Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.
Sebastian Gałecki  30 czerwca 2015

Kiedy bioetyka spotyka politykę. Ustawa o in vitro

Sebastian Gałecki  30 czerwca 2015
przeczytanie zajmie 7 min

Możliwość preselekcji zarodków (widmo eugeniki), finansowanie zabiegów przez państwo, rozszerzenie dostępności dla osób pozostających w nieformalnych związkach, dopuszczenie tworzenia zarodków nadliczbowych. Czwartkowa „debata” i głosowanie nad projektem ustawy zatytułowanej „o leczeniu niepłodności” otwiera nowy rozdział w dziejach Rzeczpospolitej Polskiej. Nie tylko ze względu na uregulowanie kwestii, która dotychczas w dużej mierze znajdowała się poza porządkiem prawnym – to oczywiście zmiana, ale nieszczególnie rewolucyjna. Prawdziwym novum jest sposób procedowania i uchwalenia.

Analiza bioetyczna

Nie sądziłem, że kiedyś publicznie podpiszę się pod słowami byłego ministra edukacji Romana Giertycha, ale w tym przypadku nie mam wyjścia. „List do posłów PO”, opublikowany na profilu facebookowym mecenasa Giertycha, chwyta istotę sprawy. Odniosę się tylko do treści dotyczącej projektowanej regulacji sztucznego zapłodnienia. Przegłosowana ustawa (były lider LPR opublikował swój list jeszcze przed głosowaniem) zakłada cztery bardzo złe zasady. Pierwszą z nich jest możliwość preselekcji zarodków ludzkich pod kątem przydatności dla poszczególnych par. Zwolennicy ustawy zapewne oburzą się, twierdząc, że owa preselekcja jest zakazana – otóż nie jest. Artykuł dwudziesty szósty dopuszcza diagnostykę preimplantacyjną: Stosowanie preimplantacyjnej diagnostyki genetycznej w ramach procedury medycznie wspomaganej prokreacji jest dozwolone. I nie zmienia tego dodanie „wyłącznie ze wskazań medycznych”, skoro te „wskazania medyczne” nie są w żaden sposób ustawowo określone.

Oznacza to, że jeśli lekarz podejrzewa możliwość mutacji lub nosicielstwa abberacji chromosomowej, ma prawo (po skorzystaniu z poradni genetycznej) poddać zarodki diagnostyce preimplantacyjnej – czyli, mówiąc krótko, oddzielić (w zależności od metody) kilka procent ciała zarodka (dwie komórki), aby następnie poddać ten materiał badaniom genetycznym.

Nie trzeba chyba dodawać, jak ryzykowny jest to zabieg dla zarodka.

Co najważniejsze, diagnostyka preimplantacyjna nie ma na celu leczenia embrionów – służy tylko selekcji, tzn. oddzieleniu pożądanych zarodków od tych, które w jakiś sposób nie spełniają oczekiwań techników i rodziców. A zatem Giertych ma rację: ustawa wprowadza możliwość preselekcji zarodków ludzkich pod kątem przydatności dla poszczególnych par – ta przydatność jest zresztą również zdefiniowana w ustawie.

Artykuł dwudziesty trzeci wprost wprowadza skandaliczną kategorię zarodka zdolnego do prawidłowego rozwoju i tylko jemu ustawa zapewnia prawo do życia i ochrony!

Niedopuszczalne jest niszczenie zarodków zdolnych do prawidłowego rozwoju powstałych w procedurze medycznie wspomaganej prokreacji nieprzeniesionych do organizmu biorczyni, stwierdza punkt trzeci tego artykułu. Oznacza to, że ochrona zostaje roztoczona tylko nad tymi zarodkami, które mają „uprawdopodobniony prawidłowy rozwój” oraz „nie stwierdzono u nich wady”.

Wszystkie inne zarodki – niespełniające zdrowotnych oczekiwań techników i rodziców – można swobodnie niszczyć. W literaturze bioetycznej i historycznej taka postawa nosi wdzięczną nazwę eugeniki.

Idźmy dalej. Giertych za drugą poważną ułomność ustawy uważa finansowanie „leczenia” poprzez sztuczne zapłodnienie ze środków publicznych. Oznacza to dwie rzeczy: osoby odrzucające ze względów moralnych tę technikę będą zmuszone do jej finansowania – a co za tym idzie, do materialnej współodpowiedzialności za czyny moralnie złe, m.in. śmierć tysięcy zarodków. Po drugie, budżet NFZ zostanie uszczuplony o blisko milion złotych rocznie przeznaczanych na procedurę sztucznego zapłodnienia, która w żaden sposób nie ratuje życia ani zdrowia. Czy jest to słuszne rozwiązanie w przypadku kraju borykającego się z nieustannym niedofinansowaniem publicznej służby zdrowia?

