Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.
Radosław Nowakowski  22 stycznia 2015

Fantomowa władza prezydenta

Radosław Nowakowski  22 stycznia 2015
przeczytanie zajmie 6 min

Przyzwyczailiśmy się utożsamiać rolę głowy państwa z figurą rex pictus – „króla malowanego”, który poklepuje się po plecach ze sportowcami. Pośród wesołych telewizyjnych obrazków umyka nam istota roli prezydenta, jaką jest funkcja najwyższego strażnika Konstytucji. I to nasza wina, że zamiast Pierwszego Obywatela Rzeczpospolitej zmalowaliśmy sobie fantomowego obrońcę społecznego interesu.

Rok 2015 będzie czasem podwójnych wyborów. Koncepcja ustroju parlamentarno-gabinetowego wskazywałaby jasno, które wybory wypada uznać za istotniejsze. Jeśli jednak potraktujemy elekcję jako przejaw obywatelskiej decyzyjności, a zatem woli konstytucyjnego suwerena, jakim jest Naród, nie powinna ujść naszej uwadze wyjątkowość demokratycznej legitymacji, jaką obdarzony zostanie prezydent. Aby uściślić: nie odwołuję się tutaj do wyników głosowania; chcę wskazać inne, mniej oczywiste źródła szczególnej relacji zaufania i odpowiedzialności, która łączyć będzie elektorat z elektem.

            1) W wyborach prezydenckich poparcie dla kandydata ma charakter wyraźnie spersonalizowany. Pozbawione takiego waloru zostały wybory do Sejmu, gdzie kolejność kandydatów na listach (ustalanych wewnątrz partii)ma niemal kluczowe znaczenie. Poseł nie jest zatem reprezentantem swojego elektoratu, lecz reprezentantem partii i względem niej zaciąga faktyczne zobowiązanie lojalności.

            2) Smutny kontekst niedawnych wyborów samorządowych mocno podważył rzetelność przeprowadzania wyborów do organów kolegialnych. W sytuacji, gdy „wyjaśnianie afery trwa”, a jednocześnie głucho o efektach w postaci usprawnień procedury głosowania, jest bardzo prawdopodobne, że maksymalnie proste w swojej formule wybory prezydenckie będą jedynymi, w których obywatel będzie pewien ważności oddanego głosu.

            3) Zasada incompatibilitas (niepołączalności urzędów i funkcji publicznych), dotycząca prezydenta, dystansuje go od zobowiązań wobec jakichkolwiek podmiotów politycznych i zapewnia swobodę działania względem doraźnych koniunkturalizmów. Teoretycznie jedyną wytyczną dla prezydenta winna być racja stanu, a skoro państwo nasze nazywane jest Rzeczpospolitą, obywatele-wyborcy nie popełnią błędu, dostrzegając w tej formule nadrzędną dbałość o interes obywatelski. Jest zatem prezydent naturalnym rzecznikiem społeczeństwa, występuje w jego imieniu bardziej niż jakikolwiek inny podmiot polityczny – bo robi to bez uwikłań w interes koterii politycznych.

Szczególnie ostatnie założenie trąci idealizmem, który nigdy nie przekłada się w pełni na praktykę. Ale szczytne aspiracje, mimo trudności bądź niemożności zrealizowania, wyznaczają pożądany kurs. Dzisiejsze powszechne lekceważenie zapisów konstytucyjnych nie skłania do zachowania choćby pozorów bezstronności.

Pałac Prezydencki, niezależnie od lokatora, dostaje obywatelskie przyzwolenie na pełnienie funkcji bezrefleksyjnego prorządowego notariatu.

Ba! Wielkie oburzenie wstrząsa opinią publiczną, gdy prezydent waży się sprzeciwić linii politycznej rządu. A w uzasadnionych interesem obywatelskich przypadkach to nie tylko jego prawo, ale i obowiązek.

Jeśli już uzmysłowimy sobie rangę obywatelskiej legitymizacji, jaką obdarzamy prezydenta Rzeczpospolitej, należy zadać pytanie: dlaczego my, wyborcy, jedyny podmiot, przed którym głowa państwa ponosi polityczną odpowiedzialność, tak łatwo zwalniamy najważniejszego reprezentanta własnego interesu z dbałości o nasze sprawy? By uniknąć nieporozumień: nie oczekuję, że prezydent powinien spełniać funkcję ośrodka realnej władzy politycznej w kraju, którego forma demokracji bazuje na koncepcji parlamentarno-gabinetowej. Samodzielność inicjatywy politycznej w dużym stopniu krępuje instytucja kontrasygnaty prezydenckich aktów prawnych, udzielana przez premiera. Można jednak wymagać, by w interesie obywatelskim prezydent korzystał aktywniej ze swoich uprawnień kontrolnych (szczególnie tych względem uchwalonego przez parlament prawa) i aby czynił to z możliwie największą skutecznością. Nie jest rolą prezydenta naprawiać błędy faktycznie zarządzających krajem; natomiast dołożenie wszelkiej staranności i środków przy blokowaniu ewentualnych pomyłek winno być jego najważniejszym obowiązkiem. Narzędzi w tej misji kontrolnej prezydentowi nie brak. Poprzestanę wyłącznie na przypomnieniu instytucji weta ustawodawczego oraz kierowaniu uchwalonej przez Sejm ustawy do Trybunału Konstytucyjnego w trybie kontroli prewencyjnej.

