Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.
Piotr Trudnowski, Marcin Możejko  6 listopada 2014

Trudnowski: Crowdfundingem na Marsa

Piotr Trudnowski, Marcin Możejko  6 listopada 2014
przeczytanie zajmie 7 min
Trudnowski: Crowdfundingem na Marsa zasoby własne

O tym, czy można obalać system za pieniądze systemu, co łączy zaangażowanych katoli z graczami komputerowymi i jak crowdfunding ściąga innowacyjnych inwestorów z całego świata na polski rynek kapitałowy, mówi dla klubjagiellonski.pl Piotr Trudnowski, współtwórca warszawskiego oddziału Klubu Jagiellońskiego i jeden z założycieli Polskiego Towarzystwa Crowdfundingu.

Klub Jagielloński rozpoczął w październiku swoją pierwszą akcję finansowania społecznościowego. Gdybyś miał  opisać, czym jest crowdfunding w sposób, w jaki ludzie zgłaszający projekt opisują swoje pomysły – co byś powiedział?

Wbrew pozorom crowdfunding nie jest zjawiskiem nowym. Można powiedzieć, że to rzecz stara jak świat i znana każdemu, tyle, że ubrana w nowe możliwości. Weźmy np. cotygodniową zbiórkę na tacę w kościele – przecież to nic innego, jak swoisty analogowy crowdfunding. Dorzucamy się do budżetu naszej wspólnoty, dzięki czemu ksiądz proboszcz może opłacić ogrzewanie, oświetlenie, remonty etc. Oblicze crowdfundingu radykalnie zmienił postęp technologiczny. Dzięki smartfonom, tabletom, prostemu dostępowi do płatności elektronicznych, rozmiar grupy, do której możemy dotrzeć z naszym pomysłem, zależy tylko od naszej kreatywności i umiejętności rozpropagowania informacji o tym, co chcemy zrobić.

Mówi się, że crowdfunding to początek kolejnej rewolucji społecznościowej. O ile Facebook i inne portale zmieniły nasz sposób komunikacji z innymi ludźmi i sposób spędzania wolnego czasu, o tyle crowdfunding zmienia sposób myślenia o wydawaniu pieniędzy.

To więc zjawisko stare jak świat czy jednak rewolucja?

Finansowanie społecznościowe to coś więcej niż nowe słowo na starą, sprawdzoną zbiórkę publiczną. Crowdfunding zakłada pewną relację między projektodawcą a wspierającym: istotne jest ofiarowanie darczyńcom czegoś w zamian. Czasami jest to egzemplarz rzeczy, której produkcję współfinansujemy, czasami wymienienie w napisach końcowych filmu, w którego powstaniu mieliśmy udział. Innym razem otrzymujemy drobny upominek związany z projektem, a czasem po prostu emocjonalną satysfakcję.

Uśmiech?

Na przykład. Choć według Polskiego Towarzystwa Crowdfundingu i większości branży w Polsce oferowanie „konkretu” za współfinansowanie to warunek konieczny.

Gdybyśmy ograniczyli się tylko do tej nowoczesnej wersji, to jak się to wszystko zaczęło?

Przyjmuje się, że wszystko się zaczęło od zbiórki pieniędzy na nowy album oraz trasę koncertową zespołu Marillion w 1997 roku. Projekt zakończył się niesamowitym sukcesem, a na jego kanwie powstały dedykowane muzycznemu mecenatowi portale Sellaband czy ArtistShare. Wtedy nikt jeszcze nie mówił o crowdfundingu, po prostu fani dorzucali się do nagrania płyty przez ulubionych wykonawców. Taki charakter miał też bodaj pierwszy polski projekt finansowania społecznościowego, olsztyńskiej wokalistki Julii Marcell, która dzięki Sellaband wydała w 2007 r. pierwszą EPkę. Kilka lat później piosenkarka, która zaczynała od crowdfundingu, została nagrodzona Paszportem „Polityki”.

Dziś crowfunding to dynamicznie rozwijająca się branża, wielomilionowy rynek, dziesiątki tysięcy platform crowdfundingowych, a przede wszystkim – niewyobrażalne ilości pomysłów.

No właśnie, bo o ile platformy oraz media społecznościowe pomagają, o tyle to pomysły stanowią centralną oś tej idei. Co Ci przychodzi do głowy, gdy słyszysz „klasyczny projekt crowdfundingowy”?

