Londyn czy Paryż? Wizje drogi do Polski
Czy pojałtańską Polskę należało pryncypialnie odrzucać czy robić wszystko, aby uzyskać wpływ na żyjących tam rodaków? Czy jedyne dopuszczalne granice państwa to te uwzględniające Wilno, Grodno i Lwów czy należało porzucić wreszcie marzenia o „kresowej Rzeczpospolitej”? Dwie polskie emigracje i dwie konkurencyjne wizje przyszłej Polski.
Odnosząc do najnowszej historii Polski pojęcia takie jak postęp i reakcja, niemal automatycznie kojarzymy je z propagandą instalującej się, a właściwie instalowanej, władzy komunistycznej, przedstawiającej powojenną rzeczywistość jako walkę sił zmiany i postępu z wszelkim, bardzo szeroko rozumianym, wstecznictwem. Rzadko jednak zdajemy sobie sprawę z faktu, że ta uniwersalna, dychotomiczna retoryka znajdowała zastosowanie również w – bardzo zresztą gorących – sporach w łonie polskiej Emigracji.
Wraz z upływem kolejnych lat od ustanowienia porządku jałtańskiego, jak się początkowo wydawało – nietrwałego, mającego charakter „taktyczny”, szerokie kręgi polskiej Emigracji ogarniała coraz wyraźniejsza frustracja. Stawało się jasne, że dotychczasowe rachuby, zakładające szybki powrót do kraju w wyniku konfliktu jaki „musiał nastąpić” pomiędzy Związkiem Radzieckim a „światem zachodnich demokracji”, okazały się błędne. Sytuacji nie poprawiały liczne spory targające „polskim Londynem”, nieraz wynikające z personalnych animozji. Postronnym przypominały one burzę w szklance wody, wielu emigrantów zniechęcając do dalszego utożsamiania się z linią legalnych władz.
Ośrodkiem, który stopniowo wyłaniał się na czoło owej „emigracyjnej alternatywy” był Instytut Literacki założony przez przedwojennego redaktora naczelnego „Buntu Młodych” oraz „Polityki”, Jerzego Giedroycia. Początkowo silnie związany z Drugim Korpusem gen. Andersa, z którego wywodzili się jego organizatorzy – obok wspomnianego Giedroycia: Józef Czapski, Zofia i Zygmunt Hertzowie oraz Gustaw Herling-Grudziński – dość szybko uniezależnił się od wpływów wszelkich instytucji emigracji politycznej, zdając się odtąd na łaskę swych czytelników oraz potencjalnych sponsorów. Sztandarową pozycją Instytutu był miesięcznik „Kultura”, a jego siedzibą, po krótkim etapie rzymskim, została podparyska miejscowość Maisons-Laffitte.
Środowisko to głosiło potrzebę przewartościowania zarówno mentalności, jak i samego charakteru polskiej Emigracji, zwracając uwagę na fakt, że kontynuacja dotychczasowej linii coraz bardziej izoluje, a wskutek tego pogarsza sytuację sprawy polskiej. Ów spór przybrał na sile na przełomie lat czterdziestych i pięćdziesiątych, na co ogromny, jak się zdaje, wpływ, miało pojawienie się na łamach „Kultury” Juliusza Mieroszewskiego. Ten przed wojną mało wyróżniający się berliński korespondent „Ilustrowanego Kuriera Codziennego”, w dość krótkim czasie zyskał sobie miano czołowego pisarza politycznego wydawnictwa, a zarazem bezwzględnego krytyka dotychczasowych koncepcji „polskiego Londynu” oraz samych stosunków panujących w łonie Emigracji.
Zasadniczym problemem – stale i coraz głośniej przezeń podnoszonym – miała być postępująca z każdym rokiem anachroniczność i oderwanie od rzeczywistości, zarówno zachodniego życia politycznego, jak i codzienności kraju, gdzie – zdaniem zespołu pisma – zajść miały nieodwracalne zmiany, których nie sposób było już negować.
