Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.
Jacek Grzeszak, Adam Zieliński  18 grudnia 2014

Grzeszak: Miasto jest nasze?

Jacek Grzeszak, Adam Zieliński  18 grudnia 2014
przeczytanie zajmie 6 min

Przez kilka dni po ostatnich wyborach warszawska ulica tętniła wieścią o sukcesie ruchów miejskich – w wielu dzielnicach radni „niepartyjnych” list zdobyli mandaty do rad dzielnic. W Śródmieściu i na Ursynowie żadna z partii politycznych nie była w stanie utworzyć koalicji bez wsparcia miejskich aktywistów lub pojednania z krajowym przeciwnikiem partyjnym. Tymczasem polityczna rzeczywistość okazała się dla niepartyjnych aktywistów niezwykle brutalna. Na Ursynowie PiS (wraz z listą Piotra Guziała) za fraki przeciągnęło na swoją stronę pojedynczy (kluczowy) głos radnego wybranego z listy lokalnej inicjatywy mieszkańców. Wczoraj podczas posiedzenia rady dzielnicy Śródmieście okazało się, że z czteroosobowego klubu radnych Miasto Jest Nasze trójka działaczy została wyrzucona i sformowała koalicję z Platformą Obywatelską. W obydwu dzielnicach mamy do czynienia z reelekcją poprzedniej władzy a przedstawicielstwo ruchów miejskich stopniało do pojedynczych głosów w radach dzielnic. Przedstawiamy rozmowę o losach ruchów miejskich w Warszawie przeprowadzoną z Jackiem Grzeszakiem, członkiem zarządu Miasto Jest Nasze.

Jak oceniasz wynik wyborczy ruchów miejskich?

Uważam, że odnieśliśmy niesamowity sukces. Rok temu nie istniały żadne struktury Miasto Jest Nasze. Stopniowo zwiększaliśmy naszą oddolną aktywność, organizowaliśmy kolejne wydarzenia uliczne i projekty. Jeszcze kilkanaście miesięcy temu start w wyborach do jednej rady dzielnicy wydawał się wizją nie do realizacji. Zarząd wręcz delikatnie „chłodził” nadzieje na zryw wyborczy i tworzenie list poza Śródmieściem. Tymczasem wprowadziliśmy przedstawicieli do rad trzech dzielnic. Ponadto czujemy się częścią wspólnoty ruchów miejskich wraz z kilkoma innymi listami, które również odniosły sukces wyborczy.  Z wyjątkiem Bemowa wszędzie przekroczyliśmy próg wyborczy, z wynikami w przedziale 5-15% (najwyższy wynik na Żoliborzu). Nagle ruchy miejskie pojawiły się jako trzecia siła polityczna w warszawskich dzielnicach. W wielu miejscach zdystansowaliśmy SLD i innych starych wyjadaczy. W wyścigu wyborczym dokonaliśmy skoku spoza sceny politycznej wprost na trzecią pozycję.

Wspominasz o ruchach miejskich. Nie możemy uciec od wyjaśnienia czytelnikom tego pojęcia.

Trudno jest mi przedstawić niekontrowersyjną definicję, która mogła by liczyć na powszechną akceptację. Po pierwsze, z mojej perspektywy ruchy miejskie określają się przez  cele lokalne, odnosząc się do obszaru dzielnic czy gmin, w których działają. Po drugie, jest to kwestia „miastopoglądu” – pewnego zbioru poglądów dotyczących tego, jak miasta mają się rozwijać. Nie podążamy za neoliberalną wizją globalizacji wszystkich usług. Zależy nam na lokalnych rzemieślnikach, sklepach, fryzjerach, unikalnej atmosferze naszych osiedli. Nie chcemy się pogodzić z coraz większymi centrami handlowymi, decydowaniem o miejskiej przestrzeni tylko w kategorii zysku i przyciąganiem biznesu kosztem zapaści lokalnej wspólnoty. Chcemy wspierać inicjatywy gospodarcze, które będą bliższe mieszkańcom również „pojutrze”.

Czy w takim razie możemy mówić o powstaniu nowej ideologii? Czegoś na kształt „miejskiego agraryzmu”?

Może „urbaryzm”? Wahadło wraca w drugą stronę, ponieważ w ostatnich latach włodarze naszych miast poszli w drugą stronę. Prymat rozwoju gospodarczego, głodu kapitalizmu przydusiły nasze najbliższe otoczenie. Może to specyfika polska?

Szukamy w takim razie spoiwa dla ludzi wybieranych z Waszych list. Co moglibyśmy wskazać?

