Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.
dr Krzysztof Mazur  30 maja 2015

Zmierzch cesarza

dr Krzysztof Mazur  30 maja 2015
przeczytanie zajmie 8 min

O przyczynach porażki Bronisława Komorowskiego napisano już wszystko. Jedną z ciekawszych analiz tego procesu jest książka Ryszarda Kapuścińskiego „Cesarz”. Krok pierwszy to rezygnacja z podmiotowości, krok ostatni – samotność. Bronisław Komorowski powtórzył drogę cesarza Etiopii Hajle Syllasje I.

Krok 1: rezygnacja z podmiotowości

Mowy cesarza były łagodne, dobrotliwe i pocieszające lud, który nie słyszał nigdy, żeby usta pana miotały gniewne słowa. A przecież dobrotliwością nie sposób rządzić cesarstwem, ktoś musi poskramiać opozycję i dbać o nadrzędny interes cesarza, pałacu i państwa.

R. Kapuściński, „Cesarz”

Zalążki wyborczej porażki Komorowskiego znajdują się w początkach jego prezydentury. Tusk, rezygnując ze starań o fotel Prezydenta RP, zdefiniował jego funkcję jako „strażnika żyrandola” i notariusza rządu. Sam Komorowski chętnie na taką rolę przystał. O ich relacjach wiele mówi anegdota z początków prezydentury, gdy gaszący pożar za pożarem premier chciał szybko uzyskać zgodę na jeden z projektów rządowych. Wyluzowany Komorowski przedłużał spotkanie, celebrując posiłek. Gdy tracący cierpliwość Tusk naciskał, usłyszał: Musisz zamówić jeszcze rybę. Mają tu świetną rybę. Komorowskiego wyraźnie bawiło, że to Tusk ma na głowie wszystkie problemy związane ze sprawowaniem realnej władzy. On tymczasem miał czas, by rozkoszować się urokami życia. Nikt od niego więcej nie oczekiwał. Nikt nie zakładał, że przy tak silnym premierze będzie prowadził realną politykę. Jak się później okazało, lata beztroski miały swoją cenę. W trakcie kampanii Komorowski nie miał realnych osiągnięć, którymi mógłby chwalić się przed wyborcami. Dobrotliwością nie sposób rządzić cesarstwem.

Krok 2: ucieczka w celebrę  

A nazajutrz – zwiedzanie, dzieci głaskanie, podarków przyjmowanie, gorączka, program, napięcie, ale przyjemne, doniosłe, które na moment od kłopotów pałacowych uwalnia, zmartwienia imperialne odsuwa. (…) Najżyczliwszy pan przez gospodarzy fetowany, błyskami fleszów rozświetlony.

R. Kapuściński, „Cesarz”

Komorowski polityczną podmiotowość zastąpił celebrą. Powszechnie wiadomo było, że prezydent uwielbia wszelkiego rodzaju wizyty w terenie, bez różnicy, czy jest to otwarcie nowego gmachu filharmonii w Szczecinie, spotkanie z przedstawicielami sieci Cittaslow w Węgorzewie, czy dożynki w Spale. Kłopot z takimi spotkaniami jest zawsze ten sam. Nic z nich, poza kilkoma zdjęciami ze znanym politykiem, nie wynika, ale i tak wszyscy są zadowoleni. To rodzi przekonanie, że polityka redukuje się do celebry. Co więcej, tego typu spotkania mają tyle wspólnego z rzeczywistością, co wioski potiomkinowskie z biedą carskiej wsi. Na przyjazd głowy państwa każdy pastuje buty, wkłada najlepszy kapelusz, a trawę maluje się na zielono. Tak politycy wpadają w iluzję, że rządzą krajem wyłącznie ludzi szczęśliwych, zawsze czekających z kwiatami na ich przyjazd. Celebra uwalnia od kłopotów pałacowych, ale ich nie rozwiązuje, tworząc przy tym iluzję powszechnego szczęścia.

Krok 3: odcięcie się od krytycznych opinii 

Cesarz odbierał od swoich podwładnych nie to, co oni mu mówili, ale to, co jego zdaniem powinno być powiedziane. Czcigodny pan miał swoją koncepcję i do niej dopasowywał wszystkie sygnały dochodzące z otoczenia.