Mieroszewski twierdził, że w obliczu porażki dotychczasowych założeń należy przeprowadzić ich gruntowną rewizję, której zasadniczymi cechami byłoby odejście od polityki obstawania przy przedwojennym politycznym status quo, a także – co bardzo istotne – zaprzestanie, a przynajmniej wydatne ograniczenie odwołań do legalizmu. O ile uważał je bowiem za uzasadnione tuż po wojnie, o tyle w realiach pierwszej połowy lat pięćdziesiątych były one – w jego ocenie – coraz bardziej sztuczne i przebrzmiałe. W przeciwnym razie „Zakon Polskości”, jak nazywał polityczne czynniki emigracyjne, których reformę postulował, podzielić miał losy „białych Rosjan”, żyjących w coraz większej izolacji od społeczeństw zachodnich, walczących o cele dla współczesnych im polityków niezrozumiałe, które jednak ci potrafili co jakiś czas instrumentalnie wykorzystywać. Było to szczególnie wymowne w kontekście głośnej wówczas „afery Bergu” ujawniającej finansowanie emigracyjnych ugrupowań przez amerykański i brytyjski wywiad, co krajowa propaganda potrafiła świetnie wykorzystać.
Właśnie trwanie przy wspomnianym wyżej stanowisku uważał Mieroszewski za postawę reakcyjną i zasadniczo szkodliwą. Wskazując drogę do przemiany katastrofalnego stanu rzeczy, postulował wykorzystanie faktu, że nasza emigracja była najliczniejszą wówczas na świecie, licząc sobie łącznie blisko 10 milionów Polaków. W jednym ze swych najbardziej kontrowersyjnych artykułów pt. „Polacy i… Poganie” pisał: „Po dziesięciu latach pobytu w Anglii żaden publicysta polski nie pisuje dla prasy angielskiej. Nasza izolacja jest całkowita. […] Intelektualnie nie jesteśmy nawet na marginesie Zachodu, ale poza jego nawiasem. […] Z narodu ghetta musimy się stać narodem diaspory”.
Podstawą dla dokonania postulowanej na łamach „Kultury” rewizji miała być szeroko rozumiana demokratyzacja i dehierarchizacja „skostniałej” emigracji.
Dotychczasowy system dożywotnich wodzów odpowiedzialnych przed Bogiem i historią, co – jak kąśliwie stwierdzał, nawiązując do krytykowanej przez siebie konstytucji kwietniowej – niezwykle wygodne, zastąpić miała odpowiedzialność przed społecznością polską pozostającą na emigracji. Uważał, że model ów, którego najważniejszą instytucją miał być zarządzany kadencyjnie i kolegialnie Skarb Narodowy (instytucja powołana dla finansowania władz emigracyjnych, finansowana przez Polonię), z jednej strony zdynamizuje ją i wprowadzi rzeczywistą legitymizację, z drugiej ułatwi możliwość oddziaływania na politykę państw zachodnich, bez której Mieroszewski nie wyobrażał sobie zmiany pojałtańskiego porządku.
Uważał również, że należy zerwać z dotychczasowym negatywnym odbiorem procesu coraz powszechniejszego odchodzenia od emigracji politycznej ludzi młodych, pamiętających słabo bądź nie pamiętających prawie w ogóle przedwojennej Polski, uznając to za rzecz zupełnie naturalną, a co więcej – mającą w dłuższej perspektywie ogromny potencjał pozytywny dla sprawy polskiej. Dotąd ich wybory niejednokrotnie traktowane były nawet w kategoriach zdrady, oddalając ich – zdaniem Mieroszewskiego – tym samym od specyficznej, nie do końca dlań zrozumiałej polskości. Wagę ich późniejszego oddziaływania z prognozowanych pozycji katedr akademickich czy wysokich stanowisk w opiniotwórczych mediach zachodnich, oceniał znacznie wyżej od lojalnego trwania na posterunku.
Dotychczasową, „reakcyjną” już koncepcję państwa na emigracji miało zatem zastąpić „postępowe”, idące z duchem czasu emigracyjne społeczeństwo. W przeciwnym razie – jak twierdził – zamiast podkopywać zniewalający kraj komunizm, neguje się go.
