Zło w dobrze skrojonym garniturze
Hannibal wejdzie do serialowego kanonu. Nie tylko dlatego, że jest produkcją przełamującą gatunkową kliszę. To obraz, który zreinterpretował klasykę thrillera psychologicznego, wpisując go w niezwykle intrygujący sposób w kulturowe ramy człowieka XXI wieku.
Największą rewolucją w serialowej adaptacji Hannibala jest piękno. Doktor Lecter nie przestał uprawiać kanibalistycznych praktyk, co w poprzednich ekranizacjach po prostu przerażało i obrzydzało. Teraz zabija, aby tworzyć prawdziwe dzieła sztuki. Jest swojego rodzaju performerem, który przemienia ludzkie ciało w instalacje, stylizuje na postaci z obrazów włoskich mistrzów, zręcznie nadając im różne symboliczne znaczenia. Hannibal Lecter preferuje najpiękniejszy rodzaj zbrodni, jaki widział zarówno mały, jak i duży ekran. Jest to konsekwencja większej narracji oraz szczególnego budowania postaci przez reżysera Bryana Fullera.
Podobno na planie filmowego Hannibala, gdzie główną rolę grał Anthony Hopkins, członkowie ekipy bali się do niego podchodzić. Wzrok oraz charakterystyczny sposób zachowania aktora był bowiem aż tak odstręczający. Tak było jeszcze 15 lat temu. Hannibal jako zły miał przerażać, ponieważ istniała czytelna dychotomia między dobrem i złem. Świadczyło o tym przedstawianie postaci, symboliczne kraty dzielące detektywów od dr. Lectera. Zło było jeszcze wtedy wyposażone w zestaw obrzydliwych cech, które miały odstręczać zdecydowaną większość widzów, a magnetyzować jedynie tych spaczonych, amoralnych. Ale już serialowa adaptacja przełamuje tę zasadę.
Zło w Hannibalu z Madsem Mikkelsenem jest atrakcyjne i godne podziwu, a chociaż zabija, to zdaje się rekompensować to na innych polach – pozwala stać się istotą prawdziwie wolną.
Fuller we współczesnej wersji zaciera granice. Przede wszystkim tworzy doktora jako postać nienagannie opanowaną, bez dostrzegalnych elementów szaleństwa. Grany przez duńskiego aktora Madsa Mikkelsena to przystojny, postawny mężczyzna w średnim wieku, majętny chirurg i psychiatra, grający na fortepianie, malujący, kochający sztukę, języki, wyposażony w nienaganny gust i styl, prawdziwy mistrz kuchni. Dla kobiet ideał, dla mężczyzn wzór. Nie przez przypadek atrakcyjna psychiatra Alana Bloom nawiązuje z nim romans. Lecter bowiem nie odpycha, a przyciąga i fascynuje, budzi podziw, zdaje się przemawiać do nas z pozycji prawdziwego autorytetu. Jednym słowem to człowiek niedościgniony na każdym polu, wręcz odrealniony, posiadający wszystkie cechy, które współczesna kultura nastawiona na ideał samorealizacji tak bardzo hołubi.
Oczywiście nadal pozostaje złym, którego ściga konsultant FBI – obdarzony nadnaturalnym zmysłem empatii Will Graham. To jego postać staje się kluczowa dla odczytania znaczenia całego serialu. Wysłany w pościg za Hannibalem przez agenta FBI Jacka Crawforda, z czasem nawiązuje złożoną więź z psychopatą. Graham powoli otwiera się przed psychiatrą, ukazuje mu niezwykłą wrażliwość i dzieli się wątpliwościami. Postawiony między szukającym sprawiedliwości Crawfordem a psychopatycznym mordercą Lecterem, zdaje się miotać i przeżywać coraz większe wątpliwości. Dlaczego? Ponieważ doktor coraz czytelniej daje mu do zrozumienia, że Will jest sztucznie ograniczony przez normy moralne. Odkrywając w Willu pokrewne cechy i traktując go niemal jak równego sobie, pragnie, aby ten przekroczył siebie. Zrzucił z siebie kajdany norm i zyskał wolność absolutną. Wolność pozbawioną ograniczeń wynikających z piątego przykazania; wolność, do której nie stosuje się imperatyw kategoryczny Kanta. Sięgnięcie po taką wolność nie musi wcale oznaczać negacji istniejącego porządku, stwarza jedynie taką możliwość. W dowolnym momencie możemy złamać wszystkie normy, albo nie musimy robić tego wcale. Jak znaleźć się w świecie Hannibala Lectera, świecie, gdzie mamy władzę absolutną? Można dokonać tego tylko w jeden sposób – rozciągając tę władzę nad życie drugiego człowieka. Bez zabijania nie ma prawdziwego wyzwolenia. Doktor uważa bowiem, parafrazując jakoby Nietzschego, że wolny może decydować o życiu ograniczonych. Żywi się więc nimi, aby symbolicznie potwierdzić, że zniewoleni mogą służyć jedynie jako mięso na stołach wolnych.
