Jak ideał sięgnął bruku
Nie lubimy putinowskiej Rosji, ale trzeba przyznać, że Rosjanie potrafią zachwycić kulturą czytelnictwa. Kloszardzi w metrze czytający „Nędzników” Hugo, klienci sklepów alkoholowych mordujący się o interpretacje Kanta lub w kłótni o wyższość prozy nad poezją. Nawet ich księgarnie są jakieś takie epickie, łącznie z nowobogackim blichtrem.
Miałem okazję kiedyś odwiedzić taką jedną – ponoć największą w Europie (choć na tle brytyjskich czy holenderskich, to nie wiem) – która mieści się przy Nowym Arbacie. Znaleźć tam można luksusowe wydanie Biblii z ilustracjami wykonanymi przez Salvadora Dalego za 15 tyś. złotych. Samą księgarnię spontanicznie określiłem jako „UberEmpik”. Zrobiłem to mimo, że już dawno Empik przestał być księgarnią… Skąd taka konotacja została mi w głowie?
Znana w Polsce sieć księgarni (czy raczej sklepów wielobranżowych z asortymentem książkowym) stała się ostatnio przedmiotem poważnej kontrowersji. Najpierw zarzuty wykorzystywania pracowników , a teraz doniesienia o praktykach „optymalizacji podatkowej”, które są o tyle bulwersujące, że przeprowadzane były kosztem nie tylko szeregowych pracowników (co jest już do pewnego stopnia karygodnym standardem), ale i polskich wydawnictw – z wielką szkodą dla rodzimej kultury.
Dlatego nie stroniłbym od mocnego stwierdzenia, że mamy do czynienia z Empik-Gate.
Nie powiem, żeby mnie to szczególne zaskoczyło. Od jakiegoś już czasu czułem, że coś jest nie tak. Polityka tej firmy wprowadzała w zniesmaczenie i co raz bardziej odstręczała. Znikały kawiarnie, kurczyły się działy z naukami społecznymi, muzyką, grami. Wszystko to wyglądało bardzo dziwnie i jakoś tak nielogiczne. Pierwsza myśl to oczywiście „taki był wyrok rynku”. Najwyraźniej te rzeczy były nierentowne… Ale w duszy czułem, że coś tu śmierdzi. W świetle ostatnich doniesień wszystko układa się w pewną całość. Kurczenie się asortymentu kultury i wyzysk były skutkami ubocznymi „optymalizacji podatkowej”. Absurdalnego, ale ogromie dochodowego procederu zarabiania na wykazywaniu strat. Wszystko to przypomina fabułę filmu „Producenci” i wcale nie jest czymś rzadkim w dzisiejszym świecie. Na przykład, reżyser filmowy – Uwe Boll specjalizuje się w robieniu okropnych ekranizacji gier komputerowych. Jego filmy są tak beznadziejnie, że traci na nich. Ale dzięki lukom w niemieckim systemie podatkowym, jakimś sposobem zarabia na tym krocie. Edzio Kojot Supre Gyeniusz! Problem w tym, że teraz wszyscy chcą być takimi gyeniuszami.
Na tym właśnie polega schyłek
Empiku w moim przekonaniu: na tym, że zła moneta wyparła lepszą. A Empik pierwotnie mógł być wzorcem księgarni idealnej. Więcej nawet – kulturowego kombajnu, łączącego księgarnię, dobrze zaopatrzony sklep muzyczny (niczym niegdysiejsze MusicCornery) i filmowy oraz salon gier komputerowych. To nie była księgarnia, ale wręcz „kulturalnia”. Kombajn ten do tego był przyjazny dla „czytelników-kamperów” (takich, co przesiadują przy regałach i czytają bez kupowania) – nie to, co inne księgarnie, które takowych poganiają. W Empiku można było zdjąć kurtkę, rozłożyć się pod regałem – może nawet na fotelu – i czytać. Można było wyjąć prowiant lub coś zamówić w kawiarence bez wychodzenia. Dziwne to było, ale działało. Ale sam się zorientowałem, że większość książek, które choćby zacząłem czytać, ostatecznie kupowałem. Przypuszczam, że gdybym nie miał okazji zaglądać do nich przy kawce i na spokojnie – to wiele ciekawych tytułów by mnie pewnie ominęło. Bo oczywiście biblioteki publiczne oraz uniwersyteckie nie pozwalały na swobodne zaglądania do książek (przystępność Biblioteki Jagiellońskiej jest już przysłowiowa)
Nagle wszystko się popsuło
Jeszcze parę lat temu Empik przy Rynku wydawał się ważnym miejscem na kulturalnej mapie Krakowa (i nie tylko kulturalnej, pamiętamy wszak „umawianie się pod Empikiem”). Nie tylko pozwalał „kampić” , ale organizował debaty promujące książki filozoficzne. Wtedy nie znałem ciemnej, biznesowo-dystrybucyjnej strony tej instytucji. Jednak teraz, ta prowadzona od lat podskórnie strategia, zaczęła wybijać szambem.
Tak czy inaczej szkoda. Przypuszczam, że tak silne oburzenie społeczne wynika po części z tego, że to wielka firma – niemal monopolista, a po części z tego jak wysokie sam Empik wygenerował oczekiwania. Wyznaczył przynajmniej pewien wzorzec oczekiwań wobec idealnej księgarni – takiej, która nie jest tylko „sklepem z książkami”, ale oferuje:
– doświadczenie „półkingu” (niezobowiązującego wertowania półek w poszukiwaniu czegoś nowego/ciekawego)
– możliwość „czytaczo-kampingu” (posiedzenia i poczytania bez kupowania),
– nabrania sił (kawiarnia)
– oraz deliberacji (debaty o książkach, nawet dyskusje z napotkanymi znajomymi).
To wzorzec nie jest tak wcale odległy od tego, jak w moim odczuciu powinny wyglądać biblioteki. Dobrze, że jest on naśladowany przez inne księgarnie (choćby Matras przy Rynku czy De Revolutionibus na Brackiej) i do pewnego stopnia biblioteki (Arteteka!). Nawet sam Empik sygnalizuje powrót do niego– zobaczymy jak to się skończy. Szkoda tylko, że firma, która sama ten wzorzec wyznaczyła, postanowiła go nieroztropnie porzucić.