Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.
Joanna Warchał  7 lutego 2015

Lajkując malarza światła

Joanna Warchał  7 lutego 2015
przeczytanie zajmie 4 min

Sztuka Thomasa Kinkade’a, Malarza Światła i jednego z najlepiej sprzedających się amerykańskich artystów współczesnych, codziennie rozświetla aktualności na moim Facebooku.

Ukojenie od ciemności codziennego świata dają różne rzeczy. Czy to dzieło mistrza okraszone aforyzmem, nowa oferta limitowanej edycji druków na drewnianych deseczkach, czy moi ulubieni Mali Mistrzowie. Jeden z fanów skomentował, że oddałby wszystko za ten zestaw, na który składa się mikroreprodukcja ulubionego obrazu w stylowej mikroramie, umieszczona na mikrosztaludze i oświetlona mikrolampką, jak w prawdziwym muzeum. To wszystko krótsze od długopisu!

Oczywiście łatwo śmiać się z malarstwa Kinkade’a.

Wystarczy jeden rzut oka na tę estetykę rodem spod Bramy Floriańskiej. Kiczowate pastelowe kolory, ciapki mające chyba przypominać impresjonizm, i jeszcze te błędy w perspektywie. A jednak podobno jego dzieła zdobią co dwudziesty amerykański dom! Warto zatem zatrzymać się dłużej nad fenomenem Malarza Światła. Mnie każe wracać do fundamentalnego pytania o definicję sztuki za każdym razem, kiedy widzę kule śniegowe w kształcie bałwanków z rzeźbioną chatką w środku.

Świat sztuki odrzucił Kinkade’a właściwie jednogłośnie, jednak krytyka jego prac biegnie dwutorowo. Z jednej strony z powodu kiczu, połączonego z przesłodzonym idealizmem, jest to zatem krytyka samych obrazów. Z drugiej: za ogromną popularnością Malarza Światła kryje się genialny model biznesowy, którego krytycy nie mogą przetrawić. Oryginały nigdy nie były sprzedawane – jedynie ich reprodukcje w różnych wariantach, po cenach relatywnie niskich, przystępnych dla amerykańskiej klasy średniej. Kolekcjonerzy, bo tak nazywał Kinkade swoich klientów, mogą nabyć druki z reprodukcjami o różnym stopniu podobieństwa do oryginału: limitowane edycje z naniesionymi ręcznie przez asystentów malarza pociągnięciami pędzla, edycje z podpisem, edycje z drukiem imitującym fakturę obrazu. Czemu miałby to być problem w epoce reprodukcji mechanicznej? Na przykład dlatego, że wartości przyświecające sztuce Kinkade’a to wartości niewyrażalne poprzez współczesną, masową produkcję, której efekt końcowy ma udawać obraz.

Chociaż formalnie malarstwo Kinkade’a da się zestawić z impresjonizmem, kryje się za nim nie tyle chęć uchwycenia chwili, co bardzo konkretna misja.

Malarz postawił sobie za cel rozświetlenie ciemności, niesienie ludziom nadziei. Proponował utopię, która wydaje się możliwa do spełnienia. To ciepły dom, ogrzany ogniem z kominka i miłością rodziny, która zawsze na nas czeka z kubkiem gorącego kakao. To sen białej Ameryki o bajkowej przeszłości. Według słów Kinkade’a, jego obrazy mają być drogowskazem, przypominać kolekcjonerom, że wszystko będzie dobrze, że świat jest piękny, ponieważ stworzył go Bóg. Bezpieczne schronienie świata fantazji to przekaz zbyt słodki dla sztuki współczesnej, która konfrontuje człowieka i społeczeństwo z ich niedoskonałościami. Jak stwierdził kiedyś mój profesor: Kinkade’a mogłaby uratować tylko ironia.

