Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.
Piotr Kaszczyszyn  5 grudnia 2014

Beka z Poli Dwurnik?

Piotr Kaszczyszyn  5 grudnia 2014
przeczytanie zajmie 4 min

Zamieszanie wokół felietonów Poli Dwurnik, oprócz ładunku ironicznego, odsyła nas do kilku poważniejszych kwestii. Czy możliwa jest otwarta i dojrzała debata między prawicą i lewicą wokół tematów seksu, sztuki i statusu artysty?

Wszystko rozpoczęło się od fali śmiechu, jaką wywołał pretensjonalny i infantylny styl samych felietonów. W odpowiedzi część osób o lewicowej proweniencji ideowej wytoczyło przeciwko prawicowym śmieszkom ciężkie działa, atakując ich wesołkowatość odwołaniami do Gillesa Deleuze’a i Pierre’a Bourdieu. Chociaż na pierwszy rzut oka mamy tutaj do czynienia z intelektualnym przelicytowaniem, to bardzo dobrze, że cała dyskusja przeskoczyła z poziomu estetycznego czy formalnego na poziom starcia wartości. Szkoda tylko, że obrońcy Poli Dwurnik weszli w buty tak często krytykowanej przez nich apriorycznej wyższości moralnej, z jaką nieraz część środowisk prawicowych podchodzi do różnych dyskusji publicznych.

Tymczasem cała ta internetowa afera pokazuje, że rację ma popularny amerykański filozof Michael Sandel, wskazujący jasno, że

sztuczne próby wyłączania aksjologii z porządku politycznego, zamykanie jej w przestrzeni prywatnej, są nie tylko w dłuższej perspektywie bezowocne, ale przede wszystkim szkodliwe dla całej wspólnoty.

Dlaczego? Bo rywalizacja konkurencyjnych wizji dobrego życia, wynikających z przyjmowanych przez jednostki i grupy systemów wartości, powinna stanowić centrum naszej polityczności. Co ciekawe, tak przedstawiony pomysł na zreformowanie miejsca sporów światopoglądowych w przestrzeni politycznej wydaje się całkiem zgrabnie rymować z koncepcją demokracji agonalnej lewicowej filozofki polityki Chantal Mouffe. Odwołując się do treści samych felietonów – jak by ten spór miał wyglądać w praktyce?

Po pierwsze kwestia moralności seksualnej. Wbrew wpisowi Joanny Erbel, nie chodzi o „swobodę pisania o swojej seksualności”.

Nie wszyscy muszą ją traktować, jak zdają się to czynić Pola Dwurnik i Joanna Erbel, niczym wolny rynek (mniej lub bardziej planowanych) przyjemności, pieszczot i orgazmów. A tym bardziej twierdzić, że od seksu bardziej intymna jest wspólna przejażdżka na rowerze. Fundamentem naszych aksjologicznych sporów jest ontologia: człowiek, jego natura (bądź jej brak) i wynikające z niej cele i powinności (lub całkowita swoboda w ich indywidualnym wyznaczaniu).

Dopiero wpisanie sporów o seksualność w taki kontekst pozwoli porozmawiać poważnie o poliamorii, czystości przedmałżeńskiej i seksie po kilku butelkach wina.

I żeby była jasność: facet „zaliczający” kolejne kobiety, niczym narciarz tyczki w slalomie, nie jest żadnym „maczo” ani „ogierem”, tylko zasługuje na kilka wulgarnych epitetów.

Punkt drugi to spór o sztukę czy raczej jej współczesną formę. Gdybym miał wskazać jeden obszar naszego życia, gdzie lewicowe postulaty o równości zostały zrealizowane najpełniej, byłaby to właśnie sfera sztuki. Pamiętam swój licealny podręcznik do angielskiego, gdzie przy temacie sztuki współczesnej znajdował się obrazek dwóch zgniecionych puszek po Coca-Coli imitujących stosunek seksualny. Taki jej wizerunek znakomicie zgrywa się z materiałami, jakie możemy znaleźć na różnych prześmiewczych profilach na Facebooku. Nie oznacza to jednak, że całość sztuki współczesnej nadaje się do kosza, tak jak te dwie zgniecione puszki. Naszym podstawowym problemem jest fakt, że do Polski trafiają z zagranicy najczęściej te najmniej wartościowe dzieła, a jakość części prac absolwentów ASP pozostawia wiele do życzenia, utrwalając tym samym „śmieszkowy” wizerunek sztuki współczesnej.

Warto jednak wyjść poza ten jednostronny obraz i porozmawiać o sztuce pod kątem jej estetyki, włożonej pracy, warunków, jakie muszą spełnić przedmioty codziennego użytku, aby zostać zakwalifikowane jako dzieła sztuki; wreszcie społecznej, politycznej czy religijnej treści, jaką ma do przekazania odbiorcom.

I powiedzieć sobie jasno, że operowanie wyłącznie na linii średniowieczne obrazy-niezasłane łóżko nie powinno wyczerpywać całości dyskusji. 

Ostatnią z kwestii, która przewinęła się w „internetach” w związku z tymi nieszczęsnymi felietonami, są kontrowersje wokół statusu artysty. Po pierwsze nie chcę zarzucać Poli Dwurnik nieróbstwa i życia na koszt podatników. Co więcej, uważam niektóre z jej prac za naprawdę wartościowe, szczególnie w porównaniu do wielu „cudów sztuki”, jakie możemy znaleźć na wspomnianych przeze mnie prześmiewczych profilach.

Nie mam również nic przeciwko istnieniu systemów stypendialnych i wsparcia młodych artystów przez państwo. Ale jednocześnie trzeba powiedzieć jasno, że pytanie, co oni robią z tymi pieniędzmi, jest jak najbardziej zasadne. Skoro bowiem spieramy się o pożądany kształt sztuki, trudno, aby te dyskusje nie przekładały się później na pytania o to, kto i za jaki rodzaj twórczości artystycznej powinien otrzymywać ministerialne granty. I sprowadzanie tej dyskusji do poziomu „Prawaki nie rozumieją sztuki i znów atakują młodych, znakomitych artystów” bądź „Lewacki postmodernizm za państwowy hajs”, jest mało poważne.

Na koniec, zamiast podsumowania, link do przykładu naprawdę wartościowego tekstu autorstwa Krzysztofa Posłajki z Nowych Peryferii na temat całego tego felietonowego zamieszenia, który wydaje się dobrze odpowiadać na zaprezentowane wyżej (pewnie trochę utopijne) postulaty.