Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.
Paweł Musiałek  29 maja 2015

Prawdziwej rewolucji nie przeprowadzą politycy

Paweł Musiałek  29 maja 2015
przeczytanie zajmie 5 min

Powiedzmy sobie wprost – rozbudzone oczekiwania, a przede wszystkim ogromna nadzieja na zmiany przekraczają możliwości ich zaspokojenia przez polityków. Nie tylko prezydenta-elekta, ale i władzy wyłonionej po najbliższych w wyborach parlamentarnych, niezależnie kto będzie ją sprawował. Po prostu polityka to nie kabina z guzikiem „reformy”, który wystarczy włączyć, uprzednio zrzucając ze stołka tych, którzy nie chcą go wcisnąć z powodów partykularnych interesów.

Ta kampania przejdzie do historii. Nie tylko z powodu rekordowej „windy” Andrzeja Dudy i błędów sztabu Bronisława Komorowskiego. Choć frekwencja daleko odbiegała od rekordowych 68% z drugiej tury pojedynku Wałęsy z Kwaśniewskim w 1995 r., to wyczuwalny był powiew obywatelskiego uniesienia i politycznej świeżości. Powszechny jest społeczny entuzjazm, choć wyniki wyborów rzecz jasna nie wszystkich satysfakcjonują. Przeglądając liczne powyborcze komentarze można odnieść wrażenie, że stało się coś przełomowego. Że niezależnie od stosunku do nowego prezydenta, Polska jest u progu rewolucji, nie tylko pokoleniowej. Jedni w wyborach prezydenckich widzą szansę na powrót do władzy PiS. Inni pokładają nadzieję w Kukizie. Jeszcze inni przyglądają się innym inicjatywom.

Niezależnie od politycznych sympatii warto zdać sobie sprawę z najważniejszej kwestii.

Polska nie zmieni się od samej zmiany polityków, nawet tych najważniejszych.

Oczywiście nie jest to bez znaczenia kto zostaje prezydentem. Mamy prawo oczekiwać od głowy państwa, aby godnie reprezentowała naród i majestat Rzeczypospolitej. Nie bagatelizując reprezentacyjno-symbolicznego wymiaru władzy, należy jednak zapytać o jej wymiar realny. O to jakie są jej rzeczywiste możliwości i ograniczenia. I nie chodzi tutaj o formalne kompetencje prezydenta, o których powszechnie wiadomo. Rzecz jest znacznie głębsza i dotyczy ograniczeń polityki w jej szerszym sensie. Otóż powiedzmy sobie wprost – rozbudzone oczekiwania, a przede wszystkim ogromna nadzieja na zmiany przekraczają możliwości ich zaspokojenia przez polityków. Nie tylko prezydenta-elekta, ale i władzy wyłonionej po najbliższych w wyborach parlamentarnych, niezależnie kto będzie ją sprawował. Po prostu polityka to nie kabina z guzikiem „reformy”, który wystarczy włączyć, uprzednio zrzucając ze stołka tych, którzy nie chcą go wcisnąć z powodów partykularnych interesów.

Ćwierćwiecze III RP dowodzi, że rozdźwięk między Polską naszych marzeń, a Polską naszych możliwości nie tylko wciąż pozostaje ogromny, ale nawet się nie zmniejszył.

Nawet Ci najbardziej ambitni politycy nie byli w stanie zrealizować nie tylko naszych, ale i swoich, znacznie skromniejszych planów. Okazywało się, że władza nie daje odpowiednich instrumentów. Że odkształcenie rzeczywistości w pożądanym kierunku napotyka na potężny opór materii. Nie tylko określonych grup interesów, ale przede wszystkim utrwalonych społecznych nawyków i norm, czyli po prostu – nas samych.

I w ten sposób dochodzę do sedna. To obywatele są w stanie wpłynąć na polityków, a nie na odwrót, choć obiecując złote góry przekonują nas, że jest inaczej. I każdy z decydentów to potwierdzi, że zmiana ustawy to jedno, a zmiana rzeczywistości to drugie.

Jeśli reguły formalne nie mają społecznego zakorzenienia to przegrywają bowiem z regułami nieformalnymi – utrwalonymi praktykami, których zmienić jest bardzo trudno.

Kultowa diagnoza ministra Sienkiewicza, mówiąca o Polsce jako państwie teoretycznym trafia w sedno. Ta teoretyczność to właśnie rozjechanie się reguł formalnych i nieformalnych. Przykładów można mnożyć, ale ograniczę się do raptem jednego. Coraz większej popularności nabiera diagnoza „szklanego sufitu”, który ma blokować szanse młodych na rynku pracy. Wskazuje się często na fakt, że młodzi bez znajomości nie mają szans na zaspokojenie swoich aspiracji. To prawda, tylko problem nie polega na braku regulacji. Mamy w Polsce ustawy o służbie cywilnej, o obowiązkowych konkursach, o zamówieniach publicznych itd. Mamy wiele innych regulacji, które wprowadzili politycy z różnych stron politycznej barykady, które formalnie tworzą sprawiedliwość szans, redystrybucji oraz dostępu do różnych dóbr publicznych. Pewnie nie są idealne, pewnie wymagają istotnych korekt, ale powiedzmy sobie szczerze – one nie rozwiążą problemu. Ten leży zupełnie gdzie indziej. Jest prawo, są ustawy, są instytucje, ale przecież praktyka zupełnie odbiega od założeń.