Przypominam, albowiem na Krakowskim Przedmieściu niemal o tych uprawnieniach zapomniano, i to w sprawach ważnych: ustawy emerytalnej, ustawy dot. środków OFE, nowelizacji ustawy o szkolnictwie wyższym i zaaprobowania płatności za drugi kierunek studiów.

Wyliczenie można kontynuować, ale już tych kilka przykładów jasno dowodzi, że podpisy pod kontrowersyjnymi społecznie aktami (częstokroć wadliwymi konstytucyjnie) wcale nie obciążają prezydenckiej popularności. A może powinny, skoro tak zwykliśmy narzekać na rozwiązania fundowane nam przez władzę?

Zwalnianie głowy państwa z odpowiedzialności za polityczny stan rzeczy to wcale nie nowa praktyka; była jednym z ważniejszych argumentów krakowskiej szkoły historycznej, która w rzekomej słabości kompetencji królewskich widziała przyczynę upadku Rzeczpospolitej Obojga Narodów. Z tym mitem zdążono się już rozprawić w naszej historiografii; czas, byśmy poddali podobnej krytyce teraźniejszość. Obywatele I Rzeczpospolitej widzieli w koronowanej głowie państwa nie władcę realnie zarządzającego, lecz opiekuna praw i wolności, barierę wobec nadużyć i tyraństwa.

Tym bardziej byli rozgoryczeni, gdy monarcha tę rolę lekceważył – i potrafili dać wyraz niezadowoleniu. Takim był np. ruch egzekucyjny, nadający pęd całej polityce państwa ostatnich Jagiellonów. To dzięki mobilizacji ze strony egzekucjonistów Zygmunt August zgodził się na reformy, które zaważyły o nazwaniu wieku XVI złotym w polskiej historiografii.

Król wcale nie był inicjatorem zmian, a wielu wypadkach daleko mu było do ich popierania. Za to poddany presji społecznej zmuszony był przystać na ograniczenie narastającej samowoli magnackiej, która wprost zdążała do oligarchizacji państwa; zawłaszczała królewszczyzny – mienie najściślej utożsamiane z majątkiem państwowym – i kosztem ograniczania podmiotowości szlachty średniej (oraz pośrednio roli króla) obejmowała decyzyjną dominację w Rzeczpospolitej. Ostatni Jagiellon nie wyznaczał nowych kierunków w polityce wewnętrznej, ale przychylał się do zastrzeżeń poddanych, którzy potrafili zadbać o swój interes, formułując odpowiednie postulaty, czego dowodem bogate ustawodawstwo sejmów egzekucyjnych.

W dzisiejszej Polsce podobnej krytyki i wymagań wobec prezydenta brak; poprzestajemy na przyklaskiwaniu happeningom Narodowego czytania albo piknikom z okazji Dnia Niepodległości.

Doceniam i tę reprezentacyjną stronę prezydentury, ale w złotej dobie polskich dziejów nikt nie zachwycał się Zygmuntem Augustem, że świetnie prezentuje się na tronie. Za to dziejopisarze ówcześni chwalili jego – wymuszoną co prawda, ale jednak – staranność o zachowanie praw obywatelskich. Ganiono natomiast lenistwo i puste gesty polityczne. Bo reprezentacyjne fajerwerki to beznadziejnie mało, jeśli się zważy, jak potężną legitymację społecznego zaufania otrzymuje głowa państwa i jakie są wobec niej oczekiwania obywateli.

Właśnie – czy są, czy też jedynie o nich roję? W naszym obywatelskim interesie jest, aby takie oczekiwania postulować i rozliczyć przy urnach postawę prezydenta wobec ich realizacji. Środowiska pozapartyjne zaczynają zresztą dostrzegać w głowie państwa jedynego rzecznika swoich projektów wobec zabetonowanego parlamentu. To przez Pałac Prezydencki wiedzie najprostsza droga do wyartykułowania racji obywatelskiej. O uchwyceniu takiej perspektywy świadczy chociażby list „Krytyki Politycznej” do prezydenta z propozycją konkretnych zmian w ordynacji wyborczej.

Problem w tym, że podobne inicjatywy już rozbijały się o prezydencką bierność, np. konkurencyjna propozycja referendum w sprawie jednomandatowych okręgów wyborczych pozostała bez echa.

Trudno się dziwić, skoro obywatele sami rozleniwiają prezydenta brakiem rzetelnej analizy jego legislacyjnej współodpowiedzialności; wciąż brak nam staropolskiej umiejętności mobilizowania ośrodków władzy do działania. Zerkając na przedwyborcze sondaże, wypada ubolewać, że niemoc trwa. Tymczasem dalsza afirmacja fantomowych działań prezydenta będzie sygnałem zarówno dla obecnego, jak i przyszłych reprezentantów naszego kraju, że obywateli w zupełności kontentuje rex pictus jako strażnik Konstytucji. Niech nie mają jednak pretensji, że ich podmiotowość polityczna również będzie malowaną

 

Spodobał Ci się ten artykuł? Przekaż nam choćby symboliczną darowiznę w wysokości 4 złotych. To mniej, niż kosztuje najtańszy z tygodników opinii, a nasze teksty możesz czytać bez żadnych limitów i ograniczeń.

Klub Jagielloński
Nr konta: 16 2130 0004 2001 0404 9144 0001
W tytule: „darowizna na cele statutowe: jagiellonski24”
Dziękujemy!