Myśli pozornego endeka
Od Korwin-Mikkego dawno się odciął, a o Nowej Prawicy wypowiada się z dystansem. Coraz rzadziej w swych felietonach nawołuje do ograniczenia państwa, za to coraz częściej do jego naprawy. Poszukiwanie „przyczyny głównej” zaprowadziło Ziemkiewicza kilka przystanków dalej niż stacja „wolny rynek”.
Stacją tą jest nowoczesna endecja. To właśnie w myśli narodowych demokratów widzi on najcenniejsze intelektualne zasoby, z których powinna skorzystać współczesna Polska. Książka, która miała stać się przełomem, bo otwarcie odsłaniała intelektualne aspiracje autora, a zarazem zapowiadała kompleksową recepcję myśli narodowej, to wydane przed dwoma laty „Myśli nowoczesnego endeka”. Choć tytuł, nawiązując do klasycznej książki mentora narodowców, zapowiada dzieło w formie i treści kanoniczne, to ci, którzy oczekiwali obszernego przystosowania myśli narodowej do realiów współczesnej Polski, mogą czuć się zawiedzeni. Po wydestylowaniu passusów poświęconych krytyce III RP i demaskujących mit dynamicznego rozwoju Polski ostatnich dwudziestu lat otrzymujemy zaskakująco niskoprocentowy trunek.
Istotę myśli endeckiej widzi Ziemkiewicz w programie uobywatelnienia i spolityzowania mas, wymagającego żmudnej pozytywistycznej pracy. Taki program działania uznaje po ponad wieku od wydania „Myśli nowoczesnego Polaka” za wciąż priorytetowy dla kondycji polskiego społeczeństwa i jego cywilizacyjnego sukcesu. RAZ zakłada, że tylko wymiana elit, a nie zmiana w ich obrębie, stanowi panaceum na polskie bolączki. Koniecznym warunkiem tej zmiany jest powstanie oddolnej, społecznej presji.
Poważny zarzut wobec interpretacji doktryny endeckiej przez Ziemkiewicza dotyczy rozumienia patriotyzmu. O ile można jakoś przełknąć brak litości autora dla inicjatorów narodowych powstań i romantycznych uniesień, dla których poważania nie mieli też narodowcy, o tyle krytycznie należy ocenić postulowany przez Ziemkiewicza patriotyzm utylitarny, zwany przez niego „praktycznym”. Autor „Michnikowszczyzny” traktuje dbałość o dobro wspólne nie jako cel samoistny, ale jako środek do celu, jakim jest zaspokojenie indywidualnych potrzeb. Odwołanie do wspólnych interesów, a następnie wskazanie na partykularne korzyści płynące ze sprawnego funkcjonowania państwa, to zabieg zrozumiały w zatomizowanej (w języku autora – postkolonialnej) Polsce. Ma on przekonać do patriotyzmu tych, do których trafiają argumenty pragmatyczne, a nie ideowe. Zabieg sprytny, ale chyba krótkowzroczny. A już na pewno nie endecki.
Dla endeków naród nie był bowiem redukowalny do zbioru jednostek, które dzięki umowie społecznej łączą się, aby zrealizować cele i osiągnąć korzyści, których nie byliby w stanie osiągnąć samodzielnie. Nie był także rozumiany jako tylko wspólnota kulturowa, którą łączy wspólne pochodzenia.
Tożsamość narodowa miała więc dla ideologów endecji takie znaczenie jak tożsamość religijna dla katolików. To naród, wedle narodowów, nadawał ludziom tożsamość, a nie na odwrót. To uzasadniało całkowite poświęcenie dla państwa, stanowiącego polityczną strukturą przez którą naród realizuje swoje interesy. Parafrazując Kennedy’iego endecy nie pytali, co państwo może im zaoferować, ale co oni mogą zaoferować państwu.
Utylitarny patriotyzm Ziemkiewicza nie tylko wykracza poza myśl narodowców, ale bagatelizuje istotny dylemat, który od wieków towarzyszył refleksji nad patriotyzmem. Otóż spragmatyzowanie więzi między obywatelem a państwem rodzi pytanie o trwałość wspólnoty politycznej stworzonej na takich fundamentach. Problem nie jest ani teoretyczny ani zdezaktualizowany, bo przecież przyjmując założenia Ziemkiewicza, trudno jest na przykład przekonać Polaków, którzy urządzili się na zarobkowej emigracji, do powrotu do ojczyzny. Patriotyzm jest nie tylko kalkulacją, ale również uczuciem i jako taki musi być wyposażony w pierwiastek niepochodzący z racjonalnej kalkulacji, odwołujący się do osobistych korzyści. Taką funkcję pełnią narodowe mity braterstwa i wspólnego pochodzenia, czy wspólne historyczne wydarzenia, nawet jeśli pamięć zbiorowa daleko odbiega od historycznych faktów. Ogromne znaczenie dla Polski ma dziedzictwo romantyzmu, które wyposażyło nas we wspólną przestrzeń symboliczną dzięki której nie tylko lepiej się rozumiemy, ale i znamy. To z kolei tworzy rezerwuar wzajemnego zaufania, które ma fundamentalne znaczenie dla wspólnych, narodowych przedsięwzięć. I nie jest prawdą, że tylko Polacy opierają swoją tożsamość na mitologii i kulcie narodowych powstań. Świadomość wagi pozarozumowego uzasadnienia dla wspólnoty politycznej jest powszechna i była obecna od początku politycznej refleksji. Dziś, kiedy wiemy więcej o procesie powstawania tożsamości i o tym, że każda wspólnota jest w mniejszym lub większym stopniu „wyobrażona”, świadomość konieczności pozaracjonalnego uzasadnienia politycznej wspólnoty powinna być jeszcze silniejsza.
