich przemian w podejściu do spraw światopoglądowych itd. – to przede wszystkim ogromnego potencjału mody w kształtowaniu zachowań społecznych po „końcu historii”, czy to w dobrym, czy złym kierunku.

Dobro jest przy tym, wbrew pozorom, atrakcyjniejsze i łatwiejsze do rozpowszechnienia niż zło. Być może z czasem udałoby się nawet całkowicie zmienić myślenie w sprawach gospodarczych i prymat abstrakcyjnego zysku oraz neokolonialny ideał „ekspansji gospodarczej” ustąpiłyby prymatowi dobra wspólnego rozumianego nie tylko jako równość materialną, ale przede wszystkim jako równy dostęp do tego, co czyni nas ludźmi – twórczości, odpowiedzialności za innych, rozwoju intelektualnego, możliwości moralnego formowania innych itd. Znów ponowoczesne znudzenie może okazać się tu czynnikiem pozytywnym – chyba jak nigdy w historii zdajemy sobie dziś sprawę, że pieniądze szczęścia nie dają.

Proponowane tu rozwiązanie mogłoby być szczególnie wskazane w przypadku tych zawodów, które odznaczają się dużą ilością „martwego czasu”, np. w oczekiwaniu na zlecenia. W ogóle najlepiej, gdyby cała sprawa realizowała się na poziomie indywidualnych ustaleń na linii pracodawca (bądź jego przedstawiciel)-pracownik, tak by oprzeć ją na obustronnym zaufaniu („– Wiem, że angażujesz się tu czy tam, poświęć więc na to 10% czasu pracy. – Dzięki, postaram się tego czasu nie zmarnować.”) bardziej niż na sformalizowanych procedurach weryfikacji.

Wreszcie wydaje się, że takie podejście mogłoby być szczególnie wskazane w przypadku kobiet. Z burzliwych dyskusji między konserwatystami a zwolennikami postępu wyszliśmy ze słusznym konsensem, że kobiety powinny mieć takie samo prawo do pracy jak mężczyźni. Dziś jednak, gdy przyszedł czas na rewizję „postępu”, coraz częściej zdajemy sobie sprawę, że był to triumf męskiego, zawężonego pojmowania pracy jako pracy zarobkowej, które stało się ideałem dla obydwu płci. Coś zginęło – świadomość pewnej pozytywnej różnicy między płciami, bardzo trudnej do określenia w sposób, który by jej nie banalizował (albo – przeciwnie – nie absolutyzował), a jednak realnej i sprawiającej, że zarówno mężczyźni, jak i kobiety mogą wnieść coś niepowtarzalnego w życie wspólnoty. Wydaje się, że owa ulotna różnica – i obojętne, czy jest ona bardziej uwarunkowana kulturowo, czy biologicznie – przekłada się na różne proporcje między pracą stricte zarobkową a pracą prospołeczną czy twórczą,– pomijając indywidualne różnice – w przypadku kobiet i mężczyzn.

Można by to uwzględnić, wprowadzając proponowane rozwiązanie, np. gwarantując większe rekompensaty dla pracodawców pozwalających odliczyć czas poświęcony na dodatkową działalność kobietom. Należy zaznaczyć, że nie chodzi mi o odliczenie czasu na opiekę nad rodziną – takie jest z pewnością również potrzebne, ale nowością byłoby właśnie odliczenie na sprawy o szerszym zasięgu, wychodzące poza wąski horyzont ogniska domowego.

Gdyby omawiana propozycja została rzeczywiście masowo wprowadzona, doprowadziłaby być może do zmiany charakteru przedsiębiorstw i w związku z tym całej gospodarki. O ile dziś dominuje dogmat, że przedsiębiorstwo ma kreować zysk, a w najlepszym razie realizować jakiś jeden, odgórnie narzucony cel (dajmy na to: wydobywać węgiel albo produkować raporty ekonomiczne), o tyle w sytuacji, gdy przez 10 czy 20% czasu pracy osoby zatrudnione realizowałyby inne, własne cele, byłoby przedsiębiorstwo raczej czymś w rodzaju cechu spełniającego różne zadania – jedno nadrzędne, ale też szereg pobocznych – na rzecz dobra wspólnego. W dodatku pod jednym szyldem, łączącym pracowników we wspólnotę w taki sposób, by pozostawić miejsce na ich własną inicjatywę. Poprzez formację w odpowiednim etosie – coś, co dziś istnieje jedynie w zwyrodniałej formie motywacyjnych szkoleń – przedsiębiorstwa mogłyby zmniejszyć ryzyko marnowania czasu przez pracowników obdarzonych większą swobodą. A wszystko zamykałoby się w ośmiu godzinach czasu na pracę, po którym zostawałoby miejsce na inne, również potrzebne aktywności, jak jedzenie, modlitwa czy czytanie poezji.