PRL opowiada o Powstaniu
W toku licznych dyskusji na temat Powstania Warszawskiego niejednokrotnie pojawia się teza o jego wykluczaniu ze świadomości społecznej przed rokiem 1989 r.. Czy rzeczywiście, w sferze – nazwijmy to – popkulturowej okresu słusznie minionego, sierpniowy zryw można uznać za pomijany? Jak kwestia ta wyglądała w odniesieniu do okresu III Rzeczpospolitej?
Temat owej marginalizacji Powstania, której celem miało być wymazanie go ze świadomości narodowej, powraca niemal co rok. Pojawia się on w różnego rodzaju wspomnieniowych materiałach medialnych, artykułach czy filmach, że wspomnę przykład najświeższy, skądinąd bardzo ciekawego i odgrywającego ważną rolę, emitowanego 1 sierpnia 2015 r. przez TVP obrazu – „Umrzeć za Warszawę”, będącego przyzwoitym efektem kooperacji polsko-francuskiej. O ile bez większych wątpliwości pogląd ten możemy uznać za uprawniony dla okresu tak zwanego utrwalania władzy ludowej, o tyle rozciąganie go na cały okres Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej, już po dość powierzchownym zastanowieniu budzi poważne zastrzeżenia.
Niewątpliwą cezurę stanowi w tej kwestii połowa lat pięćdziesiątych. To wówczas, w wyniku zmian zachodzących w całym niemal bloku wschodnim, określanych mianem destalinizacji, dotychczasowy klimat charakteryzujący się pogardą dla tragicznego zrywu stolicy i ostentacyjnym upamiętnianiem tylko pierwszego z warszawskich powstań, Powstania w Getcie, zaczął ulegać przewartościowaniu.
Symbolem nadchodzącego, a może nawet już zaistniałego przełomu, był głośny artykuł opublikowany w tygodniku „Po prostu” wiosną 1956 r., a zatytułowany wymownie – Na spotkanie ludziom z AK, autorstwa późniejszego premiera – Jana Olszewskiego, Jerzego Ambroziewicza i Walerego Namiotkiewicza. Po blisko roku od jego ukazania odbyła się premiera pierwszego filmu „przywracającego” powstanie zbiorowej pamięci – „Kanału” Andrzeja Wajdy.
Do dziś nie doczekało się ono obrazu bardziej symbolicznego. Tragiczna w skutkach, podjęta przez oddział wiernych żołnierzy przegranej sprawy „w ostatnich godzinach ich życia”, próba przedostania się z Mokotowa do ostatniego bastionu walczącej stolicy – Śródmieścia, ciągle robi ogromne wrażenie. I choć nierzadko spotkać można się z podejściem krytycznym, zarzucającym filmowi Wajdy wydźwięk wręcz antyakowski, co motywowane jest w sposób bardzo różny – od zarzutów wobec ukazanych przez reżysera dwuznacznych moralnie zachowań żołnierzy AK, po rzekome akcentowanie bezsensu ich ofiary; to przełomowość „Kanału” w kwestii kształtowania wizerunku tej organizacji, a także wprowadzenie samego powstania do – nazwijmy to, może trochę na wyrost – ówczesnej popkultury, jest niezaprzeczalne. Broniłbym zresztą również samego wydźwięku, który ostatecznie wydaje mi się wyraźnie pozytywny w stosunku do bohaterów, co szczególnie podkreśla ostatnia scena, stająca w kontrze do dominującego wówczas poglądu podkreślającego brak odpowiedzialności i szafowanie życiem młodych żołnierzy przez reakcyjną kadrę oficerską.
