Policentryczność po niemiecku
Niemcy to kraj, w którym najważniejsze instytucje państwowe, biznesowe i kulturalne są rozsiane po całym kraju. Dlatego przebywając w Berlinie trudno odnieść wrażenie, że jest się w stolicy największego gracza gospodarczego w Unii Europejskiej i regionalnego mocarstwa politycznego. Wręcz przeciwnie. Miasto jawi się nieco prowincjonalnie. Brak w niej nadmiaru drogich samochodów i menadżerów w dobrych garniturach. A jeżeli już ich się spotyka, to zazwyczaj są to posłowie pracujący w budynkach wokół Reichstagu.
Przyczyn jest kilka. Po pierwsze względy historyczne. Berlin stał się stolicą Rzeszy dopiero w 1871 roku, w wyniku późnego zjednoczenia niemieckich państw i państewek. Nie ma zatem długiej tradycji jako miasta stołecznego. Światową stolicą miał stać się w wyniku podbojów III Rzeszy, przegrana położyło jednak kres tym planom. Po drugiej wojnie światowej, w wyniku podziału Niemiec, miastem stołecznym stało się małe nadreńskie Bonn. Berlin odzyskał swój status dopiero w 1990 roku. Po drugie jest to związane ze świadomą polityką władz. Wiele lat temu postawiły one na kreowanie go jako zagłębia kultury alternatywnej, rozwijając tę wizję kosztem przemysłu. Dziś artyści przenoszą się do tańszych miast (np. do Lipska), a Berlin ma problem z biedą i bezrobociem (10,5%). Po trzecie należy pamiętać, iż Niemcy są państwem federacyjnym, w którym poszczególne landy cieszą się znaczną autonomią i zabiegają o niezależność oraz prestiż. Symboliczny jest tu fakt, iż część z nich utrzymuje historyczne nazwy z przedrostkiem „wolne państwo”. Tak jest na przykład w Bawarii, której premier – Horst Seehofer – jest autonomicznym koalicjantem w rządzie SPD/CDU/CSU.
Po czwarte w końcu, i jest to najciekawsze z punktu widzenia niniejszego tekstu, Niemcy świadomie dbają o decentralizację państwa tak, by zapewnić mu integralność i równomierny rozwój. Wydaje się, że strategia ta przynosi dobre efekty.
W efekcie mamy do czynienia z sytuacją, w której nadal – mimo przeniesienia politycznej stolicy przed 25 laty – aż sześć niemieckich ministerstw federalnych ma swoje główne siedziby w Bonn (Ministerstwo Obrony; Żywności i Rolnictwa; Współpracy Gospodarczej i Rozwoju; Środowiska, Ochrony Przyrody, Budowy i Ochrony Bezpieczeństwa Reaktorów Atomowych; Zdrowia oraz Nauki i Badań). Trwają oczywiście spory dotyczące zasadności utrzymywania tej sytuacji i często pojawiają się opinie, iż w końcu będzie trzeba przenieść wszystkie ministerstwa do Berlina – faktycznego centrum decyzyjnego. Decentralizacja Republiki Federalnej Niemiec dotyczy jednak nie tylko wymiaru politycznego i sięga znacznie dalej. Bodaj najgłośniejszym przykładem jest niemiecki Trybunał Konstytucyjny, instytucja kluczowa dla całego systemu demokratycznych Niemiec. Jego siedziba znajduje się bowiem nie w stolicy, jak chociażby w przypadku naszego państwa, ale w 300-tysięcznym kurorcie w Badenii, tuż przy granicy z Francją – Karlsruhe. Dlatego co jakiś czas to średniej wielkości miasto na skraju państwa staje się politycznym centrum wydarzeń. Przenosząc się na północ, pod granicę z Danią, trafimy zaś do Flensburga. To urokliwe miasteczko, oprócz przeszło 140-letniej fabryki sztućców Robbe&Berking i lokalnego piwa, znane jest zsiedziby Federalnego Urzędu ds. Ruchu Drogowego. Jest to instytucja odpowiedzialna przede wszystkim za system punktów karnych dla kierowców łamiących przepisy. Ci ukarani mandatem powszechnie mówią o „punktach we Flensburgu”.
Niemiecka policentryzacja ma także inne oblicza. Biznes jest rozsiany po całym kraju.
Stuttgart (Mercedes) i Monachium (BMW) to stolice niemieckiej motoryzacji. Nadreńska Kolonia to zagłębie firm ubezpieczeniowych i koncernów medialnych (np. RTL, w tym informacyjny kanał n-tv), Frankfurt nad Menem to centrum niemieckiej (i – dzięki ECB – także europejskiej) bankowości. Rostok i Hamburg – potężne porty.