Nikt, ale to nikt, przyjacielu, nie przeczuwał, że nadciąga koniec. A raczej coś tam się przeczuwało, coś po głowie chodziło, ale takie niejasne, niewyraźne, że jakby w ogóle nie było żadnego odczuwania nadzwyczajności.

R. Kapuściński, „Cesarz”

Nie tylko zamiłowanie do celebry pchało Komorowskiego w nierzeczywistość. Innym bardzo ważnym elementem było zablokowanie swobodnego dyskursu politycznego przez polaryzację PO-PiS. Dotyczyło to przede wszystkim możliwości wypowiadania krytycznych opinii na temat rzeczywistości. Pierwszy raz ten mechanizm w pełni zrozumiałem na jednej z konferencji w Belwederze. Po wysłuchaniu pochlebnej wypowiedzi prawnika na temat stanu polskiego sądownictwa, skrytykowałem go w kuluarach. Szybko okazało się, że tak naprawdę zgadzamy się w negatywnej ocenie, a jego wcześniejsza wypowiedź miała charakter wyłącznie rytualny. Na pytanie, dlaczego nie ujawnił się ze swoimi krytycznymi opiniami, odparł: No co ty, żeby wzięli mnie za pisiaka i już więcej nie zaprosili?. Ten sam mechanizm obserwowałem potem na wielu konferencjach i kongresach. Widać go również w mediach, gdzie wszelka, nawet najbardziej uzasadniona krytyka jest odbierana według schematu: skoro nie podoba ci się Polska za rządów PO, to znaczy, że jesteś sympatykiem PiS. Takie odcięcie się od krytycznych opinii pogrążyło Komorowskiego. Przez pięć lat słuchał on ekspertów, którzy nie mówili tego, co naprawdę myślą, ale to, co ich zdaniem prezydent chciał usłyszeć. W takim klimacie nie ma mowy o ciekawych ideach, śmiałych projektach, nowych pomysłach. Są tylko eksperci-kapłani powtarzający rytuał prawomyślności i władza coraz bardziej odrywająca się od rzeczywistości. Nikt nie przeczuwał, że nadciąga koniec

Krok 4: fałszywy obraz świata    

Wszystko zacznie pana dziwić – to, jak ludzie żyją, to, o co się martwią, i pan będzie mówić: nie, to niemożliwe. Pan zacznie coraz częściej powtarzać: nie, to niemożliwe. Bo pan będzie już należał do innej cywilizacji. (…) Pan zacznie głuchnąć i ślepnąć. Pan będzie dobrze czuł się w swojej, otoczonej żywopłotem cywilizacji, ale sygnały drugiej cywilizacji będą dla pana tak niepojęte, jakby wysyłali je mieszkańcy planety Wenus.

Pałacowa maszyna odczytująca szyfry wojskowe widocznie szwankowała, dość że z czasem okazało się, iż cesarz nie wiedział, co dzieje się za murami dywizji, co – niestety – zemściło się później fatalnie na losach tronu i cesarstwa.

R. Kapuściński, „Cesarz

Celebra i odcięcie się od krytycznych opinii pchnęły Komorowskiego w nierzeczywistość. Jego stan umysłu z początku kampanii najlepiej oddaje słynny tekst w „Gazecie Wyborczej”, w którym prezydent zapowiedział, że najbliższa kampania będzie starciem Polski radykalnejPolski racjonalnej. Pomijam fakt, że ta dychotomia jest logicznie niepoprawna, bo radykalność i racjonalność to nie są antonimy. Nogę zakażoną gangreną trzeba przecież odciąć, co jest i radykalne, i racjonalne zarazem. Najważniejsze jest jednak co innego. W tym haśle Komorowski wprost wyrażał przekonanie swojego otoczenia, że wszelka krytyka współczesnej Polski, wszelkie hasła domagające się radykalnej poprawy sfery publicznej, są wyrazem frustracji i głupoty. Otoczony prominentnymi działaczami Unii Wolności powtórzył w ten sposób największy grzech tamtej formacji. W demokracji politycy nie mogą z pogardą i wyższością mówić o problemach prostych ludzi. A gdy to robią, sami nakręcają spiralę gniewu społecznego. W tym miejscu kompletnie rozjechały się emocje otoczenia Komorowskiego i wielu jego wyborców. Zamiast powiedzieć: wiem, że jest Wam ciężko, usłyszeli: jak narzekacie, to znaczy, że jesteście nieracjonalnymi frustratami. A przecież widać było, że ludzie odczuwają niepokój w związku z wojną na wschodzie, oczekując radykalnej poprawy polskiej armii; że dyskusja o umowach śmieciowych ujawniła niepewność ekonomiczną młodych, a poprawa ich sytuacji wymaga radykalnych kroków. Komorowski nie odbierał jednak tych sygnałów, jakby wysyłali je mieszkańcy planety Wenus.  

