Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.
Michał Suchoński  7 marca 2015

Złego prawa nie określa się liczbą ustaw

Michał Suchoński  7 marca 2015
przeczytanie zajmie 3 min

„Barometr prawa”, czyli opublikowane przez Grant Thorton zestawienie zsumowanych stron aktów prawnych, które weszły w życie w ciągu ostatnich 25 lat, może nas zaskoczyć długością publikowanych ustaw, rozporządzeń i wyroków. Wyciąganie wniosków z samych słupków jest jednak błędem, a chociaż prawem polskim targają rozliczne problemy, to ilość produkowanych aktów normatywnych wydaje się być najwyżej niezbyt szkodliwym objawem, a nie przyczyną.

By zrozumieć, co stoi za przedstawionymi na stronie „Barometru” liczbami, warto sięgnąć po Dziennik Ustaw – publikator większości aktów prawnych wydawanych przez władze z uprawnieniami ustawodawczymi, od wielu lat dostępny online. Dla uproszczenia naszej analizy skupmy się na tym, co ogłoszono od początku tego roku do końca lutego, oceniając przy tym, z jakimi zmianami przeciętny, modelowy – a przez to uczciwy – obywatel będzie musiał się zapoznać, by móc żyć w spokoju.

Wśród wszystkich rozporządzeń, nowelizacji oraz tekstów jednolitych nie udało mi się odnaleźć żadnego opublikowanego w tym roku aktu normatywnego, z którym „przeciętny Kowalski” musiałby się koniecznie zapoznać, by nie ryzykować jakichkolwiek prawnych czy ekonomicznych nieprzyjemności.

Nawet niedawna nowelizacja ustawy o podatku dochodowym od osób fizycznych dotyczy przede wszystkim regulacji opodatkowania przychodów nieujawnionych (czyli czegoś, z czym modelowy obywatel mieć do czynienia nie powinien). Spośród wszystkich aktów prawnych, które weszły w życie do dnia dzisiejszego, najistotniejsza wydaje się nowa ustawa o obligacjach – a i z nią do czynienia będą mieli jedynie inwestorzy.

By mówić sensownie o ilościowym wymiarze naszej legislacji, musimy zrozumieć, że podsumowanie ilości zadrukowanych przez ustawodawcę stron nie odda treści przepisów – a o tym powinniśmy rozmawiać. Lwia część opublikowanych aktów dotyczy wewnętrznej działalności szeroko pojętej administracji: od mundurów, przez zakłady karne i loty wojskowe, po wymianę informacji podatkowej między Polską a Irlandią. Inne to kwestie marginalne, takie jak zmiany w procedurze cywilnej dotyczącej europejskiego nakazu zapłaty czy nowelizacja trybu wydawania dowodów osobistych – na tyle pozbawione doniosłości, że istotne mogą być jedynie dla promila społeczeństwa. Te zaś, które – jak narzeka głośno „Barometr” – dręczą przedsiębiorców i pracowników, dotyczą niezwykle wąsko określonych grup działalności gospodarczej. Zmiany w podatku akcyzowym dotyczące technikaliów zainteresują tylko kilku największych importerów, „sposoby ustalania ołowiu, kadmu, rtęci i chromu sześciowartościowego w opakowaniach” to coś istotnego wyłącznie dla producentów tychże, ze zmianami w tarnobrzeskiej specjalnej strefie ekonomicznej muszą się zapoznać jedynie jej beneficjenci.

Każdy z nas uznaje chyba, iż odpowiedzialny przedsiębiorca powinien śledzić nowinki dotyczące jego branży – chcemy innowacyjności i ciągłej poprawy, a by to osiągnąć, konieczne jest bycie „na bieżąco” z nowymi technologiami, doświadczeniami innych, podobnych firm. Chcemy biznesu odpowiedzialnego, który potrafi dostrzec potencjalne drogi rozwoju i zwraca uwagę na ujemne konsekwencje swojej działalności.

Czemu konieczność poświęcenia – jak się okazuje – kilku godzin w skali roku na zapoznanie się z rozwojem legislacji, często zresztą dyktowanym wcześniej wymienionymi kwestiami, w oczach niektórych nagle zmienia się ze zwyczajnej powinności w potężną kłodę rzucaną pod nogi przez państwo?

Prawu polskiemu daleko jest do ideału, co do tego nie ma wątpliwości. Wystarczy spojrzeć na przerośnięte i w zasadzie niemożliwe do interpretacji bez wiedzy prawniczej ustawy podatkowe, na niespójne prawo administracyjne, na sam tryb legislacji, który wielomiesięczną pracę komisji ustawodawczych niszczy przepychankami tak rządowymi, jak i w komisjach sejmowych. Sama liczba publikowanych aktów normatywnych to też efekt wielu czynników – takich jak upodobanie naszego ustawodawcy do delegacji różnego rodzaju ustawowych uprawnień na konstytucyjne organy (przez co często staje w niezręcznym rozkroku: z jednej strony słusznie nie chcąc wiązać wielu błahych spraw z trudniejszą do zmiany formą ustawy, z drugiej jednak wciąż wiele regulacji bezsensownie przydzielając administracji centralnej, kiedy mogłyby pozostać w gestii decyzji organów niższych stopniem), unikanie wszelkiego rodzaju wartości stosunkowych (czyli niechęć do wzorów – wciąż zamiast uznać, iż płaca minimalna powinna stanowić jakiś ułamek średniej krajowej i innych współczynników, z uporem maniaka rokrocznie aktualizuje się ustawę, by dostosować ją do warunków rynkowych) i tworzenie prawa najzwyczajniej w świecie niepotrzebnego; lex specialis, którego nikt nie zastosuje, norm prawnych, o których w prawniczych podręcznikach napiszą „przepis jest de facto martwy” czy „zamieszczony został jedynie dla podkreślenia regulacji z §…”.

To niektóre przyczyny. Pisanie bez znajomości nie tylko ich, ale nawet samej specyfiki skutków, o „biegunce legislacyjnej” na podstawie szeregu liczb i słupków (swoją drogą zestawionych ze słupkami dotyczącymi innych krajów, których zasad stojących za uchwaleniem czegokolwiek – nierzadko drastycznie od naszych odmiennych – nigdzie nie wyjaśniono) to tendencyjne uproszczenie, pozbawione głębszej analizy problemu. Jeżeli ktoś bowiem chce przestrzegać dotyczącego go prawa, wystarczy się nim zainteresować: zajrzeć od czasu do czasu do działu prawnego w ulubionej gazecie, przejrzeć portale branżowe. Mnogość rozporządzeń czy ustaw to żadna wymówka.