Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.
Piotr Gil  4 grudnia 2014

Mołdawio, nie idź tą drogą!

Piotr Gil  4 grudnia 2014
przeczytanie zajmie 5 min

W Mołdawii po raz pierwszy w historii władzę zdobyła proeuropejska koalicja w 2009 roku. Wielu wydawało się, że rozpoczęła się nowa era w historii tego małego kraju. Niestety otrzeźwienie przyszło szybko.

Pomimo wygranej w wyborach 30 listopada, prorosyjska partia socjalistów, podobnie jak trzecia na podium Partia Komunistów Republiki Mołdowy, będą musiały zadowolić się rolą opozycji. W nowym parlamencie przypadnie im 46 ze 101 mandatów. Pozwoli to zwycięskiej proeuropejskiej koalicji powołać rząd. Jednak do nominacji prezydenta potrzeba 61 głosów, a co pokazuje najnowsza historia kraju, może być to proces długi i bolesny. Pamiętajmy, że w latach 2009-2012 trwał kryzys prezydencki, podczas którego nie można było wybrać prezydenta oraz trzeba było powtórzyć wybory w 2011 r. Zorientowane na Moskwę partie doskonale wiedzą, że blokowanie wyboru prezydenta osłabi skuteczność starej-nowej władzy. Więcej niż pewne, że opozycja z tego skorzysta. Nadchodzące problemy będą tylko przystawką do dania głównego, jakim może być kryzys społeczno-gospodarczy.

Zwycięstwo Partii Liberalno-Demokratycznej (PLDM), Partii Demokratycznej (PDM) i Partii Liberalnej (PL) już wkrótce może okazać się pyrrusowe. Bezrefleksyjna proeuropejska polityka musi w najbliższym czasie skończyć się porażką. Owszem, w ciągu 5 lat dzięki współpracy z UE udało się w znacznym stopniu ulepszyć infrastrukturę kraju i wprowadzić pewne reformy administracyjne. Jednocześnie rynki europejskie uchyliły furtkę mołdawskim produktom, a obywatele kraju uzyskali zniesienie obowiązku wizowego.

To jednak nie wystarcza. Głównym partnerem eksportowym Mołdawii są i długo jeszcze będą kraje Wspólnoty Niepodległych Państw na czele z Rosją. Nie należy mieć złudzeń: nie ma najmniejszych szans, żeby w najbliższych latach ten trend uległ zmianie. Rolnicy Francji i Włoch nie będą umierać za Kiszyniów. Drugim ważnym czynnikiem jest emigracja zarobkowa. Ponad 50% emigrantów pracuje w Rosji, drugie w kolejności Włochy mają ich blisko 3 razy mniej. Prozachodnie deklaracje rządzących budzą coraz większy niepokój w rosyjskojęzycznych regionach Naddniestrza i Gagauzji.

Przez ostatnie 5 lat Vladowi Filacie i Iuriemu Leance udawało się utrzymać względną równowagę, która pozwalała czerpać korzyści ze współpracy z UE przy jednoczesnym utrzymaniu poprawnych relacji z krajami WNP. Wszystko wskazuje jednak na to, że ten stan dobiega końca.

Rosja nie ma zamiaru wypuszczać Mołdawii ze swojej strefy wpływów. Nękanie mołdawskich przedsiębiorców i deportacje „gastarbeiterów” są zapowiedzią zaostrzenia kursu Rosji wobec „buntowniczej republiki”.

Powiedzmy sobie szczerze – Rosja ma wszelkie instrumenty, żeby w krótkim czasie totalnie zdestabilizować sytuację polityczno-gospodarczą nad Prutem.

Kolejnym zagrożeniem w relacjach Mołdawia-UE jest nadchodzące otwarcie Kiszyniowa na firmy z Zachodu. Nie ma wątpliwości, że działalność lepiej zorganizowanych i bardziej rozwiniętych firm z Unii w krótkim czasie spowoduje bankructwo wielu lokalnych przedsiębiorstw.

Kiszyniów jest świadomy tych procesów. Rządzący republiką wiedzą, że perspektywa członkostwa w UE jest odległa, a katastrofa bliska. Powoli więc dojrzewa w nich myśl, żeby wejść do Unii tylnymi drzwiami.

W jaki sposób? Oddając niepodległość Rumunii. Liderzy, na czele z prezydentem Nicolae Timoftim, coraz śmielej deklarują maksymalne zbliżenie z Rumunią.

Trybunał Konstytucyjny uznał, że językiem państwowym jest rumuński, a nie jak dotychczas mołdawski (Mołdawia to chyba jedyny kraj na świecie, gdzie niektórzy sędziowie zasiadający w TK mają drugie obywatelstwo – oczywiście rumuńskie).