Krok 5: bunt obywateli  

Nie bacząc, iż pan nasz wprowadził cesarstwo na drogę rozwoju, studenci zaczęli wytykać pałacowi demagogię i zakłamanie. Jakże, powiadali, mówić o rozwoju, kiedy bieda piszczy! Jakiż to rozwój, kiedy naród ugnieciony nędzą, (…) kto poważniej zachoruje, ten umrze, bo nie ma szpitali ni lekarzy, (…) i tak dalej w tym stylu, drogi przybyszu, wytykali, spotwarzali, a w miarę czasu coraz butniej, coraz bardziej ostro i hardo występowali przeciw cukrowaniu, lukrowaniu korzystając z dobrotliwości czcigodnego pana

R. Kapuściński, „Cesarz”

Rozjechanie się stanu świadomości obozu władzy z emocjami własnych sympatyków było najważniejszym powodem przegranej Komorowskiego. Coraz bardziej sfrustrowani niepewnym rynkiem pracy, kredytami, kolejnymi odrzuconymi wnioskami o referendum, nie dali się nabrać na jego szantaż. Straszenie PiS-em jako wystarczające uzasadnienie dla rządów Platformy zanegował Kukiz. Odwołał się do tych samych antyestablishmentowych haseł, które napędzały PO w latach 2001-2005. Muzyk rockowy stanął zatem na czele rozczarowanych wyborców PO, którzy mają dość nierealizowania przez tę partię obietnic. Surowość i autentyczność jego wizerunku świetnie kontrastowała z lukrowanym Komorowskim. Z każdym dniem kampanii zwolennicy Kukiza coraz bardziej ostro i hardo występowali przeciw cukrowaniu [rzeczywistości].

Krok 6: popadnięcie w śmieszność 

[Najtrudniej ustalić] gdzie jest ta granica między panowaniem żywym, wielkim, choćby straszliwym, a pozorem panowania, czczą pantomimą władania, sobie samemu statystowaniem, roli tylko odgrywaniem, świata niewidzeniem, niesłyszeniem, w siebie jeno wpatrzeniem. A jeszcze trudniej powiedzieć, w jakiej chwili zaczyna się ono przejście od wszechmocności do niemocności, od pomyślności do przeciwności, od błyszczenia do śniedzenia.

R. Kapuściński, „Cesarz”

Komorowski nigdy nie wystrzegał się gaf. Do wizerunku prezydenta nieprowadzącego podmiotowej polityki, lubującego się w celebrze, świetnie pasował ten przaśny rys. Drobne wpadki zbliżały go do zwykłych ludzi, z którymi tak chętnie fotografował się na zjeździe w Węgorzewie czy dożynkach w Spale. Do czasu. Czym innym bowiem jest ludzki rys prezydenta mającego 70% w badaniach zaufania społecznego, a czym innym śmieszność polityka, który walczy o przetrwanie. Pierwsza tura zrzuciła Komorowskiego z cokołu. Przestał być panem sytuacji i znalazł się w głębokiej defensywie. Jedyną szansą wówczas było wygrać powagą urzędującego Prezydenta RP, pokazać swoje doświadczenie na tle debiutanta Dudy. Komorowski zrobił coś dokładnie przeciwnego. W piątek mówił, że osoby domagające się zmiany Konstytucji to frustraci, w poniedziałek podjął bezprecedensową decyzję o referendum w sprawie jej zmiany. W piątek przekonywał, że Duda to polityk niesamodzielny, za którym stoi Kaczyński, kilka dni później dał się nagrać, jak specjalistka od PR-u sufluje mu odpowiedzi w rozmowie ze zwykłymi ludźmi. Już nie chodziło o niezrealizowane obietnice PO. Nagle Komorowski stał się politykiem niepoważnym, do głosowania na którego nie wypada się przyznawać na grillu u znajomych. Zazwyczaj trudno jest powiedzieć, kiedy następuje to przejście od błyszczenia do śniedzenia. W przypadku ostatnich wyborów odbyło się to między pierwszą i drugą turą. 