Powinien to być właśnie nasz „miastopogląd”. To pojęcie, które określa możliwość działania w lokalnej polityce bez angażowania się w spór ideologiczny rozwiązywany na innym poziomie władzy – parlamentu i rządu. W ten sposób twardy przeciwnik aborcji, może współpracować z lewicowymi aktywistami, jak chodzi o rozwój swojego lokalnego otoczenia. W pewien sposób klasyczna dyskusja ideologiczna na poziomie rady dzielnicy jest utopią, czego absurdalnym przykładem jest uchwała rady dzielnicy Ursus w sprawie gender. Radni nie są w stanie formalnie decydować w tego typu kwestiach. Natomiast czas pracy opłacony przez wyborców powinni poświęcać swoim ustawowym obowiązkom na rzecz mieszkańców. Nas łączy wizja rozwoju miasta. Spory ideologiczne są potrzebne – ale na wyższym poziomie władzy.

Czy możliwa jest ucieczka od tego rodzaju sporów na jakimkolwiek szczeblu polityki?

Musi się udać, jeśli chcemy ruszyć z miejsca. Nie rozwiniemy lokalnej demokracji i nie usprawnimy funkcjonowania samorządu bez tego kroku. Jednocześnie doskonale rozumiem, że w interesie większych partii politycznych leży zniszczenie takiej inicjatywy lub co najmniej jej zwasalizowanie. Jesteśmy stawiani przed takim wyborem z powodów doraźnych interesów dotychczasowych liderów oraz mediów sympatyzujących z którąkolwiek opcją polityczną. Nasze problemy porównuję z sytuacją polskiej sceny politycznej z 1991 r. Po pierwszej kadencji Sejmu III RP również można było doprowadzić wyborców do przekonania: chaos, brak stabilności, rozpadające się partyjki. Mamy podobny okres przedszkolny ruchów miejskich. Musimy zacisnąć zęby, wyciągnąć wnioski i nie kapitulować z walki o miasto. Pojedyncze zmiany na fotelu w zarządzie dzielnicy w ramach tych samych układów… Co to zmienia? Niestety część radnych wybranych z naszych list weszło w stare buty. Tym samym ci ludzie pokazali brak wiary w istotę samej listy. Potraktowali całą sytuację jako szansę na mały i krótkotrwały sukces..

W pewien sposób to musi być samokrytyka Miasto Jest Nasze, skoro rozmawiamy o trzech z czterech „jedynek” list w dzielnicy Śródmieście?

To prawda. O różnych rzeczach trzeba się przekonać w boju. Dziękujemy za mądre rady od Zielonych lub Warszawy Społecznej – środowisk nieprzekraczających progów wyborczych. Wybraliśmy pewną drogę i ponieśliśmy tego koszt. Postawiliśmy na miastopogląd i to znalazło uznanie w oczach wyborców. Wybraliśmy drogę – w ramach której, po poniesieniu maksymalnej straty, naciskach dużych partii – mamy radnych w dzielnicach.

Dyskutowaliśmy kwestię ideologii, spoiwa ludzi wybieranych z Waszych list. Z czego wyborcy mogą rozliczyć wszystkich radnych wybranych w ostatnich wyborach pod szyldem Miasto Jest Nasze?

Z programu. To nas odróżnia od środowiska Piotra Guziała i Warszawskiej Wspólnoty Samorządowej. Potrafisz wskazać jakieś konkretne cele programowe tamtej listy? My zaproponowaliśmy kilkanaście punktów, większość z nich przebiła się do świadomości mieszkańców. Nie rzuciliśmy milionów ogólnikowych obietnic w stylu „wsparcie służby zdrowia”. Konkretnych radnych można rozliczać z aktywności w radzie dzielnicy. Zobaczymy jak trójka naszych byłych członków przełoży program, z którym kandydowali, na działania zarządu dzielnicy.

Rozliczymy ich z konkretów w stylu przystanek o określonej nazwie lub remont konkretnej ulicy?

Takich szczegółów nie zawieraliśmy w programie, bo polityki nie da się zamknąć w wąskie, technokratyczne ramy. Kandydowaliśmy do władzy uchwałodawczej, a nie wykonawczej, więc tego rodzaju zalecenia w zamyśle powinny trafiać do urzędników i zarządu dzielnicy.

Przy takim postawieniu sprawy ruchy miejskie w ogóle powinny wchodzić w koalicje z partiami? Ta wrażliwość – spoiwo Waszych radnych jest wystawiana w tym momencie na silny cios.