To kilka przykładów z największych niemieckich metropolii; decentralizacja sięga jeszcze dalej. Patrząc na rynek medialny: Deutsche Welle, niemiecka stacja nadająca programy przeznaczone dla odbiorców z całego świata, ma swoją główną siedzibę w Bonn; ZDF, niemiecka „dwójka”, w Mainz, a jedynka (częściowo) w Monachium.
Prawdziwa policentryzacja nie ogranicza się do administracyjno-politycznych decyzji. Duże firmy, studia telewizyjne, banki i urzędy to – używając analogii medycznej – organy, które zapewniają witalność i dobre funkcjonowanie całego organizmu. Istotne są także żyły i tętnice (transport) oraz przekaźniki (ludzi, informacji, idei). Niemiecki transport szynowy zapewnia coraz gęstszą siatkę połączeń lokalnych. Więcej stacji oraz pociągi z maksymalnie godzinną regularnością to standard na niemieckich torach. Powoduje to, iż młodzi Niemcy, nawet jeżeli nie mają ochoty na jazdę autostradą, są w stanie dotrzeć do oddalonych o 100 lub 200 km dużych miast, aby udać się do kina czy teatru. Dlatego znacznie częściej niż ich rówieśnicy z Polski wracają do małych ośrodków.
Ale kontakt „prowincji” z centrami zagwarantowany jest także politycznie. Mieszana ordynacja wyborcza powoduje, iż niemal połowa członków parlamentu to kandydaci wybrani w ramach systemu większościowego. Gwarantuje to, iż aby utrzymać swoją pozycję i zapewnić sobie reelekcję, muszą być bardzo aktywni w swoich okręgach. Niemiecki parlament nie szczędzi także środków na działania informacyjne i edukacyjne. Każdego dnia budynki wokół Reichstagu odwiedzają tysiące gości, którzy – na koszt Bundestagu – spędzają w stolicy kilka dni.
Korzyści z policentryzacji wydają się być oczywiste i zostały częściowo wskazane już na poziomie definicji. Rozdzielenie i rozproszenie ośrodków związanych z różnymi dziedzinami życia powoduje dowartościowanie obszarów peryferyjnych.
Młodzi ludzie nie muszą wyjeżdżać do Berlina, gdyż realizacja na wielu płaszczyznach jest możliwa w różnych częściach państwa. Także w mniejszych ośrodkach.
Zapobiega to tak gwałtownemu drenażowi prowincji na rzecz wielkich miast, z jakim mamy dziś do czynienia w Polsce, a który wynika z przyjęcia polaryzacyjno-dyfuzyjnego modelu rozwoju. Założenie, iż duże miasta będą lokomotywami napędzającymi całe regiony, na razie nie znajduje pokrycia w rzeczywistości.
Taka decentralizacja zapewnia również większą spójność państwa jako całości. Ogranicza tendencje separatystyczne i wzajemne antagonizmy. Tak jak w wielu miastach Dolnego Śląska panuje przekonanie, że Wrocław odbiera im wszystko, co najlepsze, tak w skali kraju Polacy mają żal do „Warszawki”. Przy tak znacznej policentryzacji każdy ma podstawy do poczucia dumy, mieszkając i pracując w swoim regionie. Praca w Berlinie nie jest ani niezbędnym elementem sukcesu, ani powodem do poczucia wyższości. Równomierny rozwój, który zakłada zasada policentryczności, nie będzie możliwy bez szybkich, sprawnych i regularnych połączeń między regionami oraz bez wsparcia ze strony państwa dla rozwoju Polski powiatowej.
Swoista izolacja tak ważnych instytucji jak Trybunał Konstytucyjny od centrum politycznego świata daje szansę utrzymania większej niezależności i samodzielności. Także ze względu na prywatne i towarzyskie układy i relacje. Nawet w dzisiejszych czasach odległość geograficzna ma znaczenie.
Oczywiście nie należy zapominać o historycznych i politycznych uwarunkowaniach niemieckiej policentryczności. Żaden model społecznej organizacji nie jest uniwersalny. Kopiując rozwiązania jeden do jednego nie zagwarantujemy identycznych efektów. Musimy myśleć odważnie i samodzielnie oraz szukać autorskich rozwiązań. Warto jednak przyglądać się przykładom z państw, które przyjęły inny model rozwoju niż nasi decydenci.