Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.
Jarosław Komorniczak  5 grudnia 2014

Nazywam się pan Sławek

Jarosław Komorniczak  5 grudnia 2014
przeczytanie zajmie 4 min

Sławomir Nowak podobno nie jest już posłem. Tak twierdził w wydanym w zeszłym tygodniu oświadczeniu po wyroku skazującym. Historia ta, podobnie jak sprawa madryckich posłów PiS, zachęciła mnie do krótkiej refleksji nad formą mandatu poselskiego w naszym kraju.

Co różni Pana Sławka od 459 innych przedstawicieli naszego narodu, zasiadających na Wiejskiej?Pan Sławek, oprócz wysokiej pozycji w rządzącym ugrupowaniu, zasłynął również innymi sprawami.

Jak wielu naszych przedstawicieli, skompromitował się wielokrotnie w sposób urągający zasadom przyzwoitości.

Najpierw okazał się najsłynniejszym w Polsce zegarmistrzem, potem poszukiwał specjalisty od kreatywnej księgowości do pomocy w firmie małżonki. Ujawnienie tych ostatnich praktyk miało spowodować koniec wielkiej politycznej kariery. Pan Sławek, jak przystało na człowieka honoru, obiecał bowiem złożenie mandatu posła. Minęło kilka miesięcy, posłem Pan Sławek jest nadal, a co do rezygnacji z mandatu, to przestał czuć w tej sprawie nacisk. Dopiero skazujący wyrok sądu coś tu zmienił; Pan Sławek zapowiada, że musi się poświęcić „ratowaniu dobrego imienia”. Pożyjemy, zobaczymy. 

Dawno już przyjęło się twierdzenie, że zmiana mandatu poselskiego z imperatywnego na wolny była fundamentem rozwoju przedstawicielstwa parlamentarnego w nowożytnych państwach narodowych.

Jako narodowemu demokracie trudno mi się z tym nie zgodzić. W końcu reprezentowanie interesu całego narodu wydaje się w naturalny sposób ważniejsze od interesów lokalnych wyborców. Posłowie zdecydowanie powinni mieć szerszy horyzont niż tylko zasięg swojego okręgu. Z drugiej strony, czy wyborcy nie powinni odczuwać, że parlamentarzyści realnie reprezentują ich interesy ? I co z takimi przykładami, jak Pan Sławek? Czy nie powinniśmy mieć możliwości pozbycia się szkodnika, zwłaszcza w takich przypadkach, kiedy przestaje on reprezentować nie tylko swoich wyborców, ale wręcz kogokolwiek poza sobą?

Zastanówmy się więc przez chwilę nad możliwością odwoływania posła z urzędu w trakcie trwania kadencji. W pierwszym odruchu wygląda to dosyć egzotycznie. Poważne problemy ze stabilnością składu parlamentu, możliwość ataków personalnych poprzez procedurę odwoływania posła z urzędu. Ale skoro można odwołać burmistrza czy prezydenta, to czemu właściwie nie można tej samej procedury zastosować wobec parlamentarzysty? Albo radnego? Co więcej w tym przypadku mamy ułatwione zadanie, bo po odwołaniu parlamentarzysty na jego miejsce wchodzi kolejny kandydat z listy.

Proponowałbym rozwiązanie, w którym grupa obywateli zamieszkujących dany okręg wyborczy w liczbie co najmniej tylu, ile głosów uzyskał dany poseł w ostatnich wyborach plus jeden, może złożyć wniosek o jego odwołanie.

Odbywa się referendum. Jeżeli będzie skuteczne, poseł traci mandat, a jego miejsce zajmuje kolejna osoba z listy.  Oczywiście procedura dotyczy obecnego systemu wyborczego. W wypadku zmiany ordynacji na większościową, w danym okręgu zamiast referendum odbywają się nowe wybory (może w nich startować odwołany poseł na normalnych zasadach).

Projekt podobnego rozwiązania jest dosyć mocno rozważany w środowiskach zwolenników jednomandatowych okręgów wyborczych. Co prawda trwa spór, czy sama procedura obsadzania mandatów w formule JOW nie jest dostatecznym zabezpieczeniem przed „oderwaniem” parlamentarzysty od wyborców, ale część zwolenników tej formy uważa za konieczne wprowadzenie również mechanizmów odwoławczych. Podobny system funkcjonuje w stanie Kolumbia Brytyjska (Kanada). Tam od wprowadzenia procedury w życie, w 1995 roku, uruchomiono ją 24 razy – do ważności potrzeba podpisów 40% uprawnionych do głosowania. Można to zrobić najwcześniej 18 miesięcy po rozpoczęciu kadencji. Dotychczas usunięto jednego parlamentarzystę (zrezygnował z mandatu w trakcie weryfikacji podpisów, gdy okazało się, że inicjatorom udało się zebrać wymaganą ilość). Jak widać nie jest to więc procedura łatwa, czyli nie grozi nam jej nadużywanie i destabilizacja państwa. 

Moim zdaniem wprowadzenie możliwości odwoływania posłów skutkowałoby na pewno poważniejszym traktowaniem wyborców.

Jak jednak w takiej sytuacji rozwiązać kwestie ewentualnych zmian „barw klubowych”? Uciekinier bardzo łatwo stawałby się celem ataku partii, z której odchodzi (zwłaszcza gdyby była to któraś z dwóch największych). Co prawda argument, że wyborcy głosowali nie tylko na kandydata, ale również na samą listę, ma w sobie pewien sens, ale jednocześnie jest to konserwacja mechanizmu betonującego scenę polityczną. Dlatego procedura przeprowadzenia „odwołania” nie może po prostu być zbyt łatwa, by hamować tego typu tendencje.

Wiemy, że należy szukać rozwiązań umożliwiających jak najszybsze usuwanie ze sceny politycznej osobników pokroju Pana Sławka. Wiemy również, że sama możliwość odwoływania może stwarzać kolejne problemy. Co robić? Przy wszystkich swoich ograniczeniach, jedynym sensownym rozwiązaniem wydaje się być reforma sposobu wyboru posłów w stronę co najmniej częściowego zastosowania JOW-ów. Wybór posłów w jednomandatowych okręgach tworzy bowiem silną więź z wyborcami i zwiększa podmiotowość posła. Wie on, że w dużo większej mierze zależy od swoich wyborców niż od centrali partyjnej. Wtedy politycy w większym stopniu odpowiadają za konkretne działania, a „jedynka na liście” nie będzie gwarantować reelekcji. Co więcej, jednomandatowe okręgi są dużo mniejsze, poseł jest więc osobą dużo bardziej znaną mieszkańcom i łatwiejszą do kontrolowania. W kontekście ostatnich wydarzeń związanych z problemami przy oddawaniu i liczeniu głosów nie jest bez znaczenia fakt, że JOWy zdecydowanie upraszczają procedurę – jedna lista, kilka nazwisk, jeden głos. Czy da się to osiągnąć? Nie wiem; ale na pewno warto projektować nowy system wyborczy, który pozwalałby na połączenie interesów wspólnoty narodowej z gwarancją dla potrzeb lokalnych wyborców.