Idee umarły. „Czas zwyrodniały” Jana Tokarskiego
Nie ma już wyższych pragnień. Idee umarły. Nie oczekujemy od świata nic ponad prostą egzystencję. W naszym życiu nie ma miejsca na wartości absolutne, nie znajdziemy w nim niczego wartego poświęcenia. Świat, w którym chciałaby żyć większość konserwatystów, zniknął za zakrętem historii.
W najnowszym eseju Czas zwyrodniały Jan Tokarski rysuje intrygujący obraz rozwoju, który doprowadził człowieka do XXI stulecia – czasów, które wielu z nas w różnym stopniu nieznośnie uwierają.
Ilu zastanawiało się nad tym, dlaczego to, co nas otacza, jest takie… płytkie? Prostackie? Wyjałowione? Skoncentrowane na najniższych potrzebach? Pozbawione celu?
Tokarski mówi nam, zagubionym miłośnikom sensu i wartości – zero złudzeń, drodzy państwo. Człowiek doszedł do etapu, w którym to, co przez wieki wyznaczało sens jego istnienia, straciło jakiekolwiek znaczenie.
Esej składa się z czterech części, w których – wychodząc od słynnej tezy Francisa Fukuyamy o końcu historii i tłumacząc jej właściwe rozumienie poprzez interpretacje historiozofii Hegla autorstwa Alexandra Kojeva – Tokarski dochodzi do obrazu współczesnego człowieka i społeczeństwa. Obrazu formowanego wokół dwóch elementów: triumfu młodości nad dorosłością oraz zwycięstwa absolutnej demokracji.
Przedstawia nam świat, w którym człowiek od wieków pragnął osiągnąć nieskończoność. Od zwierząt odróżnia(ło) nas pragnienie osiągnięcia czegoś niematerialnego, niebędącego zaspokojeniem biologicznych potrzeb. Z tego pragnienia zrodziła się wielowiekowa podróż w czasie, w ramach której kolejne jednostki i grupy starały się osiągnąć więcej, zajść dalej, przekroczyć kolejne granice. Jak pisze Tokarski: „Nawet jeżeli utopijne czy antyutopijne sny filozofów były pasmem pomyłek, nawet jeżeli prowadziły do radykalizacji nastrojów społecznych, przemocy i rewolucji, sam fakt ich formułowania potwierdzał posiadanie przez naszą cywilizację takiego czy innego celu, do którego warto było zmierzać”. Ta rzeczywistość zniknęła, gdy wraz z postępem przekroczyliśmy te granice.
Dziś doszliśmy do świata, gdzie z definicji nikt nie jest wykluczany. Kolor skóry, płeć, rasa, skłonności seksualne – wszystko jest dopuszczalne, równe, jednakowe. Jedyną różnicę w dostępie do najwyższej wartości – wszechobecnej konsumpcji – stanowi majątek.
W przeciwieństwie jednak do czasów wcześniejszych, gorsza kondycja finansowa nie stanowi już paliwa do buntu; nikt już nie chce obalić ICH, każdy marzy, by stać się jednym z NICH. A brak formalnych barier karmi wiarę, że to możliwe.
Tokarski nie poprzestaje na prostym stwierdzeniu o końcu podróży w Czasie. Pokazuje, że w XX wieku wskoczyliśmy w nowy wyścig w Przestrzeni. Temat ten łączy z Rewolucją ’68 jako triumfem biologizmu i młodości. Według niego wydarzenia lat 60. wepchnęły nas w świat, w którym celem człowieka stało się osiągnięcie biologicznego ideału, cielesności w formie wiecznej Młodości.
Triumf Młodości przyniósł ze sobą dominację jej fundamentalnych cech: niedojrzałości, prostoty, energii, niestałości. Koncentracja wokół ciała pociągnęła za sobą spadek zainteresowania duchem i rozumem oraz wszechogarniającą seksualność.