Trzecią Giertychową „bardzo złą zasadą” zapisaną w ustawie jest dopuszczenie do korzystania z legalnego i refundowanego sztucznego zapłodnienia osób nie pozostających ze sobą w formalnej relacji. Wymagane jest jedynie wspólne pożycie potwierdzone zgodnym oświadczeniem dawcy i biorczyni (art 2.1 ust. 8). Oprócz ewidentnie nieprecyzyjnego zapisu (oświadczenie jako podstawa do uznania jakiegoś związku za faktyczny i trwały?) mamy do czynienia z problemem bioetycznym.

Dopuszczenie do tworzenia zarodków bez ścisłego określenia jego biologicznej tożsamości (czy to w związkach nieformalnych, czy w przypadku dawstwa zarodków) może doprowadzić w przyszłości do wielu de facto kazirodczych związków: będą ze sobą współżyć osoby będące genetycznym rodzeństwem, nie mające możliwości uzyskać tej informacji.

Ostatnim zarzutem mecenasa jest mrożenie zarodków. Ten zarzut jest oczywiście najpoważniejszym z powyższych, dlatego że dotyczy kwestii życia i śmierci. Wiąże się z kilkoma zapisami ustawy. „Grzechem pierworodnym” jest dopuszczenie tworzenia tzw. zarodków nadliczbowych, ponieważ dopuszcza się zapłodnienie nie więcej niż sześciu żeńskich komórek rozrodczych (art. 9.2). Pomijając to, że owo ograniczenie ma charakter wyłącznie fikcyjny (zaraz po nim następuje klauzula znosząca jakiekolwiek ograniczenie co do ilości zarodków w przypadku kobiet powyżej trzydziestego piątego roku życia, dwukrotnie nieudanej procedury IVF lub wskazań medycznych wynikających z choroby współistniejącej z niepłodnością – czy cukrzyca się kwalifikuje?), dopuszczenie do tworzenia większej liczby zarodków, niż gotowa jest urodzić kobieta, prowadzi do trzech możliwych rozwiązań. Pierwszym z nich jest kriokonserwacja, czyli przechowanie (nieokreślone w czasie) zarodków, które z różnych względów nie zostały implantowane – ponownie ustawa zakłada przechowywanie wyłącznie zarodków zdolnych do prawidłowego rozwoju.

Tutaj zatem pojawia się rozwiązanie drugie: niszczenie części zarodków, które nie zostały implantowane. Ustawa nie wprost zakłada to rozwiązanie, jeśli zarodek nie spełnia oczekiwań medycznych – kto jednak jest w stanie wykluczyć możliwość, że technik za „niezdolne do prawidłowego rozwoju” uzna zarodki co prawda zdrowe, ale znacząco zwiększające koszty procedury? Trzecim rozwiązaniem powszechnie stosowanym w przypadku zapłodnienia pozaustrojowego – choć w Polsce zabronionym Ustawą o planowaniu rodziny, ochronie płodu ludzkiego i warunkach dopuszczalności przerywania ciąży – jest tzw. aborcja selektywna. Ponieważ ciąża mnoga zawsze jest pewną patologią zwiększającą ryzyko poronienia i wad wrodzonych, w przypadku rozwinięcia się więcej niż jednego lub dwóch zarodków, lekarze sugerują usunięcie zarodków nadliczbowych – oczywiście dla dobra matki i pozostałych embrionów. Warto dodać, że mrożenie nie pozostaje bez znaczenia dla ewentualnego późniejszego rozwoju i zdrowia zarodków.

Jak zatem w kilku słowach podsumować bioetyczne zastrzeżenia wobec przyjętej ustawy? Roman Giertych określa ją mianem jednej z najbardziej liberalnych i najmniej humanitarnych w Europie.

Nie określiłbym jej mianem liberalnej – bo w liberalizmie chodzi o wolny wybór: tutaj ustawodawca zakłada przymus obywateli brania udziału w procedurze poprzez finansowanie z podatków. Określiłbym ją natomiast mianem jednej z najbardziej lewicowych i jednostronnych ustaw na świecie.

Oprócz czterech zarzutów postawionych przez Giertycha można by oczywiście wskazać jeszcze kilka innych: brak wymagania trwałych (czyli formalnych) relacji pomiędzy rodzicami stanowi furtkę dla osób homoseksualnych, które chciałyby posiadać biologiczne potomstwo, a nawet (w ekstremalnych sytuacjach) może ułatwiać handel prokreacyjny, tzw. rodzicielstwo przy pomocy surogatek. Równie niepokojąca jest absurdalna definicja zarodka (art. 2.1, ust. 28), całkowicie sprzeczna z wiedzą medyczną i biologiczną. Pozostawmy je na boku, sygnalizując jedynie niezwykłą złożoność w wymiarze moralnym, jaka cechuje przyjętą ustawę.

Analiza polityczna

Tutaj pozwolę sobie przejść do drugiej części – po zagadnieniach bioetycznych zajmę się polityką. Ustawa, o której mowa, jest niezwykle jednostronna; nie można nie przyznać racji Prezydium Konferencji Episkopatu Polski, które określa ją jako zalegalizowanie bez zastrzeżeń praktyk stosowanych w klinikach in vitro. Tak rzeczywiście jest. Przyjęta ustawa realizuje niemal w całości interesy klinik sztucznego zapłodnienia.

