Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.
Marcin Pawlik  18 czerwca 2015

Król staje się nagi

Marcin Pawlik  18 czerwca 2015
przeczytanie zajmie 4 min

Jak to wszystko się zmienia. W 1990 r. mieliśmy „wojnę na górze”, którą możemy uznać za jedną z najciekawszych politycznych rozgrywek końca stulecia. Rok 2015 przynosi kolejną, także z udziałem Adama Michnika, ale jakże zmieniła się skala. To już starcie „Super Expressu” z „Gazetą Wyborczą”. Czasy, kiedy wstępniaki Michnika ustanawiały premierów oraz wyznaczały polityczne gusta i standardy odchodzą na naszych oczach do lamusa.

„Osaczeni przez tabloid” vs „Niszczeni przez Wyborczą”. Przepyszna uczta, której główne składniki to jad i szczucie – co dość oczywiste. Ciekawa jest inna rzecz.

Zdaje się, że „GW” nie zauważyła chwili, w której przestała być arbitrem tego, co dopuszczalne i odpowiednie, a stała się zwykłym tytułem na rynku.

Tutaj na myśl przychodzi ciekawy eksperyment, którego rezultaty opisano w 2003 roku w „Psychological Review”. Studenci, podzieleni na trzy grupy, tworzyli artykuł. Dwóch pisało, a jeden miał oceniać tekst. Podczas pracy podawano uczestnikom pięć ciastek. Ostatniego ciastka nie jadł nikt, ale czwarte zjadane było z nieskrywaną przyjemnością przez osobę oceniającą. Tak zachowywała się przez lata świta Adama Michnika: wiele mediów bało się wchodzić w jakiekolwiek polemiki, bo rozdający karty był jeden. Wszyscy wiedzieli, kto rządzi ciastkami. Prawdopodobnie gdyby ów cykl i związana z nim promocja książki GW odbył się kilka lat temu, żaden tabloid nie śmiałby stanąć przeciwko wielkiej „Wyborczej”; nie miałby szans. Zostałby zmieszany z błotem przez inne media, bo przecież umówmy się – to byłaby inna półka. „Wyborcza” ma swoje wady, ale tabloid to tabloid, nic poważnego.

Nie ma więc lepszego dowodu na upadek „Wyborczej” niż pojedynek z „Super Expressem”.

To jak wejście Gołoty do ringu z Saletą. Dawniejszy wielki mistrz, który nawet nie spojrzałby na takiego rywala – dziś musi dla podtrzymania sławy, zarobienia jakiegoś grosza dać się trochę pookładać. Według danych z kwietnia tego roku, „GW” sprzedaje około 165 tysięcy egzemplarzy, natomiast „SE” w okolicach 150 tysięcy. Jeśli sprzedaż podobna, to czemu się nie pospierać?

Ale wejdźmy trochę głębiej w tę historię. Zacytujmy tytuły poszczególnych odcinków „Wyborczej”:

Odcinek 1: Cezary: zdradziłem żonę i mam stalkera

Odcinek 2: Seksowna dziennikarka „Faktu” kryptonim „Wiola73”

Tak to wygląda. Ktoś, kto we własnych oczach jest uosobieniem cnót wszelakich, staje się ich dokładnym przeciwieństwem. Aż przypomina się śp. Lech Kaczyński, piszący na początku lat 90., że Michnik zachowuje się jak oprych, który wyrywa człowiekowi portfel, głośno przy tym krzycząc „łapać złodzieja!” – i coś w tym jest.

Rzecz jeszcze ciekawsza to dość podobne metody, jakimi posługują się „Gazeta Wyborcza” i tabloidy.

Na łamach „Wyborczej” nie ma szarości, jest dobro i zło – coś jest piętnowane, a coś dopuszczalne.

Nie ma szans na to, by ktoś nie mający racji mógł się swych „błędów” trzymać, bo jego pojmowanie słuszności może doprowadzić do strasznych skutków. Być może nawet chce dobrze, ale dajcie takiemu dostęp do mas, a tuż za zakrętem nienawiść, rozliczenia i niszczenie systemu. To samo myślenie od lat. Od czasów Olszewskiego, przez Kaczyńskiego z Macierewiczem, na Kukizie kończąc. Zdania odmienne przez to środowisko tolerowane są tylko wtedy, gdy dotyczą kwestii błahych. Do legendy przeszły już przecież rozmowy publicystów w TOK FM, gdzie spierali się Wołek z Lisem.

Degrengolada „Wyborczej” nie zaczęła się oczywiście wczoraj. Spadające słupki sprzedaży, o których słyszymy co najmniej od kilku dobrych lat, to tylko część problemów. „Gazeta” czerpie ogromne korzyści ze źródeł okołopaństwowych – wszelkich ogłoszeń spółek Skarbu Państwa. W redakcji doskonale wiedzą, że jeśli wyczerpie się to źródło, problemy będą się nawarstwiać. Odpowiedź na pytanie, skąd tak mocna i jawna walka o sukces Komorowskiego, nasuwa się sama. To nie tylko strach przed nielubianą opcją polityczną, to przede wszystkim strach przed Kaczyńskim, który schowa konfiturki. W taki sposób „Wyborcza” kopie pod sobą dół. Nigdy nie stała się medium w rozumieniu zachodnim – pozostało jej kopać i gryźć, bo cóż można zrobić, kiedy twój los nie zależy od tego, co sobą prezentujesz, ale na czyjej łasce wisisz.

Reakcja „Faktu” także jest znamienna. Mimo, że duża część cyklu „Wyborczej” opisuje jego działania, absolutny lider sprzedaży ma to w nosie i w żaden sposób nie odnosi się do publikacji. Gdyby „Gazeta” miała jeszcze choćby część dawnej siły, to „Fakt” musiałby zareagować – w końcu pośrednio atakuje go opiniotwórczy dziennik. Nic takiego w 2015 roku nie może się jednak wydarzyć, bo „Wyborcza” przekonuje tych już przekonanych.

Hipokryzję oburzenia „Wyborczej” na praktyki tabloidów doskonale pokazuje miniona kampania. Manipulacje emocjami i podsycanie podziałów przestało działać, bo internetowe „chamy” przestały narrację „Gazety” kupować. Internet w kilka minut po opublikowaniu tekstu na stronach „GW” budował swoją opowieść. Pochodzenie z Czerskiej stało się kulą u nogi, a nie podporą. Czy głos Jacka Żakowskiego jest w stanie jeszcze trafić do kogokolwiek spoza stałego grona kiwającego głową, że gówniarze podpalą Polskę, a przecież tak nie można? Kończy się czas tej elity, która żywi się nagonką i nie pragnie uczyć, pokazywać, lecz grzmi, co jest dobre, a co złe. Na całe szczęście.