Naturalnie pojawia się pytanie o autentyczność przekazu malarza. Ile w tych pracach jest prawdziwej potrzeby tworzenia, czy nawet krzewienia pewnych ideałów, a ile wyrachowanego spełniania oczekiwań klasy średniej? Kinkade dociera do niej doskonale: jego obrazy są „ładne”, lekkostrawne dzięki stonowanej gamie barwnej i niosą pozytywny przekaz. Osiągnął coś absolutnie dziś niespotykanego – został uznany przez masy za prawdziwego artystę. Sprzedał im twórczość dzięki realistycznemu stylowi, publikując wiele filmików, w których kładł ogromny nacisk na technikę malowania. Budzą one uśmiech historyka sztuki, lecz dla kolekcjonera to dowód na to, że malarz posiadł konkretne umiejętności. Nikt nie porówna jego dzieł do bohomazów dziecka. Na ostrą krytykę Kinkade odpowiadał jak na ataki na wartości, które podobno wyznawał.

Zmarł dwa lata temu w ramionach kochanki, będąc w separacji z żoną, po przedawkowaniu alkoholu i valium.

Daleka jestem od wysnuwania tez na temat autentyczności przekazu na podstawie okoliczności jego śmierci, natomiast wizerunek idealnego męża, ojca, syna, brata – miał niewątpliwie ogromny wpływ na popularność jego sztuki. Budował go skrupulatnie przez wiele lat, nie mogąc się oprzeć przed umieszczeniem portretu swojej rodziny w pejzażach Disneylandu, ukrywając na obrazach inicjały żony czy nawet produkując autobiograficzny filmChatka Bożonarodzeniowa Thomasa Kinkade’a”. Szkoda by było całą tę pracę zaprzepaścić po śmierci, więc kochanka i żona podpisały pozasądową ugodę. Nieprzyjemne wydarzenia ostatnich lat wyciszono i pamięć o Malarzu Światła, ucieleśnieniu wartości rodzinnych, może być kultywowana.

Nie jest to jedyne kuriozalne pominięcie, jakie zaobserwujemy, śledząc uważnie profil The Thomas Kinkade Company. Otóż… naprawdę trudno się domyślić, że malarz zmarł. Ostatnio pojawiła się nowa, fascynująca reklama, w której Kinkade wydaje się być cytowany, zachwalając zasłanianie telewizorów reprodukcjami jego dzieł. Dlaczego artysta wciąż funkcjonuje na Facebooku jako swoiste zombie? Tutaj musimy wrócić do drugiej krytyki jego twórczości, czyli masowej reprodukcji.

Jeszcze za życia malarz stworzył Thomas Kinkade Studios.

Grupa asystentów, przemianowana z czasem na tzw. Mistrzów Rozświetlających, została stworzona, by nakładać końcowe pociągnięcia pędzla na druki z limitowanych edycji. Aby uświadomić kolekcjonerom, że to nic nowego w historii sztuki, Kinkade nagrał niesamowity filmik. Opowiada w nim o studiu Verrochia i kształcącym się w nim Leonardzie da Vinci. A zatem oddelegowywanie części pracy to coś zupełnie naturalnego. Co jednak zrobić, kiedy mistrza zabrakło? Czy pojawi się godny następca? Wątpliwe. Nowe serie obrazów są tworzone w duchu prac Kinkade’a i nie wymienia się innego nazwiska. Może lepiej po prostu nie przypominać o śmierci Malarza Światła, którego wizerunek jest wart tak wiele.

Nie odpowiem na pytanie, czy twórczość Thomasa Kinkade’a jest sztuką, czy nie. Dla mnie odpowiedzią jest seria inspirowana postaciami Disneya. Może piękno rzeczywiście leży w oku patrzącego?

Spodobał Ci się ten artykuł? Przekaż nam choćby symboliczną darowiznę w wysokości 4 złotych. To mniej, niż kosztuje najtańszy z tygodników opinii, a nasze teksty możesz czytać bez żadnych limitów i ograniczeń.

Klub Jagielloński
Nr konta: 16 2130 0004 2001 0404 9144 0001
W tytule: „darowizna na cele statutowe: jagiellonski24”
Dziękujemy!