Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.
Karolina Olejak  14 listopada 2014

Wszystkie choroby polskiego państwa

Karolina Olejak  14 listopada 2014
przeczytanie zajmie 3 min

Czy jednemu państwu można wystawić tak skrajnie różne diagnozy? Takie rozpoznanie ,,kliniczne” wystawili goście pierwszego spotkania z cyklu ,,Piwo Jagiellońskie” Klubu Jagiellońskiego, które odbyło się 28 października.

Dyskutantami byli red. Bartosz Marczuk, dziennikarz i publicysta „Rzeczpospolitej”, autor książki „Nie daj sobie wmówić. 20 mitów, którymi władza ogłupia społeczeństwo” oraz red. Rafał Woś, dziennikarz i publicysta ekonomiczny „Dziennika Gazety Prawnej”, autor książki „Dziecięca choroba liberalizmu”. Wnioski, które przedstawili nasi goście, wynikają z dokonanej przez nich krytycznej oceny objawów ,,choroby”, obserwowanych w codziennym życiu. Tym, co łączy obu redaktorów, z pewnością jest niezgoda na otaczającą rzeczywistość i próba przeciwstawiania się szablonowemu myśleniu o transformacji oraz spadku, który przypadł nam po niej w udziale.

Alternatywne sposoby rehabilitacji polskiego systemu edukacji przedszkolnej?

Pierwszym wspólnym przykładem, opisywanym przez obu dziennikarzy, jest los rodzica dziecka w wieku przedszkolnym, przed którym roztacza się trudna rzeczywistość związana z polskim systemem edukacji. Genezę problemu redaktor Marczuk, ojciec piątki dzieci oraz od niedawna właściciel prywatnego przedszkola, dostrzega w błędzie, jakim jego zdaniem było uchwalenie w 1982 roku Karty Nauczyciela – ustawy regulującej prawa i obowiązki pracowników oświaty. Argumentacją tej tezy stało się porównanie sytuacji nauczyciela przedszkolnego zatrudnionego w sektorze publicznym (na podstawie Karty) z realiami pracy tego zatrudnionego przez prywatnego przedsiębiorcę. Różnica zdaje się zasadnicza. Ustawa z 1991 roku, na podstawie której przedszkola podlegają samorządom, sprawia, że gmina jest zobowiązana do pokrycia kosztów związanych z zatrudnieniem nauczyciela pracującego 5 godzin dziennie. Na to z budżetu samorządu de facto wydaje się znacznie większą sumę niż przeznaczyć musi prywatny przedsiębiorca zatrudniający nauczyciela pracującego w 8-godzinnym wymiarze czasowym. Dodatkowym przywilejem, oprócz bardzo krótkiego czasu pracy, płynącym z Karty jest praktyczna nierealność zwolnienia (wyłączając skrajne przypadki), a także 35-dniowy urlop, czego nie reguluje żadne inne prawo poza wspomnianą wcześniej Kartą. Dodać do tego można 3-letni urlop zdrowotny. To wszystko w połączeniu z ogromnym popytem na miejsca w publicznych placówkach (zawsze znajdą się jacyś chętni) sprawia, że w systemie publicznej edukacji przedszkolnej brak motywacji do poprawiania efektywności działań.

Czy nadszedł czas, by wysłać polski rynek pracy na przymusową hospitalizację?

Kolejnym poruszonym zagadnieniem była właśnie praca. W publikacjach dyskutantów znaleźć można różne stanowiska opisujące polski rynek zatrudnienia. Z perspektywy redaktora Wosia obraz ten jest dość niespójny ponieważ z jednej strony po 25 latach wolności znaleźliśmy się w dobrym punkcie, zważywszy na trudny kontekst historyczny. Papierkiem lakmusowym tych zmian ma być  wysoki wskaźnik PKB na jednego mieszkańca. Z drugiej strony jest rynek pracy, który wciąż pozostaje niepewny: z bardzo wysokim odsetkiem umów śmieciowych, bezrobociem wciąż sięgającym ponad 10%, a także ciężką sytuacją pracownika, który bywa wykorzystywany w miejscu pracy.

Takie postrzeganie rynku pracy jest oczywiście zależne od miejsca zatrudnienia i naszych własnych przekonań. Efektem sytuacji opisanej przez na rynku pracy jest niezbyt roszczeniowa postawa pracowników, bezapelacyjnie przyjmujących otrzymaną ofertę, niezależnie od jej rentowności. Powodem tego jest brak alternatywy.Na dowód tego red. Woś przytoczył badania wskazujące, że ponad 50% procent polskich obywateli nigdy nie uczestniczyło w rozmowie o podwyżce.

Coraz częściej spotykana jest sytuacja, w której obywatel powoli zostaje pozbawiony wyboru pomiędzy lepiej płatną, ale związaną z pewnym ryzykiem pracą w sektorze prywatnym, a gorzej opłacanym, za to bezpiecznym stanowiskiem w administracji publicznej, które stopniowo traci główny atut, jakim była ciągłość zatrudnienia.

Diagnozę polskiego rynku pracy należy jednak uzupełnić o jeszcze jeden aspekt. Odsetek pracujących Polaków jest wyjątkowo niski. Na ok. 38 mln obywateli naszego kraju, wyłączając 8 mln dzieci, co trzeci dorosły jest emerytem, rencistą lub dostaje inny rodzaj długoterminowego świadczenia, i to pomimo tego, że jesteśmy społeczeństwem stosunkowo młodym na tle innych państw europejskich. Znaczy to, że co trzecia złotówka, która przechodzi przez nasze państwo, to emerytury bądź renty. W myśl tego podejścia i wszystkich danych przedstawiających Polaków jako pracujących niemal najciężej na świecie, dochodzimy do wniosku, że genezy problemu należy szukać w tym, że pracuje nas tylko połowa. Efektem tego jest silne eksploatowanie pracownika, który musi pracować za innych. Redaktor Marczuk przypomniał również coraz częściej poruszany problem poczucia wyższości polskiego urzędnika w stosunku do interesanta. A ten może być przecież potencjalnym pracodawcą, dającym zatrudnienie w regionie. Sprawę utrudnia niezwykła zawiłość naszego prawa, nie biorącego pod uwagę realiów małych i średnich przedsiębiorstw, które nie mogą pozwolić sobie na zatrudnianie prawników.

Z drugiej strony pada pytanie, czy aby państwo, w którym żyjemy, nie jest emanacją naszej woli. Tym, co sami wybieramy, tworzymy w procesach demokratycznych. Niczym narzuconym z zewnątrz.