Również Bukareszt coraz odważniej wysyła deklaracje głoszące, że „Mołdawia jest rumuńską ziemią”. Nawet początkowo sceptycznie odnoszący się do idei reunifikacji Victor Ponta zmienił ton wypowiedzi i przyłączył się do wypowiedzi o konieczności większej integracji. Oczywiście władzom w Kiszyniowie zupełnie to nie przeszkadza, co więcej, doskonale współgra z ich zamierzeniami. Świadczy o tym chociażby wzmocnienie granicy pomiędzy prawobrzeżną Mołdawią a nieuznawaną Naddniestrzańską Mołdawską Republiką. Przez wielu zostało to odebrane jako zrzeczenie się Naddniestrza jako zbędnego „balastu” w procesie zbliżenia do Europy, a Rumunii w szczególności.

Paradoksalnie, na chwilę obecną to partie prorosyjskie (PSRM – Partia Socjalistów Republiki Mołdowa i PKRM – Partia Komunistów Republiki Mołdowa) są w stanie zapewnić stabilizację nad Prutem. Nie odżegnując się od zbliżenia z UE (były prezydent, przewodniczący PKRM, stwierdził, że w przypadku dojścia do władzy nie odrzuci umowy stowarzyszeniowej z UE) stawiają na wejście Mołdowy do struktur Unii Celnej (Rosja, Białoruś, Kazachstan). Niezależnie od sympatii autora dla proeuropejskich dążeń Mołdawii, taki wariant wydaje się najbardziej korzystny.

Ostatnie wydarzenia na Ukrainie pokazały, że Unia Europejska niewiele jest w stanie zrobić, żeby realnie wesprzeć europejskie marzenia na wschód od Bugu. Byłe radzieckie republiki muszą zdać się na siebie i własne wyczucie sytuacji.

Zauważmy, jakie straty spowodowało rosyjskie embargo na import polskiej produkcji rolnej. Nasz eksport do Rosji to tylko kilka procent całości. Mołdawia, rolniczy kraj, którego głównym partnerem handlowym jest Federacja Rosyjska, odczuwa każdą sankcję dużo bardziej dotkliwie.

Wielu komentatorów twierdzi, że, owszem, początkowo mogą być pewne „przejściowe” trudności, ale później implementacja europejskich wartości pomoże wejść Mołdawii na drogę trwałego rozwoju. Spójrzmy zatem, jak wyglądała ta implementacja na przykładzie ostatnich wyborów:

  • wycofanie przez Komisję Wyborczą opozycyjnej partii Patria (Ojczyzna), kierowanej przez biznesmena Renata Usatogę, na dwa dni przed wyborami. Przedwyborcze sondaże dawały jej ok. 10-15% poparcie;
  • niedopuszczenie do wyborów osób legitymujących się starymi, radzieckimi paszportami. Wymierzone to było głównie w starszy elektorat, w znacznej większości popierający Partię Komunistów;
  • utrudnianie głosowania mołdawskim emigrantom pracującym w Rosji, którzy w większości popierają partie prorosyjskie. Jednocześnie np. we Włoszech znacznie zwiększono ilość punktów wyborczych.

Powyższe działania, które może pasowałyby do Białorusi, niekoniecznie licują z oczekiwaniami wobec państwa prawa.

Jak to wszystko ma się do Polski?

W obecnej chwili nasz kraj jest jednym z najbliższych sojuszników Mołdawii i jej największym (oczywiście obok Rumuni) rzecznikiem w Unii Europejskiej.

Świadczy o tym chociażby wspólna wizyta prezydentów Polski i Ukrainy na kilka dni przed wyborami parlamentarnymi. Jej głównym celem było wsparcie proeuropejskiego kursu Mołdawii.

Z polskiego punktu widzenia jest to działanie jak najbardziej słuszne. Odrywa od Rosji kolejną (po Gruzji i Ukrainie) republikę zależną i umacnia naszą pozycję w Europie Środkowo-Wschodniej.  Musimy mieć jednak świadomość, że na dłuższą metę może to zakończyć się niepowodzeniem. Nawet najlepsze intencje polityków w Warszawie i Kiszyniowie nie są w stanie radykalnie zmienić geopolitycznego położenia Mołdawii. Głównym punktem odniesienia dla rozwoju wydarzeń w Mołdawii ciągle jest stanowisko Kremla. Zrozumienie tego faktu pomoże uniknąć wielu rozczarowań w przyszłości.