Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.
Marcin Możejko  23 lutego 2015

Nie tylko „Ida”

Marcin Możejko  23 lutego 2015
przeczytanie zajmie 3 min

W kontekście ostatnich międzynarodowych sukcesów „Idy” dookoła dzieła Pawła Pawlikowskiego narosła atmosfera długo wyczekiwanego spełnienia. Odnoszę wrażenie, że międzynarodowy aplauz, który towarzyszy temu filmowi zaspokaja potrzebę, jaką mityczny „typowy Polak” odczuwa od dłuższego czasu – potrzebę ogólnoświatowego docenienia. W związku z tym pragnę jeszcze mocniej połechtać naszą próżność opowieściami o wielkich polskich filmach, które zyskały na Zachodzie miano kultowych. 

„Nie umiem wytłumaczyć, jak wielki wpływ miało Wasze kino – panowie Wajda, Polański, Skolimowski, cała grupa tego czasu – na moją twórczość filmową. I ma do dziś, bo gdy robię film zazwyczaj łapię się na tym, że pokazuję aktorom czy operatorom właśnie polskie filmy.”

Tymi słowami Martin Scorsese tłumaczył polskiemu dziennikarzowi dlaczego postanowił zorganizować w Stanach Zjednoczonych cykl projekcji wybitnych polskich filmów. O tym, jak ogromnym źródłem inspiracji były dla niego dzieła reżyserów znad Wisły niech zaświadczy fakt, że w ostatniej scenie kultowego filmu „Taksówkarz”, w hołdzie dla Zbigniewa Cybulskiego, Robert De Niro wkłada jego słynne ciemne okulary.

Warto pamiętać o tym, że to właśnie nasza kinematografia, obok słynnej francuskiej nowej fali, położyła fundament pod artystyczny światopogląd nowej generacji amerykańskich reżyserów.

Jednym z filmów, który odegrał w tym szczególną rolę, jest „Rękopis znaleziony w Saragossie” Wojciecha Jerzego Hasa. Dość powiedzieć, że Scoresese, wspólnie z Francisem Fordem Coppolą sfinansowali odrestaurowanie oryginalnej kopii filmu, aby móc pokazywać go na Zachodzie. Również Luis Buñuel czy David Lynch mówili o „Rękopisie…” jako o jednym ze swoich ulubionych filmów, a główna rola Zbigniewa Cybulskiego zapewniła mu w Ameryce miano polskiegoJamesa Deana. Ten ponadczasowy film mogę wam polecić również dziś. Zwłaszcza, że niedawno obchodził swoje 50 urodziny.

Lecz nie tylko dzieło Hasa stało się kultowe. Po międzynarodowym sukcesie „Noża w wodzie” Romana Polańskiego, reżyserowi zaproponowano nakręcenie amerykańskiego remake’u, w którym główne role odegrać mieli Henry Fonda oraz Elizabeth Taylor. Ten odmówił jednak, mówiąc, że już raz nakręcił dobry film i to absolutnie wystarczy. 

Można by tak wymieniać dalej, ja od siebie poleciłbym jeszcze genialne „Barwy ochronne” Zanussiego czy „Salto”, o którym pisałem ostatnio przy okazji wspomnienia Tadeusza Konwickiego. Jednak chciałbym również podzielić się w tym miejscu refleksją nad tym, jak fenomen popularności „Idy” wygląda w kontekście chlubnej historii polskiej kinematografii w XX w.  Można by bowiem rzec, że sukcesy o których wspomniałem powyżej są czymś w rodzaju nostalgicznego wspominania dawnych czasów – czyli czegoś kompletnie oderwanego od teraźniejszości.

Tutaj spotykamy się z ogromnym paradoksem sukcesu dzieła Pawlikowskiego, a mianowicie tym, że obraz ten, przynależący do nurtu kina artystycznego, zdobył w Polsce powszechną uwagę po tym, gdy stał się jednym z faworytów w wyścigu do Oskarów – nagrody przyznawanej głównie filmom komercyjnym.

Podobna atmosfera nie towarzyszyła przecież np. „33 scenom z życia” Małgorzaty Szumowskiej czy „Essential Killing” Jerzego Skolimowskiego. Nie doceniono równie mocno, świetnego „Placu Zbawiciela” Krzysztofa Krauzego, czy „Komornika” Feliksa Falka. Wszystkie te filmy są szanowane i cenione na świecie, od „Idy” różnią się jedynie tym, że nie przebiły popkulturowego sufitu.

Czy zatem współczesne polskie kino to tylko „Ida”? Wydaje mi się, że jest to opinia krzywdząca. Po prostu – szczerość jaka towarzyszy choćby kolejnym dziełom Wojciecha Smarzowskiego , nie trafia w gusta zachodniego mainstreamowego olbrzyma. Lecz klasy mercedesów nie mierzymy przecież słupkami sprzedaży.