Co ciekawe, w coraz bardziej post-religijnej kulturze, omijającej zręcznie temat Boga oraz dobra i zła, gdzie wszystko jest płynne i relatywne, Haninbal idzie jeszcze dalej. Nie uważa Boga za martwego; nie jest ateistą, wbrew logice mówiącej, że dopiero bez Boga jesteśmy całkowicie wolni. Hannibal wierzy w jego istnienie, ale nie baczy na niego. Stawia swoją wolność na równi z Bogiem, przypisującym sobie zestaw atrybutów jemu przynależnych. W rozmowie z Grahamem opowiada o zawaleniu się kościoła na grupę modlących się osób. Jaki wniosek należy wyciągnąć z tej tragicznej historii? Prawdziwa boskość wynika z niczym nie ograniczonego panowania nad życiem innych. Głównym atrybutem tak rozumianego Absolutu jest potęga. Pozbawiając więc życia innych, Hannibal staje się równy Bogu. Jednocześnie zło, które w konsekwencji przyjęcia takiej właśnie konstrukcji intelektualnej Hannibal popełnia, nie ma źródła zewnętrznego, nie zostało objawione przez jakąś istotę demoniczną. Jest to wynik własnego wysiłku umysłowego samego Hannibala, wynika z jego samoświadomości, a nie z większego porządku metafizycznego.
Czy Hannibal nie jest więc w swej logice podobny do sposobu myślenia współczesnego człowieka? Człowieka, który nie potrzebuje obalać Boga, aby o sobie decydować.
Po prostu omija go, autonomicznie decydując o swoim postępowaniu, o stanowionym prawie, o życiu i śmierci innych.
Czym tak naprawdę jest serial Hannibal? Zrealizowany w mrocznych sceneriach, meandrujący na granicy jawy i snu, nie pozwala się jednoznacznie zakwalifikować. Umiejscowiony głównie w zamkniętych, stałych sceneriach sugeruje, że wątek kryminalny stanowi drugi plan opowieści. Najważniejsze są estetyka, długie dysputy przy kominku dr. Lectera i Willa, walka Grahama z samym sobą.
Wbrew pozorom to właśnie Will Graham jest pierwszoplanową postacią serialu. To z nim mamy się najbardziej utożsamić. Dlaczego? Ponieważ niezależnie od bohatera, mamy rozsądzić, czy stanęlibyśmy po stronie ścigającego Crawforda czy ściganego Lectera. Jack walczy w imię zasad i norm. Stoi na straży tego co właściwe i moralne. Ale robi to w obronie tych, których doktor uważa za niższych sobie. Czy w takim razie nie wolelibyśmy iść za psychiatrą, który wyciąga do nas dłoń i proponuje wyzwolenie absolutne? Nie ma bowiem trzeciej drogi.
Czym jest więc zło w Hannibalu? Jest wszystkim tym czego pragniemy. Nie tylko jest piękne i pociągające, co jest zaprzeczeniem dotychczasowych sposobów jego ukazywania. Nie tylko daje nam możliwość osiągnięcia całkowitej niezależności i sięgnięcia po wolność totalną. Zło przede wszystkim przestaje wyciągać do nas pomocną dłoń w momencie, w którym jesteśmy słabi i niepewni. Wyciąga ją do nas, kiedy chcemy być jeszcze silniejsi, kiedy nasza ambicja i próżność ciągnie nas jeszcze dalej. Tak daleko, że nie możemy się pogodzić z faktem, że coś nas ogranicza. Zło jest dla elity, ponieważ żeby do niej dołączyć, musimy przekroczyć siebie i złamać wszelkie zasady dotychczas konstytuujące nasz porządek moralny. Możemy wciąż delektować się muzyką klasyczną, kolekcjonować obrazy, nosić idealnie wyprasowane koszule. Wystarczy tylko podpisać cyrograf z diabłem i uwolnić swoją zwierzęcą, pierwotną naturę. Jak można to zrobić? Zdecydować, kto będzie żył, a kto umrze.