Kolejnym obrazem, który niewątpliwie należy w tym kontekście przywołać była popełniona blisko 15 lat później przez Janusza Morgensterna – swoją drogą postać dla popularyzacji powstania w powojennej kinematografii chyba najbardziej zasłużoną – ekranizacja legendarnej już powieści Romana Bratnego, „Kolumbowie. Rocznik 20.”. Dwa ostatnie, pełne dramatyzmu, odcinki tego niezwykle sprawnie zrealizowanego serialu, do dziś – mimo różnych uproszczeń – uchodzą dla wielu za najbliższe rzeczywistości przedstawienie tragicznych dwóch miesięcy sprzed 71 lat. Niewątpliwie istotną rolę w tak pozytywnym odbiorze tej produkcji, odegrały wielowymiarowe i świetnie zagrane postaci. Wrażliwy i romantyczny Jerzy Matałowski jako „Kolumb”, miotany rozsterkami Władysław Kowalski jako „Jerzy”, a wreszcie cwany i pragmatyczny warszawiak „Zygmunt”, w którego wcielił się Jan Englert, nie dają o sobie zapomnieć. Wszystko uzupełnia uderzająca patosem – w najlepszym tego słowa znaczeniu – muzyka Jerzego Matuszkiewicza.
Serial, podobnie jak powieść, na podstawie której powstał, miał wydźwięk niejednoznaczny. Z jednej strony budził ogromny szacunek dla niezwykłej odwagi młodych akowców, z drugiej natomiast, wyraźnie stawiał, retoryczne w zasadzie pytanie, o sens podjęcia walki przy tak druzgocącej dysproporcji. Eksponował ogrom strat i pogłębiający się zawód bohaterów w stosunku do dwództwa, co dla wielu, uzupełnione pełną serwilizmu postawą Bratnego, stanowi do dziś powód do kwalifikowania tego obrazu w kategoriach komunistycznej propagandy. Jednak obok tragicznych, mających wymowę niemal oskarżycielską, scen, jak kierowana do powstańców przez dwie starsze kobiety prośba o rozstrzelanie przed dostaniem się w ręce Niemców, znaleźć można również fragment, gdy nadająca z Moskwy radiostacja „Kościuszko” określona zostaje mianem „szczekaczki”. Nie podlega natomiast wątpliwości fakt, że serial ten odegrał ogromną rolę w przywracaniu, a może właściwszym określeniem byłoby – przypomninaniu, powstania powszechnej świadomości. Co ciekawe dość popularne na początku lat siedemdziesiątych stały się nawet pocztówki, których ilustracje, miast charakterystycznych dla stolicy miejsc, stanowiły kadry z planu „Kolumbów”.
Poza dwoma, opisanymi szerzej przykładami, wątek powstania pojawiał się też w kilku innych filmach fabularnych, by wspomnieć opisującą ostatnie chwile przed jego wybuchem „Godzinę W” tegoż Morgensterna; zapomniane, a niezwykle ciekawe „Urodziny młodego warszawiaka”; mającą charakter sentymentalnego wspomnienia „Pogoń za Adamem”; poruszający losy najmłodszych uczestników film „Długa droga, daleka przed nami”, a wreszcie, mocno prześmiewczą i podkreślającą absurd niektórych sytuacji, jak np. łączenie Mokotowa ze Śródmieściem via… Londyn, „Eroicę”. Problematyka powstańcza pojawiła się też w przynajmniej wóch filmach telewizyjnych, z których jednym był opowiadający o Krzysztofie Kamilu Baczyńskim, „Dzień czwarty”.
Stosunkowo dużo uwagi poświęcono powstaniu również na płaszczyźnie wydawniczej. Zarówno jeśli chodzi o pozycje „luźniejsze”, o charakterze wspomnieniowym lub popularno-naukowym, czego świetny przykład, obok wspomnianej już powieści Bratnego, stanowić może wydana w znaczącym nakładzie i wznawiana książka Aleksandra Kamińskiego – „Zośka i Parasol”; jak i prace czysto historyczne.
Monografie byłych oficerów AK: biorącego udział w walkach Adama Borkiewicza oraz współtworzącego Plan „Burza” Jerzego Kirchmayera, do dziś uchodzą za niezwykle cenne i – wbrew okresowi kiedy powstały – dość wiarygodne. Oczywiście zdarzały się też przykłady pozycji kłamliwych, gdzie nalot ideologiczny zupełnie dominował nad faktami, tym niemniej tematyka powstańcza w przestrzeni wydawniczej była jak najbardziej obecna.
