Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.
Jarosław Komorniczak  11 grudnia 2014

Wieczna opozycja na własne życzenie

Jarosław Komorniczak  11 grudnia 2014
przeczytanie zajmie 5 min

W Polsce kształtuje się system monopartyjny. Nie chodzi o prawny zakaz działania innych partii, fałszowanie wyborów czy przytłaczającą popularność jednego ugrupowania. Nasz system wytworzył taki układ polityczny, w którym niezależnie od wyników wyborów kluczową rolę odgrywa i prawdopodobnie będzie odgrywać Platforma Obywatelska.

Większość osób powie – w czym problem? Mają poparcie i zdolność koalicyjną, to rządzą, normalna rzecz w demokracji. Co więcej najwyraźniej rządzą dobrze, skoro opozycja nie jest w stanie stworzyć alternatywnego układu politycznego. I tu pojawia się klucz do nienormalności sytuacji politycznej w naszym kraju. Problemem w zmianie układu rządzącego nie jest bowiem słabość opozycji, ale jej siła wtłoczona w ramy konkretnego ugrupowania, będącego niezdolnym do jakiejkolwiek standardowej działalności politycznej. Przyjrzyjmy się naszej scenie politycznej.

Mamy dwa główne ugrupowania polityczne – Platformę Obywatelską oraz Prawo i Sprawiedliwość, które dzielą między siebie większość sceny politycznej. Oprócz tego znalazło się miejsce dla partii tematyczno-środowiskowej (w tym momencie jest nią Polskie Stronnictwo Ludowe) oraz dla partii buntu społecznego (obecnie Kongresu Nowej Prawicy). W najbliższym czasie najprawdopodobniej scenę polityczną opuści tzw. lewica. Sojusz Lewicy Demokratycznej nie ma pomysłu, jak odnaleźć się obok przejmujących coraz mocniej lewicowy elektorat PO (wielkomiejski elektorat „postępu”) i PiS (elektorat socjalny). Powrót do tożsamości partii robotników (którą, przypomnijmy, polscy komuniści nigdy tak naprawdę nie byli) jest praktycznie niemożliwy, bo zakładów produkcyjnych mamy coraz mniej, największy związek zawodowy ma światopoglądowo antykomunistyczny charakter, a coraz więcej Polaków akceptuje pracę w firmach, gdzie pojęcie praw pracowniczych nie znajduje zastosowania.

W takim układzie możliwy jest wariant, w którym w Sejmie będziemy mieli tylko trzy partie. SLD może bowiem nie przekroczyć progu, podobnie jak antysystemowe KNP.

W efekcie nawet znaczące zwycięstwo wyborcze PiS będzie oznaczało utrzymanie koalicji rządzącej PO-PSL. Dlaczego? Bo Jarosław Kaczyński zbudował partię wiecznej opozycji.

Problem PiS nie tkwi w braku wyrazistych liderów formułujących odmienne od Kaczyńskiego postulaty czy propozycje programowe, tylko w całkowitej kastracji partii z osób posiadających podstawowe zdolności organizacyjne. Pomysł Jarosława Kaczyńskiego jest prosty – doczekać kolejnego politycznego „cudu”. Prezes przeżył już sytuację, gdy musiał długo czekać na moment, w którym społeczeństwo poparło jego tezy w skali umożliwiającej podwójne zwycięstwo w 2005 roku. Dlatego jest przekonany, że moment taki się powtórzy. Aby go doczekać, potrzebuje partii, która nie będzie sprawiała problemów. I taką stworzył.

Wbrew pozorom nie jest to jednak partia, w której prezes żelazną ręką zarządza sprawnymi szeregami, podejmując najdrobniejsze decyzje w konkretnych gminach i powiatach. Jest to partia, w której wszyscy nauczyli się nie krytykować prezesa i nie wychodzić z inicjatywami, aby nie wydać się podejrzanymi.

Na poziomie lokalnym „baronowie” są praktycznie zupełnie niekontrolowani. W wewnętrznych rozgrywkach umiejętnie wykorzystują mityczną „Warszawę”, która rzekomo ma podejmować 99% decyzji. Biorąc pod uwagę fakt, że dostęp do prezesa jest ograniczony, szansa na to, że ktoś rzeczywiście zweryfikuje informację o „decyzji Warszawy”, praktycznie nie istnieje. Żeby wykazać słabość lokalnych struktur, musiałoby dojść do jakichś kompromitujących porażek, a skoro praktycznie nie prowadzą one własnych działań i nie mają prawie żadnego wpływu na władzę (zgodnie ze strategią „żelaznej opozycji”), ciężko takie konkretne porażki wykazać. Że nie odnoszą wyborczych sukcesów? Partia w skali kraju też ich nie odnosi, a na stały elektorat partyjny można liczyć; zagłosuje niezależnie od tego, kogo wystawimy i jaką kto przeprowadzi kampanię.

Świetnie widać to w Krakowie. Największy po Podkarpaciu bastion prawicy miał po „zjednoczeniu” przejść w ręce PiS. Tymczasem po raz kolejny partia przegrała walkę o sejmik województwa, o prezydenta Krakowa, a także o jakikolwiek wpływ w Radzie Miasta.

