Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.
Mela Koteluk, Szymon Ruman  9 stycznia 2015

Koteluk: Staram się nie robić nic na siłę

Mela Koteluk, Szymon Ruman  9 stycznia 2015
przeczytanie zajmie 7 min
Koteluk: Staram się nie robić nic na siłę Jakub Szymczuk

Urodziła się w Sulechowie niedaleko Zielonej Góry, które dzisiaj nie kojarzy się jej z kłującymi winoroślami, lecz z miejscem, gdzie odzyskuje spokój. Pisze teksty o rzeczach dla niej ważnych, o tym, za czym wodzi wzrokiem. Mela Koteluk w rozmowie z Szymonem Rumanem opowiada o swojej muzyce i wartościach, które mają znaczenie.

Jesteś na takim etapie, że masz wiernych fanów, którzy przychodzą na koncerty i wykupują płyty w przedsprzedaży, ale jest też wielu ludzi, którzy mówią: Mela Koteluk, kto to?

Z pewnością jest wielu ludzi, którzy nie mieli styczności z naszą muzyką i wcale mi to nie przeszkadza, bo mamy swoją publiczność.

To ludzie, którzy interesują się kulturą, którym pasuje nasza wrażliwość i być może z którymi jesteśmy blisko w kwestiach światopoglądowych.

Nie grają nas komercyjne stacje, nie interesują się nami kolorowe gazety codzienne, więc łatwo ten niekompletny zasięg wytłumaczyć.

Nie mam potrzeby, by ten zasięg poszerzać. Na przykład chodzić po programach telewizyjnych czy audycjach radiowych, w których źle bym się czuła, tylko po to, by dotrzeć do nowej publiczności.

Moim zdaniem to, że ktoś trafia na naszą muzykę, świadczy o tym, że muzyka jest ważna w jego życiu, że nie słucha jej tylko w windzie. I to ma sens.

To teraz poproszę o kilka słów dla tych, którzy Cię jeszcze nie znają. Kim jest Mela Koteluk i skąd się wzięła?

To niełatwe pytanie. Jestem dziewczyną, która po wielu zakrętach wyszła na różne proste, krótsze lub dłuższe. Jestem w takim momencie, w którym czuję, że robię to, co lubię robić i z tego powodu jestem szczęśliwa.

To w dużej mierze zasługa moich rodziców i tego, że do niczego nigdy mnie nie zmuszali.

Zawsze powtarzali, że jeżeli ja będę szczęśliwa, to oni będą szczęśliwi i że nigdy nie będą pokazywać mi palcem, co mam robić. Uchronili mnie przed goryczą na temat życia, z którą spotykam się czasem u innych.

Wydaje mi się, że jeżeli ma się duże oczekiwania wobec życia, to się szybko rozczarowuje.

Trafiłaś do Warszawy, potem chyba Anglia, w międzyczasie Kraków… Skąd jesteś?

Muszę teraz ująć w dużym skrócie 10 lat życia. Urodziłam się w Sulechowie, stamtąd pochodzę, tam mieszka moja rodzina. To miejscowość położona niedaleko Zielonej Góry. Bardzo blisko Odry i takich jeszcze przedwojennych, niemieckich, pięknych winnic na skarpach nadodrzańskich. To magiczne miejsce. Dopiero teraz, jako stara kobieta…

Stara kobieta?

(śmiech) Starsza dużo. Dopiero teraz potrafię to docenić. Nie tylko krajobrazy, ale znaczenie matecznika. Doświadczam tego, że tam najlepiej się regeneruję, ale to szeroki temat, pewnie na inną rozmowę! W każdym razie to już nie są dla mnie tylko jakieś kłujące winorośla, zmieniła mi się perspektywa.

I teraz to są winnice…

Teraz to są winnice, które dają dobre wino! Bardzo się cieszę, że ten potencjał jest wykorzystywany, że z tego, co obserwuję, wiele w regionie zmienia się na plus. Zresztą polecam sprawdzić osobiście podczas wizyty w lubuskim i zajrzeć do winnicy Państwa Krojcig w Górzykowie nad Odrą.

Byłaś pierwszym rocznikiem, który załapał się na gimnazjum?

Nie. Ale byłam ostatnim, który pisał starą maturę.

Przejrzałam kiedyś egzaminy pisane według klucza u młodszych roczników i było to kiepskie doświadczenie – nie jestem fanką tego rozwiązania. Nasza szkoła była fajniejsza, nie było chyba aż takiego ociosywania wyobraźni…

Dostałam się na Kamionek do liceum Powstańców Warszawy, zależało mi, by pójść właśnie tam.

