Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.
Radosław Nowakowski  3 grudnia 2014

Pochwała warcholstwa

Radosław Nowakowski  3 grudnia 2014
przeczytanie zajmie 6 min

Przyglądając się wyborczemu pobojowisku anno domini 2014, mógłby Paweł Jasienica doznać osobliwego déja vu. W minionych tygodniach okazało się bowiem, że kilka wieków historii nie zdołało wtłoczyć pod rubaszne czerepy choćby szczypty pokory względem nieomylnych wyroków władzy. W sytuacji jawnego kryzysu wiarygodności wyborów, obywatele Rzeczpospolitej, miast położyć po sobie uszy i przytakiwać „godniejszym” od siebie, zaczęli oddolnie jątrzyć, wytykać uchybienia, gardłować za zmianami… Wypisz, wymaluj – jasienicowa „Rzeczpospolita Obojga Narodów” w złotej dobie szlacheckiej demokracji.

Eseistyka Pawła Jasienicy należy do tych nieczęstych przypadków polskiej historiografii, które szczęśliwie nie zostały dotąd zawłaszczone przez żadną opcję polityczną. Niechętnie odwołuje się do Jasienicy prawica, którą mierzi krytyczne podejście autora do zjawiska kontrreformacji, utyskiwanie na zgubność nacjonalizmu czy chłodna refleksja nad „polską mocarstwowością”. Z kolei lewicowa narracja historyczna, która najchętniej uprościłaby obraz I Rzeczpospolitej do ksenofobicznego ciemnogrodu i ciemiężenia plebsu, ucieka przed konfrontacją własnych utartych przesądów z krzepiącą wizją państwa pozbawionego prowincjonalnych kompleksów, niejednokrotnie wyrastającego ponad europejską miarę zarówno dojrzałością polityczną, jak i kulturową swoich obywateli. Niezależnie od ideologicznej orientacji, elementem najbardziej drażniącym wszelkie środowiska aspirujące do sprawowania „rządu dusz i portfeli” jest pochwała Jasienicy wobec społeczeństwa obywatelskiego. Tu, gdzie politycy zwykli dopatrywać się warcholstwa, a w istocie skrępowania władzy, Jasienica wskazywał na źródło potęgi dawnej Rzeczpospolitej.

Najchętniej w ogóle nie wchodzono w polemikę z tezami pisarza, uznając, że jego eseistyka o zabarwieniu popularnonaukowym nie może być traktowana jako rzetelna pozycja historyczna. Na tym polu – zgoda; z tym wszakże zastrzeżeniem, że jakkolwiek w dyskusji o niuansach historii nowożytnej Jasienica istotnie może zaprowadzić na manowce, tak – jako krzewiciel pewnych poglądów uniwersalnych, dotyczących relacji państwo-obywatel – wnosi interesujące spojrzenie na otaczającą nas dzisiaj rzeczywistość. Przywołanie tego znakomitego autora w kontekście niedawnych wyborów i związanych z nim kontrowersji nie jest zatem bezzasadne.

Zadziwiającą analogię można wysnuć, gdy porówna się zamieszanie związane z sytuacją ostatnich tygodni z czasem innych wyborów, o dużo istotniejszej randze dla naszych dziejów, tj. z okresem bezkrólewia 1572-73, odmalowanym w „Srebrnym wieku” Jasienicy.

Postawa możnych elit politycznych wobec kryzysu ważnego ogniwa ustroju (braku monarchy) była wyjątkowo zbieżna z tym, co zaprezentowali nam rządzący w pierwszych dniach po ogłoszeniu wyborów: z początku retoryka pełnej kontroli sytuacji i wyniosłego „nie wtrącajcie się”, później przyznanie się do pewnych uchybień z jednoczesnym zapewnieniem, że „nic się nie da zrobić” i trzeba zaakceptować fakty dokonane, w końcu oskarżenia o zapędy anarchistyczne pod adresem przeciwników politycznych. Nie inaczej było w 1572 r., gdy interrex Uchański zamierzał decydować na zjeździe w Łowiczu i w Kaskach ponad głowami szlachty w oparciu o wąskie gremium senatu. Z drugiej strony polityczna konkurencja prymasa w osobie marszałka Firleja i Zborowskich oskarżała obóz „cezarianów” o zdradę na rzecz Habsburgów i wywieranie wpływu na wynik elekcji np. poprzez wyznaczenie jej miejsca pod Warszawą, na mocno katolickim Mazowszu. Już w czasie samej elekcji doszło do groźby zbrojnej konfrontacji, gdy wrogie sobie stronnictwa doprowadziły do secesji obrad.

To, co umyka w tak przeprowadzonej relacji ówczesnych awantur politycznych, jak również to, co jest skrzętnie pomijane w dzisiejszych relacjach medialnych, to postawa zwyczajnych obywateli, właściwych wyborców, wobec kryzysu fundamentalnej instytucji ustroju i jednocześnie – gwarancji ich politycznej podmiotowości. Zarzucając Polakom upodobanie do anarchii, rzadko przywołuje się prosty fakt, że w chwili opróżnienia tronu (a więc w okolicznościach wybitnie sprzyjających do wystąpień antypaństwowych) szeregowi obywatele Rzeczpospolitej sami zaczęli się organizować w konfederacje zabezpieczające spokój zewnętrzny i wewnętrzny kraju. Ten ruch oddolny miał wiele funkcji: nie tylko zamierzano podtrzymać działanie istniejących już instytucji (np. funkcjonowanie sądów), ale również inicjowano rewizję elekcyjnych występków co bardziej ośmielonych chorą sytuacją. Jednak nade wszystko proponowano zmiany w celu usprawnienia systemu – przedmiotem takich prac było samo unormowanie procedury elekcji. Te postulaty nie rodziły się w środowiskach „możnowładczych elit”, którym prawne niejednoznaczności wcale nie komplikowały życia, a wręcz przeciwnie – ułatwiały poszerzanie własnych kompetencji. Najżywotniejszą wolę przezwyciężenia systemowego kryzysu miała grupa, którą ów kryzys pozbawiał podmiotowości politycznej, uniemożliwiał rzeczywisty wpływ na decyzje państwowe. Ci, którzy nie piastowali żadnych stanowisk państwowych, a swoją akceptację (bądź jej brak) dla władzy wyrażali za pośrednictwem instytucji demokratycznego wyboru.