Musimy dążyć do realizacji programu dla naszych mieszkańców. Jesteśmy skazani na kompromis, ale nie możemy odpuścić konkretnych obietnic. Nasze tegoroczne doświadczenie rzeczywiście pokazuje nam, że musimy się zinstytucjonalizować. Polityka wymaga lojalności i silnej struktury. Bez wdrożenia tych zmian nie pójdziemy dalej. Jesteśmy na początku drogi.

Wspomniałeś o kompromisie. Jan Śpiewak jest do niego zdolny?

Nie mam co do tego żadnych wątpliwości. Zrezygnował z objęcia jakiejkolwiek funkcji na rzecz osiągnięcia kompromisu. Tymczasem jego zastępca, wybrany na przewodniczącego rady dzielnicy (również za sprawą Janka), nie był w stanie zawrzeć kompromisu ze stowarzyszeniem, którym współrządził i przeforsował na wiceburmistrza osobę nieznaną nikomu w MJN.

Gdzie pojawił się ten punkt krytyczny rozejścia się dróg Miasto Jest Nasze i trzech radnych wywodzących się z Waszych szeregów?

My jako zarząd chcieliśmy zachować jedność i realizować nasze postulaty dla całej dzielnicy. Tymczasem nasi radni nie chcieli współpracować ze stowarzyszeniem, z którego się wywodzą. W naszym środowisku nie doszło do rozłamu. Dziesiątki członków stowarzyszenia pracowały na wynik wyborczy kilku osób, które potem nie były zainteresowane ustalaniem jakichkolwiek działań z zarządem organizacji. Doszło do sytuacji, w której stowarzyszenie zatwierdziło inne kandydatury, niż te zaproponowane przez trzech radnych Platformie. To był ostateczny znak wypowiedzenia posłuszeństwa.

Doszło do sytuacji, w której większość „jedynek” od razu po wyborach idzie w kurs kolizyjny ze swoją organizacją. To nie jest papierek lakmusowy dla kryzysu lidera MJN?

Nie. Organizacja jednoznacznie popiera lidera. Moim zdaniem ta trójka radnych błyskawicznie zapomniała o swoim środowisku z powodu możliwości decydowania o kwestiach personalnych w dzielnicy. Interesy partykularne poszczególnych osób wzięły górę nad wspólnym działaniem na rzecz programu. Na pewno musimy wyciągnąć wnioski dotyczące instytucjonalizacji naszego ruchu. To jest dla nas najboleśniejsza nauczka, że „jedynki” muszą być w pełni lojalne wobec zarządu. Tutaj ponieśliśmy porażkę.

Partie polityczne zniwelowały sukces wyborczy ruchów miejskich. Na Ursynowie wyszarpano jeden głos, u Was trzy. Może niezależnie od działań Jacka Grzeszaka, Jana Śpiewaka, wielcy bracia (partie) zawsze zduszą niewielkiego konkurenta? W końcu to w ich rękach wciąż pozostaje „dystrybucja” Mają niesamowite możliwości rozdawania „owoców” władzy.

Nie mogę obiecać stuprocentowo skutecznej obrony przed tym zjawiskiem. Byliśmy rocznym ruchem i raczkowaliśmy w nieuporządkowany sposób. Nagły rozkwit społeczeństwa obywatelskiego w politycznej walce nie obronił się bez odpowiedniego uprzedniego przygotowania. Najbliższe lata poświęcimy na realizację wniosków postawionych po ostatnich dniach. Przykładem możliwości funkcjonowania lokalnej siły w warszawskiej polityce jest Nasz Ursynów. Choć Piotr Guział jest postacią spoza naszego środowiska i z inną wizją miasta, to udało mu się stworzyć własną markę i strukturę;  tego nie możemy mu odmówić. W tej kwestii pójdziemy jego śladami. Jednak nie zrezygnujemy z naszej lokalnej optyki i konkretnego programu. Odrobimy lekcję, ale też nie zapomnimy o sensie naszej działalności – walki z nieuczciwą reprywatyzacją, nieudolnym zarządzaniem nieruchomościami w naszym mieście i niszczeniem krajobrazu Warszawy.

Co dalej?

Nie wchodzimy w partyjne gierki z przeciągniętymi z list ruchów miejskich. Będziemy aktywną opozycją i nie zapomnimy o naszych wyborcach. Powstało spore środowisko pracujące na nasz wysoki wynik wyborczy. To mocna podstawa do realizacji lokalnych inicjatyw i dalszej działalności.