Wyższa Szkoła Marnowanego Potencjału
W dzisiejszych, mocno zglobalizowanych czasach, kiedy wyraźne niegdyś granice między światem nauki a biznesem uległy znacznemu zatarciu, w zasadzie jedynym wyjściem dla szkół wyższych okazała się współpraca z dużymi firmami. Korporacje nie tylko wyławiają największe talenty naszych uniwersytetów, ale także starają się w miarę możliwości samemu uczestniczyć w procesie kształcenia przyszłych pracowników.
Współpraca uczelnia-przedsiębiorstwo, niezależnie od tego, czy chodzi o szkoły zarządzane przez państwo, czy podmioty prywatne, jest zjawiskiem pożądanym i niezmiernie potrzebnym na dynamicznie zmieniającym się rynku pracy. Tendencja jest widoczna zwłaszcza wśród uczelni oferujących kierunki inżynierskie, ze szczególnym uwzględnieniem informatyki. Microsoft i Google to dwie potężne i bardzo bogate korporacje IT, a z ich oprogramowania lub usług każdego dnia korzystają miliony internautów. To właśnie one nie mogą sobie pozwolić na utratę najzdolniejszych absolwentów na rzecz innych podmiotów, w związku z czym starają się pozyskiwać ich jeszcze przed uzyskaniem przez nich dyplomu. Portfel projektowy firmy Billa Gatesa jest naprawdę imponujący, a znajduje się w nim również „IT Academy”, przeznaczony dla uczelni wyższych. Według informacji ze strony Microsoftu obecnie udział w nim bierze ponad 80 wydziałów, w tym np. Politechniki Lubelskiej, Rzeszowskiej czy krośnieńskiej PWSZ. Ponadto całkowicie zewnętrzne projekty, takie jak Szkoła Profesjonalnego Programowania WSB-NLU w Nowym Sączu, zyskują czasem przychylność giganta z Redmond, który obejmuje je patronatem.
Dzięki takim działaniom przedsiębiorstwa nie tylko kształcą informatyków przygotowujących oprogramowanie pod ich platformy, przyczyniając się tym samym do ich upowszechniania, ale również dokonują swoistego przeglądu rynku absolwentów. Mogą wyłuskiwać talenty i przejmować je najwcześniej, jak to możliwe, tak, aby nie wyprzedziła ich konkurencja. Co jednak znacznie ważniejsze – mają przed sobą wachlarz idei i pomysłów. Jeśli student PWSZ w Białej Podlaskiej wymyśli znany z serii filmów „Powrót do Przyszłości” kondensator przepływu, umożliwiający podróże w czasie, na miejscu będzie już Microsoft, który tylko czyha, żeby tego typu wynalazki przejąć i opatentować.
Na uczelniach humanistycznych i ekonomicznych znacznie popularniejsze są tak zwane programy ambasadorskie.
W skrócie polega to na tym, że student w zamian za pozycję w CV, możliwość szkoleń i czasem drobne wynagrodzenie ma za zadanie promować określoną markę podczas imprez oraz targów uniwersyteckich czy samemu wychodzić z inicjatywą różnorakich działań marketingowych.
Lista firm, które prowadzą takie projekty i rozpiętość branż, w których działają, jest naprawdę spora – począwszy od KPMG, poprzez ING Bank Śląski, a skończywszy na Jeronimo Martins. Część z nich stara się wychwycić potencjalnych pracowników, inne starają się podnieść swój prestiż, a pozostałe szukają dostępu do chłonnego rynku zbytu, jakim jest liczne grono studentów. Powiem tu jednak coś niepopularnego – powinniśmy dążyć do naturalnego wyparcia zagranicznych podmiotów z polskich uniwersytetów.
Oczywiście, przyjemnie jest uczestniczyć w zajęciach prowadzonych na najnowocześniejszym sprzęcie, dodatkowo wspieranym przez szkolenia przygotowane przez najlepszych branżowych ekspertów. Jednakże należy zdać sobie sprawę z jednego: zapewnianie pracy absolwentom przez zachodnie koncerny nie jest priorytetem współpracy uczelni z firmami. Korporacje często zajmują się w naszym kraju zadaniami typowo outsourcingowymi – księgowość, finanse czy proste projekty inżynierskie w fabrykach. W zasadzie wszyscy o tym wiemy. Priorytetową osią kooperacji między światem biznesu i nauki jest przede wszystkim aspekt technologiczny, który jest nam niezbędny, jeśli chcemy wyjść z „pułapki średniego dochodu”. Powoli nadchodzi koniec przewagi kosztowej Polski, która przyciągała całe masy Capżeminajów, Motoroli i innych nazw, na widok których świeżo upieczony absolwent dostaje spazmów radości.
Prawdziwe centra rozwojowe i serca gospodarki znajdują się w ich rodzimych państwach, gdzie ściągają światową czołówkę pracowników, aby pracowali na chwałę i rozwój USA czy Niemiec. To prowadzi do dość oczywistej konkluzji, dlaczego tak istotne zadanie dotyczące rozwoju Polski spoczywa w rękach najlepszych szkół wyższych, zwłaszcza takich jak Akademia Górniczo-Hutnicza czy Politechnika Warszawska, oraz kryje się w późniejszym zagospodarowaniu tej przestrzeni przez rodzime firmy. W razie kłopotów na nic zdadzą się praktyki i zajęcia w fabryce Fiata – jeśli trzeba będzie, produkcja z powodów politycznych zostanie przeniesiona do Włoch. Ten los może czekać absolwentów Politechniki Krakowskiej, którzy będą dokształcać się w MAN w Niepołomicach.
Prawdziwym skarbem polskiej nauki, a co za tym idzie, skarbem polskiego biznesu jest podobno grafen, materiał przyszłości. Według doniesień medialnych i głosów świata nauki, może być wykorzystywany w naprawdę wielu i do tego odmiennych dziedzinach gospodarki – począwszy od zastąpienia krzemu w układach scalonych aż do zastosowań medycznych. Nie jestem ekspertem od wysokich technologii, ale pewnie jest jeszcze sporo godnych wyzwań dla uczelni technicznych, by przywołać chociażby nasz przemysł chemiczny, który w końcu rozwija się dosyć prężnie.
Tu w zasadzie dochodzimy do diagnozy, która wcale nie jest zaskakująca, czyli głównego problemu współpracy uczelni z firmami: środków na badania i rozwój.
Polska przeznacza około 1% PKB na działania związane z B+R, podczas gdy średnia dla UE wynosi dwa razy więcej. Dodatkowo od państw takich jak USA czy Japonia różni nas to, że jedynie 1/3 środków pochodzi z rąk prywatnych, co również jest dwa razy mniejszą wartością. Sytuacja ulega jednak powolnej i systematycznej poprawie, a widoki na przyszłość zaczynają się rysować lepiej.
Droga do wyparcia zagranicznego przemysłu z Uniwersytetu Jagiellońskiego czy Szkoły Głównej Handlowej to nie tylko tworzenie kolejnych programów ambasadorskich, w efekcie których studenci dostaną darmową kuchenkę mikrofalową od Amiki. To przede wszystkim naprawdę żmudna praca wielu naukowców z dziedzin ścisłych i trochę niedocenianych nauk o organizacji nad tym, żeby nasze przedsiębiorstwa konkurowały ze światowymi potentatami. A może kiedyś doczekamy się własnych ambasadorów na Harvardzie czy MIT.
Artykuł powstał w ramach projektu „Przyszłość Europy zależy od młodzieży” finansowanego ze środków programu Erasmus Plus.