Wydaje się, że główny błąd jaki popełnia Ziemkiewicz, a także wielu innych podzielających ten sposób patrzenia na rzeczywistość, polega na przeprowadzaniu zbyt ostrego podziału między tradycją romantyczną a tradycją realizmu politycznego. Ziemkiewicz widzi ten spór jako zerojedynkowy. Nie jest to jednak zasadne założenie, ponieważ i serce i rozum mają swoje racje, a więc podstawowym intelektualnym drogowskazem powinno być szukanie syntezy, która stanowiłaby próbę połączenia obu racji, tak aby w maksymalnym stopniu zachować korzyści, które nam oferują.
Ta synteza miała by zaprząc do współpracy obie pełnoprawne polskie polityczne tożsamości. Jedną z przyczyn złego stanu Polski jest bowiem oddzielenie serca i rozumu, ideałów i rzeczywistości. Przerabialiśmy przecież wiele pozytywistycznych reform, które nie zdołały doprowadzić do osiągnięcia efektu „szarpnięcia cuglami”. Wszystkie przełomowe zmiany wymagają bowiem nie tylko właściwej diagnozy; potrzebne są także określone okoliczności, swoisty „constitutional moment” – atmosfera powszechnego pobudzenia i przyzwolenia na głębszej ingerencji w społeczną tkankę. To z kolei jest niezbędne do przeprowadzenia głębszych, systemowych zmian. Nasz narodowy charakter powoduje, że to społeczne poruszenie wymaga odwołania do głębszych pokładów ludzkiej motywacji aniżeli racjonalna kalkulacja. Z drugiej strony, wielu intelektualistów-wizjonerów nie wykonuje całościowej pracy, aby stworzone przez siebie idee ukonkretnić, urealnić – „zoperacjonalizować”. Inni, bojąc się porażki, nie konfrontują idei z realiami, ale szukają spójności z innymi ideami, pozwalając im oddalać się od konkretnych problemów do rozwiązania. W efekcie ci, który mają wizję, nie trzymają się ziemi, a ci, którzy twardo po niej stąpają, nie patrzą w górę. Propozycja Ziemkiewicza jest więc niewystarczająca, ponieważ opiera się na zredukowanej wizji rzeczywistości. Ziemkiewicz, bagatelizując po kartezjańsku znaczenie świata symbolicznego, idzie na skróty. Woli mieczem odciąć nie tylko ważną, ale wręcz konstytutywną dla polskiej tożsamości politycznej, tradycję myślenia, zamiast dostosować ją do współczesnych wyzwań.
Szkoda, bo ewidentnie brakuje wątków, które potencjalnie mogłyby stanowić ciekawą inspirację do refleksji nad bieżącą polityką. Endecy postulowali np. hasło kapitalizmu narodowego, co współcześnie, pewnie już raczej jako kapitalizm patriotyczny, jest ponownie szeroko dyskutowaną ideą w ekonomii po kryzysie w 2009 roku.
Ziemkiewicz nie zabiera głosu w sporze o to, czy kapitalizm ma narodowość, mimo, że coraz wyraźniej słychać głosy tych ekonomistów, którzy udzielają na to pytanie pozytywnej odpowiedzi.
O tym, że wiedzieli to narodowcy już w XIX wieku od Ziemkiewicza jednak się nie dowiemy. Nie dowiemy się także tego, czy w takim razie Polska potrzebuje repolonizacji banków, utrzymania państwowego monopolu w energetyce i czy państwo powinno wybrać określone gałęzie i tam lokować zasoby, aby były naszymi liderami w eksporcie i innowacji. Owszem, Ziemkiewicz pisze o mądrej pomocniczości państwa, ale na czym ona ma polegać już nie wyjaśnia. Wskazuje, że kluczowa jest budowa polskiej klasy średniej, ale tu znów pozostaje w sferze postulatów, a nie rozwiązań. Ziemkiewicz jedynie pośrednio odnosi się w końcu do ważnej intelektualnej cechy, która w III RP jest bez wątpienia towarem deficytowym, a o którą walczyli narodowcy. Ludwik Popławski krytykował patriotyzm ówczesnych postyczniowych polskich elit, dla których głównym punktem odniesienia polskiej polityki byli zaborcy, a nie przyszłość i pomyślność Polski. Tradycja endecka może stanowić więc inspirację, a przede wszystkim dodawać śmiałości w tworzeniu polskich programów rozwojowych, dla których podstawowy kontekst częściej stanowią możliwości pozyskania unijnych środków, niż realne wewnętrzne blokady rozwojowe.