Z całą pewnością innowacje technologiczne i gadżety. Przez długi czas największym sukcesem był zegarek Pebble. W 2012 r. idea zegarka zsynchronizowanego ze smartfonem okazała się na tyle atrakcyjna, że w ciągu 48 godzin ponad 60 000 chętnych wpłaciło kwotę dziesięciokrotnie większą niż oczekiwana.

Polacy również mają czym się pochwalić. Ostatnie miesiące to m.in. ponad 150 000 dolarów na Sherlybox, czyli urządzenie łączące dokonywanie obliczeń oraz przechowywanie danych w chmurze z lokalnym serwerem oraz dyskiem przenośnym, czy 180 000 dolarów na Zortax, drukarkę 3D z Olsztyna.

Oczywiście nieźle mają się też inne branże: niedawno polski Internet obiegła informacja o projekcie stworzenia niemieckiego magazynu internetowego „Krautreporter”. Perspektywa braku reklam oraz nietabloidowego stylu przekonała tysiące niemieckich internautów do wykupu rocznej prenumeraty. W Polsce uwagę przykuwa 300 000 złotych na reaktywację legendarnego pisma dla graczy „Secret Service”. Są też mniej znane projekty: w listopadzie czeka nas premiera filmu inspirowanego żywotem polskiej błogosławionej Karoliny Kózkówny. Chociaż zbiórka odbywała się na nie na portalu, ale na dedykowanej projektowi stronie, to film w całości został sfinansowany właśnie przez crowdfunding. Zarówno „Karolina”, jak i reaktywacja „Secret Service” pokazują, co w finansowaniu społecznościowym jest najważniejsze: silne, realne społeczności. Bez względu na to, czy mamy do czynienia z graczami komputerowymi, czy zaangażowanymi katolikami.

A odchodząc od dominujących trendów, czy mógłbyś przedstawić nam swój osobisty ranking pomysłów: najciekawszych, najdroższych, najbardziej innowacyjnych – lub najśmieszniejszych i najbardziej kuriozalnych?

Zacznę od tego, który rodzi we mnie największy podziw. To trwający projekt crowdfundingu udziałowego: InPay S.A. Polska technologia płatności bitcoinami. Na polskim (sic!) portalu beesfund.com można kupować akcje spółki – także za bitcoiny! Projekt jest więc podwójnie innowacyjny: bo crowdfunding udziałowy to ciągle nowość, a płacenie bitcoinami za akcje to już jest prawnicze rocket science, innowacja w świecie innowacji. Projekt ściąga na polski rynek kapitałowy inwestorów: entuzjastów kryptowalut i nowych technologii z całego świata. W dwa tygodnie zebrali równowartość ponad 70 000 złotych.

Co do projektów nazwijmy to kuriozalnych, zawsze opowiadam anegdotę o zbiórce działacza LGBT Szymona Niemca, który na Indiegogo próbował pozyskać środki na swój „tęczowy kościół”. O ile pamiętam, nie zebrał ani centa. To dobry dowód na to, że projekty finansowania społecznościowego nie mogą się opierać o nasze projekcje, „jak świat powinien wyglądać”, ale o realne, istniejące społeczności (śmiech).

Co jest więc w crowdfundingu najtrudniejsze?

Jest jeden mit o finansowaniu społecznościowym, który trzeba obalić. To nie jest tak, że wystarczy wrzucić projekt do sieci, a ludzie z całego świata zbiegną się i dadzą nam pieniądze. To ciężka praca. Ponad 80% funduszy pochodzi z dwóch najbliższych kręgów znajomych pomysłodawców: od rodziny, przyjaciół, znajomych i analogicznie, znajomych jego znajomych.

Crowdfunding przede wszystkim pozwala poradzić sobie z dość powszechnym, zwłaszcza w Polsce, wstydem przed proszeniem o pieniądze na realizację projektu. Dużo łatwiej wysłać znajomemu link do naszego projektu, niż mówić mu na piwie, że powinien wreszcie zlecić stały przelew na rozwój Klubu Jagiellońskiego. Dodam od razu, że należy robić jedno i drugie (śmiech). Crowdfunding to pierwszy krok do budowania finansowej niezależności, ale nie można na nim poprzestać.

Portale portalami, projekty projektami, warto jednak spytać o przewidywane owoce. Jakie perspektywy roztacza crowdfunding przed różnej maści i wielkości polskimi społecznościami?

Moim zdaniem crowdfunding w Polsce musi się rozwijać i to szybko, bo w 2020 r. potok pieniędzy z Unii skończy się. Za 6 lat pieniądze na innowacje, dla organizacji pozarządowych, dla samorządów ulegną poważnemu ograniczeniu – i wtedy, jeżeli chcemy nadal dynamicznie się rozwijać, musimy mieć już zbudowaną w Polsce kulturę finansowania społecznościowego.