W Warszawie jest dużo dobrych liceów. Dlaczego to?

Był tam niestandardowy tryb nauczania. Można było decydować i samemu układać plan zajęć – jakiś przedmiot rozszerzyć, inny zawęzić i skupić się na zainteresowaniach. Wydało mi się to sensowne. W Zielonej Górze chodziłam do szkoły w pewnym sensie eksperymentalnej, w której było 250 osób. Nie było dzwonków. Lekcje zaczynały się o 7:15.

Masakra…

Koncepcja była taka, że szanujemy się wzajemnie i to rodziło szereg bardzo dobrych zjawisk. Bardzo dobrze wspominam ten czas. Nikt nie musiał bić kijem po rękach młodych, żeby przychodzili na lekcje. Bez tych dzwonków frekwencja była świetna, każdy brał odpowiedzialność za siebie. Traktowano nas fair.

A dlaczego Warszawa?

W międzyczasie zaczęłam śpiewać i wciągnęło mnie to, mimo, że w mojej rodzinie nikt nie śpiewał. A ja pojechałam na warsztaty wokalne do Nowogardu i tak się zaczęło.

Muzyka bardzo pomogła mi uporządkować rzeczywistość: zbudować tożsamość i stać się w pewnym sensie niezależną.

Jestem najstarszą siostrą i czułam się zawsze odpowiedzialna za cały świat. Miałam moment dużego miotania się i to muzyka przyniosła mi ulgę. Już wtedy wiedziałam, że jeśli chcę śpiewać, to muszę się temu poświęcić w całości. Rodzice zgodzili się na wyprowadzkę do Warszawy.

Liceum zmieniłam po dwóch miesiącach, na Sobieskiego, przy Czerniakowskiej. Tam śpiewałam w szkolnym chórze Tutti Cantamus, ale niestety musiałam chodzić w kapciach i z identyfikatorem, co było dla mnie trochę końcem świata. Przed maturą przeprowadziłam się do Krakowa, gdzie spędziłam kilka miesięcy. Później wybrałam się odwiedzić znajomych do Londynu. Był to 2004 rok, wejście do Unii – wtedy wiele osób wyjechało. Zostałam trzy lata. Pracowałam w kawiarni, nie śpiewałam, ale chodziłam na koncerty artystów, których zawsze słuchałam i podziwiałam, czułam się bliżej tego wszystkiego. W 2007 r. wróciłam do Warszawy.

Dlaczego?

Uświadomiłam sobie, że w Polsce spokojnie mogę założyć zespół, mamy świetnych muzyków.

W pewnym momencie poczułam, że jeśli zostanę w Anglii jeszcze rok, będzie mi trudno wrócić. Nie chciałam się oddzielać od rodziny. Wiem, że to niedaleko, czasowo tak jak pociągiem z Warszawy do Krakowa, ale jednak. W Polsce przez pół roku nie wiedziałam, od czego zacząć; musiałam odpocząć i zacząć budować życie w innych warunkach. Po jakimś czasie udało mi się zebrać zespół, z którym pracuję do dzisiaj.

Ale jak to się stało, że zaczęłaś tworzyć takie świetne teksty i muzykę? To ten polski rozszerzony?

(śmiech) Zawsze lubiłam polski, dużo czytałam, miałam dobrych polonistów, interesowałam się. Tak w dużym skrócie.

Okej, ale po prostu siadłaś i napisałaś?

Tak (śmiech). Tylko, że to proces.

Pisanie to pewna stała czynność towarzysząca mi od zawsze. Piosenki powstają tak, że melodię wymyślam razem z tekstem. Piosenka składa się z trzech bytów. Z tekstu, z melodii i z harmonii.

Za harmonie odpowiadają moi gitarzyści: Tomek Krawczyk i Krzysiek Łochowicz lub Miłosz Wośko, pianista zespołu. Aranżacje powstają zespołowo. Przez rok od pierwszego „zgrupowania” robiliśmy tylko próby i dopiero kiedy poczułam, że te piosenki są gotowe, umówiliśmy studio i nagraliśmy „Spadochron”.

Nie jestem znawcą literatury, a tym bardziej poezji, ale Ty na pewno tworzysz poezję. Chyba można powiedzieć, że jesteś poetką naszego pokolenia…

Ja tego tak nie czuję. Ale wiem, że ludzie bardzo poważnie traktują te teksty. Utożsamiają się z nimi i dużo z nich czerpią.