Problem polega bowiem na tym, że jeśli normy nie są powszechnie zinternalizowane, jeśli ludzie nie mają poczucia słuszności przyjętych reguł – zawsze znajdą sposób na ich ominięcie zgodnie z „życiowymi” zasadami. Jeżeli mamy pretensje, że politycy czy urzędnicy  zatrudniają znajomych, a nie ludzi z konkursów, to odpowiedzmy sobie na pytanie co my zrobilibyśmy na ich miejscu? Czy jesteśmy źli, bo zostały naruszone obiektywne zasady, czy dlatego, że to nie my jesteśmy na ich miejscu?  Czy na pewno będą po drugiej stronie rzetelnie przeglądniemy każde CV? Czy może pomoże znajomemu w potrzebie?

Dopóki będziemy akceptować i praktykować to, że gapowicz uciekł przed kanarem w tramwaju, student ściągnął na egzaminie, a właściciel firmy nie zapłacił państwu należnego podatku – nic się w Polsce nie zmieni.

Nie pomoże, ani Duda, ani Kukiz, ani nikt inny.

Jeśli chcemy innej Polski, takiej która rozwija się na miarę swoich możliwości, a nie dryfuje, to musimy zmienić nie (tylko) władzę, ale zasady gry. Pardon – nie trzeba ich zmieniać. Wystarczy je po prostu realizować, czyli potraktować na serio. Jeśli chcemy żeby to się zmieniło to musimy sobie uświadomić, że naprawić państwo mogą tylko jego obywatele. Więc zmiana rzeczywistości jest możliwa tylko wtedy kiedy my się zmienimy, a nie politycy i kolejne ustawy. Paradoksalnie jeśli tak się stanie, to i oni się zmienią, nawet bez naszego szczególnego wysiłku. Bo to oni się odbiciem społeczeństwa, a nie na odwrót. Musimy wymagać prymatu dobra wspólnego i szanowania państwa najpierw od siebie, potem od innych. To wymaga z kolei ogromnego zasobu zaufania, którego w Polsce tak bardzo brakuje. I niestety ten deficyt w ostatnich latach tylko się pogłębiał. Jeśli to się nie zmieni – nic się nie zmieni, a po każdych wyborach będziemy odczuwać ten sam zawód niespełnionych nadziei.  I co najwyżej, raz na jakiś czas będziemy odczuwać jedynie ulgę, gdy naród odsunie tych najbardziej skompromitowanych. Na co dzień pozostanie nam z kolei rytualne pałowanie i buksowanie w miejscu. Polska potrzebuje więc przede wszystkim republikańskiej rewolucji. Polityczne projekty nie wystarczą, choć nie można ich nie doceniać, bo we współczesnej Polsce to przecież dobro rzadkie i wiele jeszcze można poprawić. Politycy mają jednak w rękach ledwie śrubokręt, a my mamy koparki. Oni mogą ledwie dokonywać korekt, my – zasadniczych zmian. Oni to wiedzą, warto żebyśmy też się o tym dowiedzieli.

Wiem, że powyższe refleksje to przecież w gruncie rzeczy nic nowego. Nie postawiłem żadnej nowej myśli, ani rozwiązania, ale problem polega na tym, że bardzo często oczywiste diagnozy nie są… oczywiste. Myślę, że jest dobry czas, żeby je przypomnieć. Może racje mają bowiem Ci, którzy twierdzą, że jesteśmy u progu głębokich przewartościowań. Polska jest krajem, w którym co jakiś czas odczuwamy momentu szczególnego uniesienia, społecznej euforii, z których jednak niewiele zostaje. Wspólnie przeżywaliśmy „Solidarność”, wstrząs aferą Rywina, śmierć Papieża, nawet pierwsze momenty katastrofy smoleńskiej. Te wszystkie wydarzenia nie potrafiliśmy wykorzystać do wzmocnienia kapitału społecznego, do „szarpnięcia cuglami”. A była na to szansa. Jeśli nie uświadomimy sobie, że bez zmiany nawyków od poniedziałku do piątku, nawet najlepsze święto to będzie za mało, żeby pozostało coś trwałego.

Tekst tonuje entuzjastyczne powyborcze nastroje, ale nie zachęcam do marazmu. Wręcz przeciwnie. Fala politycznego ożywienia,  powinna być zachętą do aktywności i to nie sprowadzającej się do kibicowania temu lub innemu. Wybierajmy i pilnujmy polityków, aby wywiązywali się ze swoich obietnic, poprawiali wadliwe ustawy. Ale jeśli chcemy przetrzymać wyborczą moc i wykorzystać pojawiające się właśnie „window of opportunity” musimy sami zabrać się do pracy. Najlepiej od zaraz.