Krok 7: Poparcie bez poparcia 

[Poddani] pewnie, że padali, ale to padanie jakieś takie bez życia, senne, jakby narzucone, z nawyku, dla świętego spokoju, powolne, leniwe, po prostu odmowne. Tak jest, padali odmownie.

R. Kapuściński, „Cesarz”

Niepowaga stała się problemem dla wszystkich sympatyków Komorowskiego. Nawet osoby udzielające prezydentowi poparcia na ostatnim etapie kampanii robiły to mało przekonująco. Tomasz Karolak zdecydował się poprzeć mimo różnych wpadek, potknięć i przejęzyczeń. Kuba Wojewódzki zdecydował się poprzeć staropolskiego łowczego, co to na chwilę wpadł do stolicy, aby porządzić, choć w tym samym tekście opowiedział się za zmianą; wyznał miłość Kukizowi, bo daliśmy się nabrać liberalnym przebierańcom. Wreszcie Donald Tusk zdecydował się poprzeć, choć Komorowski nie jest najskuteczniej walczącym kandydatem, a nawet jest nieporadny albo zagubiony. Na pytanie o receptę, Tusk stwierdził, że kampania polega na tym, że trzeba trochę zagrać, trochę stać się aktorem, po czym zasuflował Komorowskiemu, by … był sobąnikogo nie udawał (sic!). Tak, po pierwszej turze większość popierających Komorowskiego robiła to odmownie.  

Krok 8: ostatni atak  

Rządził krajem, w którym znane były tylko najokrutniejsze metody walki o władzę. (…) Był produktem tej tradycji, sam po nią sięgał. A zarazem rozumiał, że jest w tym jakaś niemożliwość, jakaś niestyczność z nowym światem. Ale nie mógł zmienić systemu, który go trzymał u władzy, a władza była dla niego ponad wszystko.

R. Kapuściński, „Cesarz”

Ostatni akt tego dramatu polegał na bezpardonowym powrocie do sprawdzonej od lat strategii straszenia PiS-em. Dla Komorowskiego pierwsza debata telewizyjna była wyraźnym odbiciem, pozwoliła mu do końca walczyć o zwycięstwo. Warto dziś, gdy emocje już opadły, obejrzeć ją sobie. Z ust prezydenta właściwie nie padła żadna obietnica wyborcza. Każda odpowiedź sprowadzała się bowiem do argumentacji za PiS-u było gorzej. Emigracja? Najwięcej wyjechało za PiS-u. Dostępność do informacji publicznej? To PiS nie zapewnił kontroli państwa w sprawie SKOK-ów. Wojsko? Wydajemy więcej, niż za PiS-u. Służba zdrowia? Jak wyżej. Do tego doszła wyraźna retoryka straszenia rewolucją obyczajową, bo Duda chce na dwa lata wsadzać do więzienia za in vitro. Ten ostatni zwrot w kampanii bardzo plastycznie nazwał Jarosław Flis. Hasło Komorowskiego Zgoda i bezpieczeństwo zastąpiło Zgroza i bezeceństwo. Czuło się jednak, że w tej sprawdzonej metodzie jest jakaś niemożliwość, niestyczność z nowym światem. Że tym razem straszenie PiS-em już nie wystarczy.

Krok 9: samotność

Jego Cesarska Mość pozwoli za nami!”. „Dokąd?” spytał H.S. „W miejsce bezpieczne”, wyjaśnił major. „Jego Cesarska Mość zobaczy”. Wszyscy wyszli z pałacu. Na podjeździe stał zielony volkswagen. (…) „Jakżeż!”, żachnął się H.S., „tym mam jechać?”. Był to, tego poranka, jego jedyny odruch protestu. Jednakże po chwili zamilkł i usiadł w głębi samochodu

R. Kapuściński, „Cesarz”

W polityce najbardziej przejmujący moment to samotność po porażce. Przed chwilą na szczycie, teraz sam. Gdy kilka dni po porażce Bronisława Komorowskiego zobaczyłem jego zdjęcie, jak wynosi w ręku obraz z Pałacu Prezydenckiego, pomyślałem o zielonym volkswagenie, w którym swoje rządy zakończył Zwycięski Lew Plemienia Judy, Wybraniec Boży, Król królów Etiopii, cesarz Hajle Syllasje I.