Czy sytuacja dzisiejsza jest bardzo odmienna od realiów szesnastowiecznych? W moim przekonaniu zaobserwować możemy wiele zbieżności, i to zarówno negatywnych, jak i krzepiących.

Niewiele zmieniło się w kwestii rządzących, którzy kurczowo trzymają się chorego status quo i w dyplomatycznych słowach mówią do narodu „wara!”, albo też próbują zradykalizować społeczne niezadowolenie dla własnych koniunkturalnych celów. Mainstreamowe media zupełnie przemilczały natomiast sprawę, która w tej trudnej sytuacji jest wcale budująca i która zapewne zwróciłaby najbaczniejszą uwagę Pawła Jasienicy. Chodzi o oddolną mobilizację społeczeństwa w celu ratowania wiarygodności ważnej instytucji państwa demokratycznego, jaką są wybory. Znamienne bowiem, że nie reprezentującym nasz kraj elitom, ale inicjatywom obywatelskim zależy najbardziej na rzetelnym zdiagnozowaniu problemu i wypracowaniu najlepszej recepty. To przecież nie kto inny, a grupka zwykłych studentów informatyki wykazała nierzetelność firmy, która na zlecenie PKW opracowała system liczenia głosów. Równie oddolnym działaniem młodzi ludzie zainicjowali dyskusję o bezpieczeństwie danych gromadzonych na serwerach PKW, wytykając nieprzygotowanie wyborów od strony technicznej. Skala pisemnych protestów, składanych w związku z nieprawidłowościami wyborczymi, nie świadczy o próżnym pieniactwie, a społecznym zaniepokojeniu rozbieżnością między procedurami i stanem faktycznym. Dużą zasługę w wykazaniu rangi zjawiska należy oddać świadomej organizacji różnych środowisk, niezwiązanych z konkretnymi partiami politycznymi. Przykład zainteresowania serwisem protestwyborczy.pl czy petycją o zarchiwizowanie kart wyborczych (zainicjowane przez Klub Jagielloński) wpisuje się w najchlubniejsze tradycje szesnastowiecznej krytyki systemu, która mimo gorącej atmosfery sporu, zawsze opierała się na działaniach legalnych. Te zabiegi zaczęły już zresztą przynosić konkretne rezultaty, o czym świadczy chociażby sukces wspomnianej petycji odnośnie do kart wyborczych.

Pytanie: czy na tym poprzestać, skoro wybory są faktem, a nie ma procedury, która pozwalałaby na ich powtórzenie w skali ogólnokrajowej. Znamienne słowa wypowiedział w 1572 roku działacz szlachecki Mikołaj Sienicki: Więktsza jest rzecz, mili panowie, Rzeczpospolitą naprawić, mniejsza króla obrać. Wyniki wyborów są sprawą ważną i wątpliwość na temat ich uczciwości będzie nam ciążyć (najprawdopodobniej) przez następne cztery lata. Ale nie sama władza jest tu problemem najbardziej żywotnym. Farsa wyborów samorządowych bezlitośnie obnażyła słabości systemu, zarówno w perspektywie konkretnych okręgów wyborczych, jak w skali ogólnokrajowej. Elementów do naprawy jest wiele, a trudność zagadnienia polega m.in. na tym, że wpływowe środowiska polityczne ani myślą o reformie systemu wyborczego. Zmiana na lepsze nie dokona się wbrew rządzącym, ale też (parafrazując Jasienicę): nie sposób władzy puścić samopas w nierząd.

W moim przekonaniu inicjatywy obywatelskie osiągnęły cel fundamentalny – zdiagnozowały wadliwość systemu. Nikt nie może już wmówić społeczeństwu, że wszystko działa bez zarzutu.

Skala nieprawidłowości również wytrąca argument o „drobnych uchybieniach”. Nadano więc problemowi rangę, teraz pora na sformułowanie recepty. Materiału do analizy jest sporo, a czasu do kolejnych wyborów niewiele. Mimo to dotychczasowe powodzenie powinno zmobilizować środowiska obywatelskie do podtrzymywania tematu korektury procedur wyborczych. Jeśli w ciągu najbliższych miesięcy będziemy świadkami wzmożonej dyskusji o prawie wyborczym, jeżeli w oparciu o nie powstaną konkretne propozycje zmian, być może również siły polityczne, choćby i niechętne reformom, zainteresują się ich realizacją, poszukując zorganizowanego elektoratu. Nie byłby to żaden cud: obywatelską inicjatywę pokoju religijnego, która do historii przeszła jako Akt konfederacji warszawskiej, zatwierdził swoim podpisem nie kto inny, jak Henryk Walezy, zaledwie parę miesięcy wcześnie dokonujący rzezi na hugenotach w czasie Nocy św. Bartłomieja. Koniunktury polityczne bywają zmienne, postulat podmiotowej roli obywatela w demokracji jest stały. Gardłowanie za jego realizacją, poparte zarówno rzetelnością, jak również intensywnością środków, może okazać się brzemienne w skutkach, czego świadectwa możemy znaleźć choćby w barwnych esejach Jasienicy.