Największe możliwości crowdfunding otwiera przed małymi społecznościami. Jeden z projektów, z którego realizacji jestem najbardziej dumny, to pomysł małej osiedlowej biblioteki na warszawskiej Pradze, która powstała dzięki grupie pasjonatów. Potrzebowali dofinansowania na meble. Co się okazało? Zdecydowana większość wpłat, chociaż zbiórka odbywała się w Internecie, pochodziła z kilku okolicznych ulic. Fantastyczna inicjatywa pokazująca, że finansowanie społecznościowe to nie tylko rewolucja technologiczna i finansowa, ale też obywatelska.

Wspominałeś o organizacjach pozarządowych. Co łączy crowdfunding z NGO?

Na pewno wzrasta zainteresowanie tą metodą finansowania. Niestety nadal finansowanie przez sympatyków to tylko niewielka część ich budżetu. Wciąż mamy do czynienia z pewnego rodzaju fikcją, kiedy organizacje z nazwy pozarządowe są de facto finansowane przez państwo. Oczywiście programy dotacyjne i granty ministerialne nie muszą być złe, ale problem pojawia się, gdy mamy do czynienia z tzw. grantozą, czyli dopasowywaniem projektów oraz profili działalności do aktualnie istniejących grantów. Pamiętam, jak Agnieszka Graff, nota bene chyba najważniejsza popularyzatorka pojęcia „grantoza”, powiedziała na debacie w Fundacji Batorego do Dariusza Gawina, że reprezentowane przez nią środowisko „Krytyki Politycznej” bierze granty od systemu, żeby ten system zniszczyć. To trochę jak przekonanie Lenina, że kapitaliści sami sprzedadzą komunistom sznur, na którym zostaną powieszeni. Cóż, komunizm na szczęście upadł, więc wydaje mi się, że analogicznie będzie z organizacjami, które chcą walczyć z establishmentem za pieniądze establishmentu. Jestem przekonany, że organizacje pozarządowe, by zachować autentyczność, muszą co najmniej do „nogi grantowej” dobudować „nogę społecznościową”, a docelowo oprzeć się głównie o wsparcie sympatyków. To daje prawdziwą niezależność, ale też faktyczne zakorzenienie w społeczności.

Gdybyś mógł jeszcze przytoczyć jakąś znamienną, śmieszną anegdotę, pokazującą klimat crowdfundingowego środowiska w Polsce, to…

…musiałbym niestety opowiedzieć historię nie śmieszną, lecz tragiczną. Często podkreślamy, że symbolem marzeń członków Klubu Jagiellońskiego jest Polak, który jako pierwszy ląduje na Marsie. Proszę, historia ze świata crowdfundingu, która obrazuje, jak wielkie to wyzwanie. Polscy studenci jednej z politechnik opracowali łazik marsjański. Ich projekt doceniła NASA i dostali zaproszenie do Stanów, na konkurs łazików z całego świata. Studenci nie mieli pieniędzy na bilety – uczelnia sfinansowała prace nad łazikiem, ale podróży już nie mogła. Crowdfunding wydawał się idealny. Niestety grupa entuzjastów oficjalnie reprezentowała uczelnię, więc ewentualny proces zbierania pieniędzy musiał przechodzić przez biurokratyczną maszynę politechniki. Bariera mentalna w łańcuchu dziekanat-kwestor-prawnik była za duża. Na szczęście rok później, do kolejnej edycji konkursu, zakwalifikowała się ekipa z innej polskiej politechniki. Tam udało się przełamać tę mentalną barierę: w efekcie zebrano prawie 100 000 złotych!

Jesteśmy skazani na crowdfunding, ale jeżeli za tych 6 lat mamy realizować innowacje bez unijnych pieniędzy, to musimy przede wszystkim dokonać wielkiej zmiany mentalnej.

No cóż, mam nadzieję, że ten wywiad choć trochę się do tego przyczyni. Serdecznie dziękuję za rozmowę.

Pierwszy krok jest bardzo prosty. Wystarczy wejść na odpalprojekt.pl i wesprzeć naszą akcję na rozwój warszawskiego Klubu Jagiellońskiego. Żartujemy sobie, że każda wpłacona dycha to mały krok Polski w stronę pionierskiej wyprawy na Marsa (śmiech).

Rozmawiał Marcin Możejko