Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.
Kamil Suskiewicz  24 lipca 2015

Policentryzacja. Lekcja z Żeromskiego

Kamil Suskiewicz  24 lipca 2015
przeczytanie zajmie 4 min

Szereg postulatów związanych z decentralizacją – jak lokalizacja instytucji publicznych, gospodarcze wsparcie regionów, inwestycje w infrastrukturę drogową i kolejową – zależy od strategicznych decyzji państwa. Wydaje się jednak, że oprócz nich istnieje cały obszar indywidualnych wyborów życiowych każdego z nas, mających nie mniejszy wpływ na to, czy uda się zbudować Polskę niemetropolitalną.

To przede wszystkim ludzie „zasysani” z prowincji przez Warszawę, Wrocław, Kraków, Gdańsk czy Poznań zbudowali obecną pozycję tych miast. To ich decyzje – zostać czy nie zostać, gdzie się przeprowadzić, jaką pracę wybrać – są w stanie wzmocnić ten trend albo go odwrócić. Siłą rzeczy dotyczy to w pierwszej kolejności ludzi młodych, bo powyższe wybory stają głównie przed nimi. Ich starsi poprzednicy wybrali już swoje ścieżki (najczęściej prowadzące do metropolii), mają pracę, rodzinę, mieszkanie – i dużo trudniej (choć przecież jest to możliwe) przyjdzie im dokonać radykalnej życiowej zmiany.

Sprawa ta jest chyba jakimś dalekim echem dylematów polskiej inteligencji przełomu XIX i XX wieku. Formacji, która najpierw pod zaborami, później w czasie dwudziestu lat wolnej Polski przyczyniła się do przemiany niezliczonych miast i miasteczek w lokalne centra życia gospodarczego i kulturalnego – a dokonała tego nie za pomocą centralnych decyzji politycznych, lecz dzięki ciężkiej organicznej pracy społeczników. Ludzi, którzy rezygnując z karier i wygodnego życia, szli na prowincję i tam, wbrew licznym trudnościom materialnym i społecznym uprzedzeniom, budowali szkoły, tworzyli spółdzielnie, propagowali kulturę, pracowali jako nauczyciele, lekarze, ekonomowie.

Pełno ich w literaturze tamtego czasu.

Wielkimi społecznikami są liczni bohaterowie Żeromskiego. Znani z kart szkolnych lektur, SiłaczkiLudzi bezdomnych, nauczycielka Stanisława Bozowska i lekarz Tomasz Judym, zdobywszy wykształcenie wyjeżdżają na prowincję, gdzie poświęcają się nauczaniu chłopskich dzieci i opiece nad ubogimi chorymi.

Albo pochodzący z mniej popularnej powieści tegoż autora Ryszard Nienaski, młody architekt, który w zapomnianym od świata miasteczku odnawia stary zbór ariański, by zamienić go w szkołę i ośrodek kultury dla okolicznej ludności. Literatura ta miała w procesie formowania się prowincjonalnej elity znaczenie podwójne: uwieczniała postawy rzeczywistych społeczników, a następnie stawała się symbolem dla kolejnych pokoleń idących w ich ślady. Jak podkreślają badacze dziejów inteligencji, w przedwojennej Polsce kładziono ogromny nacisk na „reklamowanie” tego etosu wszędzie, gdzie wychowywano młodych ludzi: w zakładach kształcenia nauczycieli, na łamach prasy, we wszelkiego rodzaju organizacjach. I choć przecieranie szlaków nie było łatwe – co pokazują dzieje wspomnianych bohaterów Żeromskiego, które przypominają często walkę z wiatrakami – to przecież starania te przyniosły piękne owoce w osobach bezinteresownych aptekarzy, urzędników, inżynierów, prawników dzień w dzień pracujących dla dobra swojej małej wspólnoty w Busku, Kozienicach, Miechowie, Ostrowcu i setkach innych miasteczek rozsianych po Polsce.

Sporo o nich wiadomo, przetrwali w niezliczonych publikacjach pamiętnikarskich, książkach naukowych, wspomnieniach starszych mieszkańców, archiwach odgrzebywanych przez pasjonatów lokalnej historii. Jednak w powszechnej świadomości są nieobecni. Zygmunt Klukowski – po studiach medycznych w Krakowie przeniósł się do Szczebrzeszyna na Lubelszczyźnie, został dyrektorem tamtejszego szpitala, organizował kółka kulturalne, zakładał biblioteki, wydawał książki; podczas drugiej wojny światowej walczył w partyzanckich oddziałach AK (a nocami czytał Trylogię), po 1945 założył Komitet Odbudowy Szkół; do śmierci niezmordowanie działał (choć nowe władze skutecznie mu w tym przeszkadzały aresztując go od czasu do czasu) na rzecz lokalnej kultury, czytelnictwa, edukacji jednocześnie kontynuując praktykę lekarską. Seweryn Horodyski – notariusz związany najpierw z Opatowem, gdzie przyczynił się do powstania Ochotniczej Straży Pożarnej, banku, mleczarni, spółdzielni Społem, za co został odznaczony honorowym obywatelstwem (jako ostatni w historii tego miasteczka); a następnie z nieodległym Sandomierzem, gdzie zasiadał w radzie miasta, działał w Towarzystwie Dobroczynności i Spółdzielni Kredytowej, w której „z grupką ludzi staje na czele rady zagrożonej instytucji i wpływem swym oraz finansową gwarancją podnosi upadającą Spółdzielnię”. Ksiądz Roman Zelek – proboszcz kilku parafii na południowych rubieżach Kielecczyzny, zakładał spółdzielnię mleczarską w Dzierążni, był prezesem Towarzystwa Rolniczego w Kazimierzy Wielkiej, zasiadał w radzie nadzorczej Banku Spółdzielczego w Działoszycach; wspierał działalność kółek oświatowych i rolniczych; w 1938 został senatorem; w 1944 przebywając w Kielcach organizował pomoc dla uchodźców z Warszawy, dwa lata później wraz z innymi duchownymi próbował powstrzymać tłum w czasie pogromu kieleckiego, co UB wykorzystało później do wplątania go w prowokację i aresztowania.

To zaledwie trzy przykłady biografii, których są tysiące. Biografii, z których każda – gdyby tylko weszła do naszej narodowej świadomości – mogłaby być doskonałym wzorem najwyżej próby społecznikostwa, moralnej odwagi i wytrwałej pracy na rzecz lokalnej wspólnoty.    

Prawdą jest, że nasza Polska to nie Polska przedwojenna. Inna jest struktura społeczna, inny stan techniki i komunikacji, inne wymagania gospodarcze. Sądzę jednak – obserwując często polską prowincję – że etos społecznikowski to coś, czego potrzebuje ona może jeszcze bardziej niż sto lat temu. Bez intelektualnych przewodników stanie się pogrążonym w beznadziei skupiskiem ludzi wykluczonych, a wtedy nawet najlepsze autostrady łączące ją z metropoliami będą wyglądać jedynie, jak uśmiech pogardy rzucony przez bogatego biednym.