Twoja muzyka jest absolutnym ewenementem. Biją z niej siła, dobro, wolność.

Nie ma miłości bez wolności…

Ile jest Ciebie w tych tekstach?

Pamiętam, że kiedy wydaliśmy „Spadochron”, miałam wrażenie, że ta płyta jest bardzo nostalgiczna w wyrazie. Ale taka poszła w świat. Odzew był dla mnie zaskakujący: ludzie mówili, pisali, że te piosenki ich krzepią. Zaczęłam się zastanawiać, o co chodzi.

Wydaje mi się, że to, że piszę teksty dla siebie, sprawia, że są autentyczne dla świata.

A piszę o tęsknocie, odkrywaniu prawdy, o miłości, o wolności, o tym, czego szukam, co dla mnie ważne, za czym wodzę wzrokiem.

Napisałaś piosenkę „Dlaczego drzewa nic nie mówią”, którą można nazwać poradnikiem miłości dla faceta.

Wielu chłopaków pisało do mnie w sprawie tej piosenki. Od tego chyba są tacy ludzie jak ja, zwani artystami, żeby pewne rzeczy werbalizować.

Sama szukam u innych odpowiedzi na pytania, które sobie zadaję. Ktoś czasem potrafi nazwać coś, czego ja nie potrafię.

W sumie w Twoich tekstach przypominasz uniwersalne prawdy i mówisz, że z nimi będzie prościej żyć.

Czasem jest tak, że jednym zdaniem można komuś podsunąć to, czego on szuka bardzo długo. Widzę to u siebie.

Miotam się, mocuję, szukam określenia… A tu hop! Ktoś zainspiruje. Kiedyś uważałam, że mogę żyć w samotności, że to oznacza niezależność. Przewartościowałam pewne tematy w swoim życiu, wraz z doświadczeniem schodzę ze sztywności poglądowej. Z upływem czasu człowiek się zmienia, chyba robi się bardziej wyrozumiały i cierpliwy, mniej zachłanny. Ma większą świadomość; wie, co dla niego ważne i potrafi się na tym koncentrować.

Wiele osób uważa, że Twoje teksty są chrześcijańskie. Spotkałaś się z tym?

Ooo, tego nie słyszałam. Ale mamy dwóch księży – fanów, z Krakowa i Nowego Targu, którzy przyjeżdżają regularnie na nasze koncerty do różnych miast Polski, nawet odległych, i jeszcze często przywożą swoich podopiecznych. To już przyjaciele  zespołu.

Szczerze mówiąc nie chciałabym nikogo umoralniać przez piosenki.

Czyli „Rola gra” nie jest o Bogu, o zbawieniu?

Pisałam ją bardzo dawno temu, trochę o niej zapomniałam! Faktycznie, ona jest o potrzebie pierwiastka wyższego w życiu, który możemy nazwać Bogiem.

Druga płyta to dla mnie element takiej akcji „Rośnij z Melą”: pierwsza trafiała do mnie całkowicie wtedy, gdy została wydana, teraz ta w 100% punktuje moje obecne życie. Daje nadzieję. Czy tak będzie dalej?

Ciekawe, jak to się dalej rozwinie (śmiech). To autorska muzyka. Nie mam pojęcia, w jakim gatunku gramy, na pewno w swoim stylu. Czy to pop, czy alternatywa? Nie wiem. Bardzo bym chciała nagrać płytę akustyczną, złożoną z części piosenek z „Migracji” i „Spadochronu”, a także tych utworów, które na nową płytę nie weszły. Może zarejestrujemy jakiś koncert? Mam teraz dużą potrzebę zminimalizowania się. Nie jestem w stanie przewidzieć, co dalej. Niezmiennie jest dla mnie wartością zapisywanie języka, którym się wyrażam. Ale nie chodzi mi wyłącznie o utrwalanie, co mi się kojarzy z impregnacją, a o dalsze rozpościeranie skrzydeł.

Rozmawiał Szymon Ruman

 

Spodobał Ci się ten artykuł? Przekaż nam choćby symboliczną darowiznę w wysokości 4 złotych. To mniej, niż kosztuje najtańszy z tygodników opinii, a nasze teksty możesz czytać bez żadnych limitów i ograniczeń.

Klub Jagielloński
Nr konta: 16 2130 0004 2001 0404 9144 0001
W tytule: „darowizna na cele statutowe: jagiellonski24”
Dziękujemy!