Co prawda w tym ostatnim wypadku odtrąbiono sukces – PiS uzyskał zarówno więcej głosów, jak i mandatów, ale jest to obraz fałszywy.

W wyborach do Rady Miasta PiS był bowiem ugrupowaniem kumulującym efekt „pierwszej strony książeczki”. Jeżeli odejmiemy głosy z tego tytułu (ok. 10000 w Krakowie), to wynik idealnie wpisuje się w betonowe 65 000, które ze śladowymi odchyleniami partia konsekwentnie uzyskuje w wyborach do Rady od 2006 roku (a zakładając, że przejęła elektorat LPR, to nawet od 2002). Co więcej po wyborczych porażkach PiS zaliczył kolejne klęski – nie potrafił sformować koalicji w sejmiku (gdzie nawet nie wystawił kandydata w wyborach na marszałka województwa) ani powalczyć o wybór przewodniczącego Rady Miasta (blisko było tego, aby głosowanie nad ich kandydatem nie znalazło się w porządku obrad).

Jarosław Kaczyński, jak już pisałem, przyjął strategię głębokiej opozycji. Takie podejście powoduje mechanizm psa ogrodnika – samym istnieniem PiS blokuje ok. 30% sceny politycznej, ale jednocześnie nie jest zdolny do jakiegokolwiek udziału we władzy.

Partia uniemożliwia znalezienie miejsca jakimkolwiek innym potencjalnym bytom, a jednocześnie nie robi nic z posiadanym poparciem. Całkowita niechęć do udziału we sprawowaniu władzy powoduje, że nie jest elementem gry koalicyjnej, czym wzmacnia pozycję PO – siłą rzeczy nie ma innego wyjścia niż negocjować z tym ugrupowaniem.

PiS bierze władzę wyłącznie wtedy, gdy jest w stanie samodzielnie stworzyć większość rządzącą; stąd taki, a nie inny układ władzy w sejmikach czy w radach dużych miast. Stąd też najprawdopodobniej po wyborach w 2015 będziemy znów rządzeni przez PO. Nawet jeśli wybierzemy w nich PiS. Dzięki tej zgodnej współpracy dwóch partii mamy w naszym kraju wybory – ale kontrolowane. I tak naprawdę system monopartyjny: liczą się dwa ugrupowania, ale rządzi tylko jedno.

Czy da się to zmienić? Taka zmiana musiałaby się zacząć od wewnętrznej rewolucji w PiS. Nie zanosi się na nią. Wymagałaby ona zmiany większości terenowych liderów. Nikt nie zrobi tego na pół roku przed wyborami prezydenckimi ani na rok przed parlamentarnymi. A po nich? Po co coś zmieniać, skoro wybory za trzy lata, dotacja płynie, można krytykować fatalne posunięcia rządu i siedzieć z zadowoleniem w opozycyjnych ławach. Nie ma też co liczyć na dojście do władzy „młodych”. Proces, o którym piszę, trwa już tak długo, że wewnątrz partii wykształciło się całe grono działaczy, którzy, skoro chcą w niej pozostać, przyjmują optykę starszych. I akceptują nicnierobienie.

Oczywiście można wymieniać dziesiątki czynników działających przeciwko PiS. Media, układy lokalne i centralne, nieprzychylność salonu i autorytetu, brak realnych narzędzi władzy umożliwiających dokonywanie widocznych dla ludzi zmian. Ale przez mijającą za chwilę dekadę rządów PO jej główni konkurenci nie zrobili nic, co przekonałoby obywateli Polski, że są inni niż ich medialny obraz, że mają realne pomysły i inicjatywy. Oczywiście udało się okopać w prawicowych mediach kontestujących system, ale nie stworzono żadnego projektu docierającego do wyborców „niepolitycznych”, tych, którzy mogliby przechylić szalę wyborczą na ich korzyść. I znów świetny przykład z Krakowa: organizacja zimowych igrzysk olimpijskich. Co najmniej od jesieni przed majowym referendum każdy widział, że krakowianie są przeciwni, a rządzący wykorzystują temat jako synekurę i ignorują mieszkańców.

Co zrobiła największa opozycyjna partia, mając rządzący układ na widelcu? Nic. Przeciwko projektowi głosował tylko jeden z jej radnych.

Nie było praktycznie żadnej inicjatywy w temacie igrzysk, dzięki czemu całość sprzeciwu skonsumowało niezależne lewicowe środowisko Kraków Przeciw Igrzyskom, co pół roku później przełożyło się na jego bardzo dobry wynik wyborczy.

Taką sytuację ugruntowuje nasz system polityczny – wybory proporcjonalne z pięcioprocentowym progiem, sprzyjająca dużym ugrupowaniom metoda liczenia głosów, finansowanie partii z budżetu. Wszystko to ma jeden zasadniczy cel: kontrolowanie sceny politycznej i konserwowanie obecnego układu, tak, aby jak najbardziej utrudnić wejście do gry „nowym” graczom. I dalej wzmacniać dwóch głównych zawodników. Z których jeden nie jest zdolny do rządzenia. I z których żaden nie jest zainteresowany zmianą tych mechanizmów. Zaczyna się kwadratura koła, w której nie widać perspektywy na rząd niekonstruowany przez polityków PO.  No, ale najważniejsze, że wybory mamy – wolne, demokratyczne, uczciwe.