Warto wreszcie wspomnieć o innej, niezwykle wymownej dla kultu powstania kwestii. Otóż jeden z najbardziej znanych polskich pomników, wywołujący ogromne kontrowersje Pomnik Małego Powstańca został wzniesiony nie po 1989 r., ale już jesienią roku 1983, nieco ponad dwa miesiące od oficjalnego zakończenia stanu wojennego. Abstrahując od intencji ekipy gen. Jaruzelskiego, która dość sprytnie potrafiła grać narodowymi symbolami, faktem jest, że to wtedy wyrażono nań zgodę oraz dokonano hucznego odsłonięcia. Rok wcześniej, w budynku dawnej fabryki Norblina otwarta została bardzo wówczas popularna, będąca swego rodzaju – z zachowaniem wszelkich proporcji – pierwowzorem Muzeum Powstania Warszawskiego, wystawa pt. „63 dni Powstania Warszawskiego – Warszawa walczy 1944”, którą powiązano z nadaniem nowej jednostce Polskiej Żeglugi Morskiej nazwy „Powstaniec Warszawski”.
Zmiana jaka nastąpiła w 1989 r. jest niezaprzeczalna, a jej wymownym dowodem może być przemianowanie stołecznej ulicy kształtującego profil polityczno-wychowawczy „ludowego” Wojska Polskiego, Aleksandra Zawadzkiego, na ulicę „Bora”-Komorowskiego. Paradoksalnie jednak, niewiele za tym poszło. Dorobek pierwszych piętnastu, mniej więcej, lat III Rzeczpospolitej na tle „okołopowstańczych” osiągnięć PRL wypada – o dziwo – bardzo ubogo. W zasadzie jedynym fabularnym filmem podejmującym wątek powstania, był „Pierścionek z orłem w koronie” Wajdy, gdzie stanowiło ono zresztą raczej punkt wyjścia dla właściwej akcji. Niewiele, choć jednak korzystniej, wyglądała sytuacja na rynku wydawniczym. Pewnym symbolem ówczesnego okresu, mogą być nieudane w powszechnym odczuciu obchody pięćdziesiątej rocznicy zrywu w 1994 r., których najgłośniejszym punktem był… oszczerczy artykuł Mariusza Cichego w Gazecie Wyborczej i wywołany nim spór medialny.
Diametralną poprawę w tym względzie przyniosło dopiero otwarcie w 2004 r. Muzeum Powstania Warszawskiego, które okazało się ważną i bardzo oczekiwaną instytucją, będąc równocześnie motorem kształtowania dość spójnej i – jak się zdaje – konsekwentnej wizji tego kluczowego w naszej najnowszej historii wydarzenia.
Bardzo istotna jest w tym kontekście współpraca z artystami, czego świetnym przykładem była promocja rewelacyjnej płyty zespołu Lao Che – Powstanie Warszawskie, czy głośne ostatnimi czasy przedsięwzięcie muzyczne zatytułowane Placówka ’44. Od pewnego czasu jesteśmy też świadkami wyraźnego wzmożenia tematyki powstańczej na płaszczyźnie filmowej, co cieszy, szczególnie w odniesieniu do coraz niższej świadomości historycznej. Inną sprawą jest poziom wspomnianych produkcji, w mojej ocenie zostających w tyle w porównaniu ze wspomnianymi obrazami sprzed lat. To już jednak kwestia czysto subiektywna.
Stosunek do Powstania Warszawskiego był zatem znacznie bardziej złożony, niż czasem możemy usłyszeć. Bliższa zaś od przemilczania, była mu koncepcja upamiętniania wysiłku zwykłych żołnierzy, łączonego z eksponowaniem braku wyobraźni kierownictwa oraz przemilczaniem postawy Armii Czerwonej.