Tadeusz Konwicki. In memoriam
Pisarz, reżyser, scenarzysta. W swoim długim życiu Tadeusz Konwicki stworzył wiele znakomitych dzieł literatury i filmu. W hołdzie jego pamięci wybraliśmy cztery z nich, pisząc dlaczego pomimo upływu lat wciąż warto po nie sięgać.
1. Ostatni dzień lata
Pamiętam, że pierwszy raz widziałem debiut filmowy Konwickiego na noc przed wyruszeniem na studia, w swoim prywatnym „ostatnim dniu lata”. To bardzo prosta historia, ale chyba właśnie dlatego potrafi poruszyć do głębi. Przez godzinę podsłuchujemy rozmów dwójki ludzi: standardowej kobiety po przejściach (Irena Laskowska) i równie przeciętnego, młodego romantyka (Jan Machulski). Wydaje się, że metafora nieuczciwego podglądania jest tu na miejscu, bo jak inaczej ująć uczestnictwo w rozmowach, w których Ona i On odsłaniają przed sobą całych siebie? Patrzymy na każdy lęk i niepewność bliskości, towarzyszące tej dwójce, którzy dopiero co się spotkali. Wtedy, przy pierwszym seansie, będąc egzystencjalistycznie nakręconym, pretensjonalnym nastolatkiem w długim swetrze, wydawało mi się, że kto jak kto, ale ja to wiem wszystko o problemach bohaterów „Ostatniego dnia…”. Dziś, po tych kilku latach, jestem o tyle mądrzejszy, że wiem, że nie potrafię ich pojąć. Może po prostu chodzi o to, żeby je przeżywać?
Bo przecież każdy z nas może przywołać swoje ostatnie dni i ostatnie noce, w trakcie których potrafiliśmy się zupełnie dobrowolnie otworzyć przed kimś tak, że widział całe nasze trzewia, a żadne uczucie nie pozostawało skryte.
I chyba do takich właśnie chwil sprowadza się ludzkie życie, a przynajmniej to, co w nim wartościowe. Taką też chwilę uchwycił w swoim debiucie Tadeusz Konwicki.
Karol Kleczka
2. Salto
Salto to dla mnie film ważny. Podobno podczas pisania scenariusza do niego, Konwickiemu pękło ulubione pióro – a tym, które dostał na jego miejsce, napisał wszystkie następne dzieła (w tym słynne: Kompleks Polski i Małą apokalipsę).
Ot, typowe mrugnięcie okiem, które los puszcza nam by lepiej zrozumieć ten osobisty reportaż z życia wewnętrznego człowieka rozpiętego między spełnioną apokalipsą, a nie spieszącym się nowym genesis.
I tak, niczym w Stalkerze Tarkowskiego, wraz z głównym bohaterem wypadamy z pędu otaczającego świata i przekraczając magiczną granicę między rzeczywistością a snem, wkraczamy w tajemniczą zonę – świat pozornie odległy, metaforyczny, ale jednocześnie stanowiący miejsce splątania wszystkich nitek składających się na naszą egzystencję. Właśnie – spojrzenie na ten film tylko i wyłącznie przez pryzmat historyczny jest krzywdzące. Salto to dzieło uniwersalne. A dla współczesnego widza to także niesamowita brama do złotej ery polskiego kina – świata min. Cybulskiego, Holoubka, a także Konwickiego. Salto, zapamiętajcie ten film. Warto.
Marcin Możejko
3. Dolina Issy
Nowoczesność możny by spróbować opowiedzieć jako historię odchodzenia od mitów i rytuałów przechowywanych przez wspólnoty etniczne czy religijne. Dziś w zamian otrzymujemy możliwość indywidulanego konstruowania własnej tożsamości. Tylko czy taka ewolucja dała nam rzeczywiście większe poczucie sensu i podmiotowości? Tadeusz Konwicki w swojej Dolinie Issy podjął się obrony (a może tylko melancholijnego powrotu dla nabrania sił i nadziei) starego budowania sensu przez lokalne wspólnoty. W konsekwencji otrzymaliśmy dzieło nietypowe. Realizm magiczny zmieszany z filmowym strumieniem świadomości i rwaną, nielinearną narracją. Ale w tym formalnym szaleństwie jest metoda. Reżyser nie decyduje się bowiem na racjonalną argumentację za starym światem, bo nie o rozum i jego racje tutaj chodzi.
Kluczem jest przestrzeń współtworzącą nasz obraz świata, pojedyncze przedmioty, codzienna praca, uśmiech matki, rytuał pogrzebu, dawne namiętności, które rozpalały nasze serca; wreszcie poczucie ciągłości i osadzenia w łańcuchu pokoleń.
I dla tego Czegoś Więcej, które za pomocą niedopowiedzianych emocji i obrazów, wyidealizowanego, być może nigdy nie istniejącego naprawdę świata, odsyła nas do naszych własnych wspomnień i uczuć, warto po Dolinę Issy sięgnąć.
Piotr Kaszczyszyn
4. Austeria
Czy śmierć i przemijanie mogą uwodzić pięknem? Jerzy Kawalerowicz (reżyser) i Tadeusz Konwicki (scenarzysta) stworzyli w Austerii pełen czułości i tragicznego liryzmu obraz świata, który odchodzi trochę leniwie, w takt chasydzkiego śpiewu i tańca. Cała akcja rozgrywa się pierwszego dnia i pierwszej nocy I wojny światowej, w karczmie żyda Taga, która służy jako schronienie dla żydów uciekających przed kozackimi pogromami. Ale jednocześnie w tej śmierci starego świata, swoiście „komentowanej” przez właściciela karczmy, filozofa i wolnomyśliciela (fantastyczna rola Franciszka Pieczki) jest uparta nadzieja na zmartwychwstanie.
Bo chociaż zagłada przychodzi przez karabiny, to sens, cel i centrum istnienia wciąż pozostają „zdeponowane” w Bogu, któremu pieśni śpiewają chasydzcy mistycy.
Piotr Kaszczyszyn
Spodobał Ci się ten artykuł? Przekaż nam choćby symboliczną darowiznę w wysokości 4 złotych. To mniej, niż kosztuje najtańszy z tygodników opinii, a nasze teksty możesz czytać bez żadnych limitów i ograniczeń.
Klub Jagielloński
Nr konta: 16 2130 0004 2001 0404 9144 0001
W tytule: „darowizna na cele statutowe: jagiellonski24”
Dziękujemy!
Marcin Możejko
Piotr Kaszczyszyn
Karol Kleczka