Na koniec zastrzeżenie najważniejsze, bo dotyczące nie sposobu w jaki korzysta Ziemkiewicz z endeckiej spuścizny, ale samej sensowności jego wyboru. Autor „Polactwa” koncentrując się na kondycji polskiego społeczeństwa dokopał się do najgłębszej warstwy, diagnozując problem na poziomie tożsamości, nad którą trzeba pracować. Z jednej strony na uznanie zasługuje fakt, że szukając źródeł obecnego stanu rzeczy sięga najgłębiej jak to tylko możliwe. Z drugiej jednak wydaje się, że w polskim życiu publicznym mamy zbyt wiele diagnoz, które opierają się na konieczności społecznej zmiany i to w skali makro. Założenie to tyleż ciekawe, co politycznie mało inspirujące, ponieważ takie zmiany zachodzą bardzo wolno i w niewielkim stopniu poddają się politycznej kontroli. Dlatego szukając inspiracji w myśli politycznej okresu przedwojennego warto raczej niż do endecji sięgnąć do obozu konserwatystów. Myśl przedwojennych konserwatystów skoncentrowana była nie na narodzie, ale państwie. Nie bagatelizowali oni długotrwałych społecznych procesów, ale zwracali uwagę na konieczność koncentracji uwagi na państwie takim, jakie ono jest, bez czekania na to, aż „żywioł” politycznie dojrzeje. Dlatego to właśnie w gronie konserwatystów toczyły się najważniejsze debaty ustrojowe. Potrzeba myślenia w kategoriach instytucji jest wciąż niezwykle aktualna. Co więcej, praca „w instytucjach” może przynieść konkretne rezultaty w znacznie krótszej perspektywie niż praca „w ludzie”. Szkoda, że Ziemkiewicz nie dostrzegł tego wymiaru realizmu politycznej refleksji, który polega na szukaniu możliwości działań w danych, niekoniecznie sprzyjających warunkach. Lekturę Dmowskiego warto więc uzupełnić pracami konserwatystów pokroju Adolfa Bocheńskiego czy Stanisława Estreichera, żeby nie wspomnieć samego Kisielewskiego, który przecież pozostając w fundamentalnym sporze z PRL-em, potrafił zaproponować ciekawe pomysły do wprowadzenia „tu i teraz” – w takiej rzeczywistości, w jakiej przyszłe mu żyć, a nie za horyzontem odległej, ustrojowej czy społecznej zmiany.
Choć więc nie można odmówić Ziemkiewiczowi w wielu punktach racji, to jego przemyślenia należy zaklasyfikować raczej do dziedziny „coś jest na rzeczy”, niż traktować jako solidnie ugruntowane tezy.
Nie należy bowiem do publicystów-aptekarzy. W gazetowych potyczkach nie używa cyrkla, ani linijki. Nie bierze jeńców. Bije za to mocno i często, a zdarza się, że na oślep. To mistrz przesady, łatwych podziałów i mocnych przymiotników.
Efektowne metafory są jednak często nie tyle dźwignią jego myśli, ale raczej ich katapultą. Szkoda, że publicystyczna rutyna powoduje, że coraz rzadziej szuka, a coraz częściej po prostu wie. Nawet kropki coraz częściej zastępuje wykrzyknikami. Rzadko spotykamy u niego jakąś wątpliwość, szarość czy półcień. Wszystko jest jasne, oczywiste i nie ma miejsca na przypadek czy zbieg okoliczności. Synteza dominuje nad analizą, a jeden skutek wynika z jednej przyczyny. W krytyce Ziemkiewicz traci poczucie proporcji, a wszystkie przedstawiane przez niego scenariusze są spójne i jakoś zbyt oczywiste. Jego sztandarowy postulat poświęcania czterech godzin w tygodniu na pracę dla wspólnot, w których żyjemy, to propozycja poczciwa, ale czy wystarczająca, aby III RP, która zdaniem autora jest historyczną klęską Polaków, zamienić w sukces? Choć nie można Ziemkiewiczowi odmówić publicystycznej swady i lekkości stylu, to chyba jednak Dmowski nie byłby dumny ze swego ucznia.
Całość eseju o filozofii politycznej Rafała Ziemkiewicza do przeczytania w najnowszej 38. tece Pressji.
Zachęcamy również do wyboru jednej z trzech opcji prenumeraty pisma.