Przekleństwo zwane Hollywood
Obok filmów Davida Cronenberga nie przechodzi się obojętnie. Kontrowersyjne obrazy 71-letniego Kanadyjczyka zachwycają, obrzydzają, frustrują, ale nie dają szans na pozostanie biernym. Jego najnowsze dzieło „Mapy gwiazd” jest bardzo wycyzelowane, umiejętnie korzystając z szerokiej palety zabiegów stylistycznych. Ale, co kluczowe, bezlitośnie i metodycznie puentuje hollywoodzkie życie, między innymi pytając, czy taki hajs nie wykoleiłby nawet Matki Teresy.
Cronenberg, po raz pierwszy realizując film w Stanach Zjednoczonych, od razu sięga do jego kinowego serca. Serwuje podróż do jądra ciemności, które im bardziej przyciąga, tym mocniej deformuje. Do Hollywood zjeżdżają miernoty, cynicy i frustraci w poszukiwaniu życia wyjętego z kolorowych magazynów. Ale Fabryka Snów okazuje się szczelnie zamkniętym, wsobnym ekosystemem, do którego niezwykle trudno wejść, ale bardzo łatwo wypaść, ponieważ jedynym, co utrzymuje gwiazdy na wzburzonych i kapryśnych wodach, jest atencja widowni.
Wraz z utratą publiki tracą wartość zarówno jako ludzie, jak i partnerzy biznesowi. W Hollywood nie ma przyjaźni, są tylko interesy.
Obraz zaczyna się w miejscu, gdzie kończy „Bling Ring” Sofii Coppolli. Zeszłoroczny film o nastolatkach włamujących się do domów aktorów i celebrytów ukazał prostą zależność między sztucznie stworzonym światem gwiazd a marzeniami, jakie rodzą się w wyobraźni wielu. Cronenberg idzie dalej, pytając o czynniki kształtujące ludzi z pierwszych stron gazet. O ich środowisko, najbliższą rodzinę i sposób postrzegania rzeczywistości. A im dłużej przebywamy w tym świecie, tym bardziej rozumiemy, że funkcjonują oni w zupełnie innym paradygmacie niż my.
Można odnieść wrażenie, że równocześnie z reżyserem odkrywamy kolejne elementy krwawej mozaiki. Naszą przewodniczką jest Agatha Weiss (niezwykle utalentowana Mia Wasikowska), która jako czarna owca została w dzieciństwie oddana na leczenie psychiatrycznie. Z dworca autobusowego odbiera ją Jerome (Robert Pattinson) – podręcznikowy przykład cynika, aspirującego do wgryzienia się w świat Fabryki Snów. Pisze scenariusze, gra w serialowych chałturach, jako szofer przewozi gwiazdy, nie uchylając się od kurtuazyjnego przespania się z którąś w ramach prewencyjnego „researchu”. Cronenberg przedstawia postaci wedle Hitchcockowskiego „zaczyna się od trzęsienia ziemi, a później napięcie rośnie”, dlatego o ile Jerome jest postacią godną pogardy, o tyle na tle kolejno pojawiających się osób raczej nieszkodliwą.
Agatha, uzyskawszy pełnoletniość, przyjeżdża do miasta, aby zatrudnić się u podstarzałej, niestabilnej emocjonalnie aktorki Havany Segrand (Julianne Moore). Kontrakt załatwia jej przyjaźń ze znaną producentką filmową, zawarta na Twitterze. Tak kuriozalne sytuacje, kpiące z relacji i znajomości, w przestrzeni filmu tracą na absurdzie, okazując się rzeczywistym środkiem do pięcia po szczeblach kariery. Weiss próbuje zbliżyć się do młodszego brata Benjiego (Evan Bird), a także ponownie nawiązać kontakt z rodzicami. W ich rodzinie kumulują się wszelkie najgorsze deformacje, zarówno fizyczne – Agatha ma blizny po poparzeniach na niemal całym ciele – jak i moralne oraz charakterologiczne. Jej ojciec, dr Stafford (John Cusack), terapeuta New Age, jest przerażony wizją pojawienia się w okolicy córki, ponieważ mogłoby to zakłócić promocję jego najnowszej książki. Matka jest histeryczką zbyt słabą, aby oprzeć się mężowi, zbyt pazerną, aby uratować syna przed bagnem wcześnie rozpoczętej kariery filmowej. Benji zaś jest po prostu produktem świata, w którym przyszło mu funkcjonować. Pozornie mając władzę nad otaczającymi go ludźmi, jest więźniem własnej kariery, którą jako 13-latek może stracić na rzecz jeszcze młodszego chłopca.
Bo nieważne, w jakim wieku jesteś, zawsze można wymienić Cię na kogoś nowego. Widzowie nienawidzą starzejących się gwiazd.
Świat, do którego przyjeżdża Agatha, szokuje ascetycznymi, zimnymi wnętrzami, szarzyzną, tłumionymi emocjami kontrastującymi ze sztuczną egzaltacją kolejnych postaci, a przede wszystkim niewyobrażalną obłudą. Havana, nie mogąc pogodzić się z upływającymi latami i schodzeniem na dalszy plan, stara się nawet załatwić sobie rolę w filmie seksem z producentem, ale nawet to już nie działa. Innym razem inscenizuje rozpacz nad śmiercią dziecka konkurentki, po chwili niemal tańcząc na jego grobie.
Cronenberg dokonał bardzo ciekawego zabiegu – wprowadził postać duchów nawiedzających dzieci Weissów. Interpretacja okazuje się niezwykle wieloznaczna. Można odczytać je jako ucieleśnienie przekleństwa, za którego stworzenie odpowiadają starsi. Dzieci wyrastają w tak zdeformowanym, wynaturzonym świecie, że nie są w stanie uwolnić się od dziedzictwa rodziców. Fakt, że ci żyją w kazirodczym związku, nie musi mieć wcale znaczenia kluczowego. Istotą problemu jest sytuacja, w której w Hollywood nikt Ci nie pomoże, nie znajdziesz odkupienia, będziesz miotał się i pogrążał coraz bardziej. Idź dalej albo giń.
Tkwiącym w oparach paranoi ludziom, zamkniętym w „Fabryce Koszmarów”, jak mało komu potrzebna jest ulga, lecz szukają jej w alkoholu, narkotykach i pseudoreligiach.
Interpretowanie symboli, dialogów, wychwytywanie elementów scenografii stanowi duże wyzwanie, a jednocześnie sprawia sporą przyjemność. Cronenberg osadził film w mocnych oparach ironii i absurdu, nie odrywając go od rzeczywistości. To sprawia, że tego obrazu nie można przegapić.