Nasza droga rozwoju koncentruje się teraz nie na zmienianiu otaczającego świata, nie na poprawianiu natury, ale na przekształcaniu i kiełznaniu ludzkiego ciała. Na dążeniu do przełamania ostatnich biologicznych barier. Taka zmiana prowadzi do postępującej indywidualizacji. Wspiera ją fakt, że pociąg historii zatrzymał się na stacji zwanej demokracją.
Demokracja jest przedstawiana już nie jako formuła rządów czy system polityczny, ale jako sposób myślenia o świecie i człowieku. Tokarski rysuje przed nami nam przestrzenną dychotomię – hierarchiczną, pionową arystokrację, której rozwarstwienie i zamknięcie w ramach konkretnych wspólnot zachęcało człowieka do patrzenia w kategoriach ciągłości czasowej (dziedzictwa przodków i spadku dla potomnych), przeciwstawia poziomej demokracji nakierowanej na równanie, niwelowanie przestrzeni, burzenie granic, a przez to koncentrowanie wokół własnego ja i umiejscawianie go w teraźniejszości.
W tym systemie człowiek odnajduje spełnienie odwiecznych pragnień, dążeń do wybicia się ponad innych, poprzez ich całkowite zaprzeczenie – rozmycie się w masie, w anonimowym, jednakowym, równym tłumie, sprowadzonym do najbardziej biologicznego i zwierzęcego wyobrażenia.
Nasze potrzeby znikają, bo wszechogarniająca równość niweluje potrzebę wyrastania ponad innych. Wszyscy, którzy z jakichś powodów nie chcą wpisać się w tę masę, stają się wrogiem i celem ataku. Ostateczna demokracja i ostateczna równość z piękna różnorodności przekształcają się w szarość jednakowości. Poprzez dopuszczenie wszystkiego, zaakceptowanie równości i jednakowej wartości każdego przejawu, zanika bowiem ich wartość.
Swoją wizję współczesnego świata Tokarski obrazuje cytatem z Dzienników Gombrowicza: „Oto obraz: dostojna budowla tysiącletniej cywilizacji runęła, cicho i pusto, a na gruzach – rój szarych i drobnych istot ludzkich, które nie mogą otrząsnąć się ze zdumienia. Albowiem runął ich kościół, te ołtarze, te malowidła, witraże, posągi, przed którymi oni klękali, to sklepienie, które ich chroniło, już zamienione w gruz i pył, a oni – w całej nagości swojej, obnażeni. Gdzie się schronić? Co wielbić? Do kogo się modlić? Kogo się lękać? W czym umieścić źródło natchnienia i siły?” Te pytania pokazują najbardziej problem współczesności: brak jakiegokolwiek celu. Po co dziś działać, zmieniać, dążyć do czegoś? Nasza perspektywa z postrzegania osi czasu zmieniła się w obserwację otoczenia, tu i teraz. Nasze pragnienia koncentrują się wokół poprawy rzeczywistości.
Rewolucjoniści wymarli wraz ze śmiercią szerszej perspektywy. Nie ma już ludzi gotowych umierać za… właściwie za cokolwiek.
Światełko odnajduje Tokarski w wierze w istnienie czegoś ponad, w przekonaniu, że „(…) słowo, które oderwało nas od natury, nie jest naszym słowem”; odnalezienie tego przekonania wymaga wielkiej wewnętrznej pracy, skoncentrowanej na przełamywaniu tego, co oczywiste, co naturalne, co wypełnia nas kolejnymi zewnętrznymi Formami, które przyjmujemy i w których szukamy schronienia przed otaczającym światem. Czy jednak jest to możliwe na masową skalę? Czy jest szansą dla społeczeństwa i cywilizacji na znalezienie zbiorowego i publicznego sensu istnienia? Nie ma prostych odpowiedzi na te, ani na dziesiątki innych, pytań, które lektura Czasu zwyrodniałego pozostawia w umyśle i duszy każdego, kto patrząc na szare mrowisko, odczuwa potrzebę czegoś większego i głębszego. Na pewno jednak warto przeczytać i przemyśleć. Bez tego nigdy ich nie odnajdziemy.