Dopuszcza zarówno tworzenie w zasadzie dowolnej ilości zarodków (pominę milczeniem fikcyjne obostrzenia), jak i kriokonserwację zarodków nadliczbowych, co niezwykle zwiększa skuteczność sztucznego zapłodnienia.

Ponadto ukłonem w stronę biznesu zapłodnieniowego jest finansowanie znacznej liczby zabiegów z budżetu NFZ oraz dopuszczenie likwidacji zarodków, które „nie rokują”.

Ustawa zabezpiecza również interesy zdesperowanych osób, które chciałyby za wszelką cenę urodzić dziecko – służy temu zmaksymalizowanie skuteczności procedury poprzez umożliwienie tworzenia zarodków nadliczbowych, diagnostyki preimplantacyjnej oraz możliwości nieodpłatnego korzystania ze sztucznego zapłodnienia.

Należy postawić pytanie o zabezpieczenie interesów zarodków – w świetle filozofii klasycznej ludzi w najwcześniejszym stadium rozwoju – oraz społeczeństwa. Co do pierwszej grupy, odpowiedź wydaje się prosta: zarodki są w świetle tej ustawy środkiem, a nie celem; ich ochrona jest czysto PR-owa, a nie faktyczna. A co z interesami społeczeństwa? Śmiem twierdzić, że w perspektywie finansów publicznych ustawa jest niezwykle niekorzystna – koszty są nieporównywalnie większe niż zysk dla państwa. Podobną odpowiedź trzeba udzielić w kontekście służby zdrowia: finansowanie sztucznego zapłodnienia z budżetu (820 tysięcy złotych rocznie) odbiera możliwość leczenia wielu chorym onkologicznie, kardiologicznie czy wcześniakom.

Precz z kompromisami!

Ale pozostaje jeszcze jeden negatywny skutek polityczny. Wspomniałem o tym we wstępie: sposób przyjęcia tej ustawy wprowadza nas w nową epokę. Można nie być zadowolonym ze wspomnianej już Ustawy o planowaniu rodziny, ochronie płodu ludzkiego i warunkach dopuszczalności przerywania ciąży – faktem jednak jest, że ma ona charakter kompromisu: aborcja została co do zasady zakazana, ale w przypadkach najbardziej kontrowersyjnych, polaryzujących społeczeństwo, jej karalność jest zniesiona.

W przypadku Ustawy o leczeniu niepłodności nie ma mowy o żadnym kompromisie. Od początku do końca realizuje ona wartości tylko jednej ze stron: zwolenników in vitro oraz klinik dokonujących sztucznego zapłodnienia.

Nacisk położony został na skuteczność oraz publiczne finansowanie tej procedury. Głosy oponentów – wyrażone chociażby w postaci poprawek Prawa i Sprawiedliwości oraz Zjednoczonej Prawicy – zostały w całości odrzucone.

Taki sposób procedowania tzw. ustaw światopoglądowych nie tylko psuje poczucie wspólnotowości Polaków i myślenie o polityce jako „rozsądnej trosce o dobro wspólne”, ale także prowadzi do ponownego rozpętania wojny światopoglądowej, m.in. do podważenia kompromisu aborcyjnego –obóz zjednoczonej prawicy już zapowiedział gruntowną zmianę ustawy o sztucznym zapłodnieniu po ewentualnym objęciu rządów jesienią. Stawiam wobec tego tezę, iż skutki polityczne wczorajszego głosowania będą znacznie szersze, nie tylko na polu bioetyki.

Pozwolę sobie poświęcić jeszcze kilka słów największym przegranym w związku z omawianą ustawą. Moim zdaniem (oczywiście obok obywateli o chrześcijańskich poglądach) jest ich dwóch: Konferencja Episkopatu Polski oraz Prawo i Sprawiedliwość.

Gdy Jarosław Gowin przygotował kompromisowy projekt ustawy – dopuszczający wprawdzie metodę IVF, ale bez możliwości mrożenia embrionów i selekcji prenatalnej – nie uzyskał ze strony biskupów żadnego wsparcia. Czy tylko ja mam wrażenie, że dziś KEP przyjąłby jego ustawę z pocałowaniem ręki? Z kolei PiS zmuszone jest przełknąć gorzki owoc własnej niefrasobliwości. Kiedy ówczesny marszałek Sejmu Marek Jurek doprowadził do przygotowania i głosowania nad – praktycznie wygraną – zmianą w Konstytucji RP, uzupełniającą artykuł trzydziesty ósmy o słowa „od poczęcia do naturalnej śmierci”, prezes Kaczyński uniemożliwił wprowadzenie tego zapisu. Jestem pewien, że takie sformułowanie przesądziłby o niezgodności omawianej ustawy z Konstytucją i doprowadziło do odrzucenia jej przez Trybunał Konstytucyjny. A tak Prawo i Sprawiedliwość może jedynie pluć sobie w brodę.