Zasadniczą cechą owej „postępowej” polityki postulowanej przez „Kulturę” w omawianej pierwszej połowie lat pięćdziesiątych była też konieczność otwarcia na Kraj, co objawiało się chociażby znacznie bardziej wyrozumiałym stanowiskiem wobec osób, które zerwawszy z komunistycznym systemem, wydostały się na Zachód. Typowym tego przykładem była sprawa Miłosza. Co ciekawe, postawa ta spotykała się z zastrzeżeniami nie tylko londyńskich „niezłomnych”, ale także „niepokornych” z Kraju, spośród których głośnej i dość bezwzględnej krytyki naiwnej – jego zdaniem – wyrozumiałości redakcji udzielił Leopold Tyrmand. Warto dodać, że równolegle prowadzono zakrojoną na szeroką skalę akcję wysyłania do Polski niezależnych tytułów, które dla zmylenia cenzury w pewnym momencie były nawet „sygnowane” przez… Instytut im. Wandy Wasilewskiej w Paryżu. Wpisywało się to w realizowaną przez środowisko koncepcję zdobywania kolejnych przyczółków na płaszczyźnie kulturowej (tytuł sztandarowego wydawnictwa nie był dziełem przypadku), którą Giedroyc uważał za piętę achillesową ideologii komunistycznej.
Jednak największe kontrowersje – wracając do różnic między Londynem a Paryżem – wzbudzała kwestia dotąd nieporuszona: stanowiska wobec integralności przedwojennych granic Polski. W ówczesnych realiach, biorąc pod uwagę, że dużą część emigracji stanowili Polacy z ziem położonych na wschód od Bugu, dopuszczanie jakiegokolwiek odejścia od tej, fundamentalnej wówczas, kwestii wydawało się samobójstwem. Było tak szczególnie w przypadku środowiska utrzymującego się w znacznym stopniu z prenumerat.
Mimo to, Giedroyc zdecydował się opublikować list młodego i szerzej nieznanego wówczas księdza Józefa Majewskiego, w którym ten pisał o konieczności pogodzenia się z utratą Lwowa oraz Wilna i krytykował „zachciankowe myślenie emigracyjnych polityków”.
Redakcja zamieściła komentarz, choć nie do końca identyfikujący się z jego treścią, to podkreślający brak legitymacji ówczesnej emigracji do jednostronnego decydowania w tak istotnej kwestii, pozostawiający decyzję przyszłemu rządowi niepodległej Polski. Choć w efekcie od „Kultury” odpłynęło ponad stu prenumeratorów, Giedroyc nie podzielił losu swego wielkiego poprzednika, Aleksandra Hercena, który niecałe sto lat wcześniej, stojąc na czele rosyjskiej emigracji, poparł powstanie styczniowe, tracąc tym samym całą rzeszę swych odbiorców, a ostatecznie swą bardzo wysoką pozycję.
Sprawa spotkała się z ogromną krytyką, płynącą ze wszystkich niemal zakątków świata, nie pozbawioną oskarżeń o zdradę. Niejednokrotnie też powracała, choć już w 1956 r. została zepchnięta na drugi plan przez „październikowy przełom”, do którego stosunek miał być kolejnym etapem sporu środowiska Giedroycia z szeroko rozumianym Londynem.
Choć myśl obu ośrodków z czasem ewoluowała, „Kultura” niezmiennie oddziaływała na Kraj dystansując coraz wyraźniej nieco zapomniany, traktowany z estymą lecz „oderwany” od społeczeństwa Londyn. To jej koncepcje zostały przyjęte przez rodzącą się po latach opozycję za „swoje”, a echa tego spotykamy i dziś, choćby w kwestii prowadzonej przez większość rządów III Rzeczpospolitej polityki wschodniej.
Na zakończenie chciałbym polecić zainteresowanym czytelnikom zaznajomienie się z inspirującą teką Pressji nr 30-31 poświęconą „polskiemu Londynowi”, do którego polityki odnoszę się w powyższym artykule nieco „po macoszemu”, sygnalizując jej kształt raczej na podstawie zarzutów padających na łamach „Kultury”. Warto również wspomnieć o możliwości bezpłatnego korzystania z dorobku Instytutu Literackiego jaki pojawił się niedawno po zdigitalizowaniu i udostępnieniu wszystkich numerów „Kultury” oraz „Zeszytów Historycznych” na stronie kulturaparyska.com.