Obywatelska odnowa
Nasza administracja publiczna działa o tyle bezwładnie, że nie zadaje sobie pytań o wpływ na kształtowanie postaw obywatelskich. Od lat dostrzegamy oczywisty proces poluzowania więzi społecznych nie tylko ze względu na cyfryzację czy większe tempo życia, ale przede wszystkim na prowadzenie bezmyślnej polityki przez władze publiczne. Odwrócenie tego trendu może przynieść dobrze zrealizowany projekt budżetu obywatelskiego.
W Polsce postępuje proces odpartyjniania miast, a idea ruchów miejskich przebija się do społecznej świadomości. To dobra, chociaż zbyt wolna tendencja, zważywszy, że ruchy miejskie w największym stopniu dążą do przekazania kontroli nad środkami dysponowanymi przez administrację w ręce samych mieszkańców. Mimo tego, że kwestia sprawowania kontroli nad pieniędzmi budzi największe emocje, sposób ich redystrybucji jest kluczowy. Bo to on przekłada się bezpośrednio na zmianę funkcjonowania miast poprzez zmianę myślenia samych mieszkańców.
Zasadniczą różnicą między budżetem partycypacyjnym a obywatelskim jest poziom zaangażowania obywateli w organizację oraz skala realizacji.
Pierwszy wariant ogranicza się do przedstawienia przez mieszkańców projektów lokalnych inwestycji, które zostaną spriorytetyzowane przez społeczność w głosowaniu i sfinansowane w ramach wydzielonego przez miasto budżetu. Drugi zakłada powołanie tak zwanych jednostek funkcjonalnych, które będą działały wewnątrz dzielnic. Z zasady mają to być małe obszary, zamieszkiwane przez maksymalnie kilka tysięcy osób. W ramach takiej jednostki powoływane byłyby oddolnie stowarzyszenia, które dysponowałyby środkami nie celowymi, ale stałymi. Dzięki temu mogłyby realizować bardziej długotrwałe projekty, a ich realizacja byłaby całkowicie zależna od mieszkańców takiej jednostki.
Decentralizacja w obrębie miasta i przekazanie do zarządzania mieszkańcom części obowiązków gminy, takich jak szkolnictwo podstawowe, kultura, sport czy pomoc społeczna miałoby niebagatelne znaczenie dla rozwoju świadomości społecznej. W dodatku potencjalne stowarzyszenie, stopniowo zrzeszające coraz większą ilość mieszkańców, składałoby się z ludzi z różnych warstw społecznych, w różnym wieku i o różnych potrzebach. Taka szkoła demokracji w nieporównywalnie większym stopniu angażowałaby mieszkańców oraz stopniowo przenosiłaby na coraz wyższe poziomy uczestniczenia w życiu publicznym – poprzez naukę skuteczniejszego lobbowania na kolejnych stopniach administracji publicznej.
Mimo wzrostu zaangażowania Polaków w działalność publiczną, większość rodaków przyjmuje w stosunku do państwa postawę klientelistyczną czy roszczeniową.
Wynika to zarówno z poczucia wykluczenia, jak i przekonania, że ich zaangażowanie nie przyniosłoby oczekiwanych rezultatów. Wprowadzenie budżetu obywatelskiego rozwiązałoby oba te problemy, co prawda nie jak ręką odjął, ale w perspektywie kilku lat przeorałoby strukturę polskich miast, fundując rewolucję rozłożoną na raty. W błędzie jest ten, kto myśli, że osobom zaangażowanym w rozbudowę małych jednostek funkcjonalnych o małym zasięgu wystarczy tylko taka działalność.
Normalną koleją rzeczy będzie podejmowanie działań przez wybijające się jednostki na poziomie dzielnicowym czy ogólnomiejskim. W ten sposób stworzy się naturalna warstwa lokalnych liderów, którzy zaczynając od łatwych do zrealizowania zadań, mogliby szybko awansować i podejmować poważniejsze działania. Dzięki temu zmniejszylibyśmy problem zabetonowania struktury miejskiej, osadzania na długie lata stanowisk w miejskich spółkach przez te same osoby czy w skrajnych wypadkach uprawiania administracyjnej „samowolki” wbrew oczywistej woli mieszkańców. Decentralizacja miasta zwiększyłaby demokratyczny sposób wybierania władz i zarządzanie środkami pochodzącymi z miejskiej kasy, a co za tym idzie, zintensyfikowałaby wysiłki stowarzyszeń, radnych i burmistrzów czy prezydentów.
Tak skonstruowana idea budżetu obywatelskiego stanowiłaby naturalna szansę dla młodych ludzi. Zaangażowanie i realny wpływ oraz odpowiedzialność za swoje osiedle czy gminę jest zdecydowanie bardziej wartościowym sposobem wejścia w politykę niż klasyczna droga przez struktury partyjnych młodzieżówek.
Decydowanie o najbliższym boisku, szkole czy przychodni czyni najbliższą okolicę naprawdę Twoją.
Zmienia perspektywę patrzenia na miasto i kraj, w którym tylko od Twojego zaangażowania zależy, na jak duży kawałek rzeczywistości masz wpływ. Uczy wrażliwości i otwarcia wobec współmieszkańców, troski o najbliższą okolicę. Wreszcie tworzy realną siłę społeczną, która, przyparta do muru, będzie na tyle zżyta i zorganizowana, aby kolegialnie zaprotestować wobec polityki miasta, województwa czy państwa.
Artykuł powstał w ramach projektu „Przyszłość Europy zależy od młodzieży” finansowanego ze środków programu Erasmus Plus.