Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.
Bartosz Brzyski  1 listopada 2014

Świat, który przemija

Bartosz Brzyski  1 listopada 2014
przeczytanie zajmie 7 min

Wolność jest sumą dobrowolnie podjętych, uznanych za słuszne obowiązków. Wszystko inne nie jest wolnością, a jedynie egoizmem i pełną chciwości przesadą.

Sándor Márai, Dziennik 1943-1948

O ile tkwiące głęboko przekonania tradycyjne powiadały „Żyć to znaczy czuć się ograniczonym, a tym samym czuć się uzależnionym od tego, co nas ogranicza”, o tyle nowy głos wewnętrzny woła: „Żyć to nie być ograniczonym przez cokolwiek; to swobodnie puścić wodze swoim chęciom i skłonnościom. Nic, praktycznie biorąc, nie jest niemożliwe, nic nie jest niebezpieczne i nikt nie jest nadrzędny w stosunku do nikogo.

José Ortega y Gasset, Bunt mas

„Żyjemy w wiecznej teraźniejszości” – pisze znakomicie w „Czasie zwyrodniałym” dr Jan Tokarski. Teraźniejszości w skali mikro – kiedy stajemy się jak Fej, główny bohater powieści Michała Olszewskiego „#Upał”, który nie rozróżnia dni tygodni, ponieważ żadne z nich nie zdradza dla niego unikalnych cech; w skali makro kiedy nie potrafimy ocenić nawet czyjegoś wieku, ponieważ nastoletni Maciej Musiał siadający na kanapie obok 50. letniego Kuby Wojewódzkiego nie tylko wygląda jak jego nieco młodszy kumpel, ale pod wieloma względami właściwie w ogóle się od niego nie różni. Nie jest to jedynie magia telewizji, ale fakt – nasze życie przestało mieć strukturę schodów, a zaczęło płaskiego chodnika. Coroczna bitwa między dynią a zniczem, chociaż symboliczna, nie jest żadną walką z szatanem, ale starciem między współczesną dziecinnością a tradycyjną dorosłością.

Różnica między 15. a 30-latkiem dramatycznie się zatarła. Dr Wawrzyniec Rymkiewicz w programie „Tanie dranie” w TVP Kultura zauważył, że przed drugą wojną światową człowiek po maturze był osobą dorosłą w pełni tego słowa znaczeniu. Dziś dorosłość dryfuje właśnie gdzieś w kierunku 30., czy 40., a część z nas nigdy jej może nie osiągnie. Chociaż duży wpływ na taki stan rzeczy mają powszechne studia czy fakt, że młodzi coraz mniej chętnie wyprowadzają się od rodziców ze względów ekonomicznych, głównym winowajcą jest zmiana kulturowa – zburzenie wspólnego dla wszystkich kalendarza, rytuałów i symboli, odejście od wartościowania – czyli punktowego wskazania tego, co uznać należy za wyznacznik wartościowego życia a co oczywiste było dla przywołanych wyżej Máraia i Ortega y Gasseta, dziś nazwane byłoby działaniem dyskryminacyjnym.

Nie ma jednego „końca epoki struktur”, jest to proces, którego można doszukiwać się na wielu płaszczyznach życia człowieka. Jednak jego skutek widać dopiero z pewnej perspektywy. Przede wszystkim to upadek autorytetów a wśród nich tego największego – Kościoła. Instytucji odpowiadającej w największym stopniu za kształt życia wspólnoty, jego rytmu i celów. W PRL-u istniał klarowny, dychotomiczny podział dobro-zło. Dobro obecne było w Kościele, ograniczanym przez władze; inwigilowany, prześladowany, a nawet fizycznie likwidowany, jak w przypadku zabójstwa księdza Popiełuszki. Zło tkwiło w partii i służbach, w systemie. Chroniąc się przed obcym systemem, szukało się schronienia w Kościele, słuchało się nauk, uczestniczyło czynnie w jego życiu. Ze względu na sytuację polityczną, Kościół posiadał tym mocniejszy, naturalny autorytet.

Jednak wraz z upadkiem komunizmu dychotomiczny podział runął. Dobro przecież zwyciężyło zło, papież pomógł dokonać niemożliwego, cel jego pontyfikatu się dokonał. Kościół przestał mieć monopol na prawdę i nauczanie, bo stracił przeciwwagę. Nie było już postaci jednoznacznie dobrych ani złych. Nowy, neoliberalny świat lat 90-tych stał się synonimem wolności wyboru jak z hasła reklamowego magazynu Logo: „Wybierz swoją drogę, ale najpierw spróbuj wszystkiego”.

Każdy zaczął słuchać, kogo chciał, wierzył w to, co zechciał. Narodziły się nowe autorytety, stare zdezawuowano. Społeczeństwo znalazło się w sytuacji czytelnika „Brulionu”, który mógł wybrać sobie dowolny tekst od prawa do lewa, bez słowa oceny i wskazówki. Jesteś wolnym człowiekiem – wiesz, co dla Ciebie najlepsze. Jednak takie funkcjonowanie w świecie nie jest dziś inne dla lewicy i prawicy. Chociaż Ci drudzy utrzymują swoje przywiązanie do autorytetów, z niesamowitą łatwością potrafią ją odrzucić. Czy dotyczy to Prymasa Polski czy Papieża. Każdy autorytet można dziś zdezawuować, lub używać w sposób instrumentalny, ponieważ nie jest to postawa polityczna, ale już cywilizacyjna. Autorytety upadły bez względu na barwy polityczne.

Dopiero teraz widać destrukcyjne skutki takiej wolności totalnej, bezrefleksyjnej, wyzbytej z autorytetów. Wolności, w której nie ma wyborów lepszych i gorszych, są tylko bardziej i mniej przyjemne. Skutkującej powstaniem mechanizmu, wedle którego podważanie wyborów innych oznacza podważanie założeń demokracji. Dlatego w święto Wszystkich Świętych ktoś zostanie w domu, ktoś jak zawsze pojedzie na cmentarze, inny pomyśli już o zakupach świątecznych, a reszta będzie odsypiać po Halloween. Bo większość z nas nie zna nikogo, kogo nagana wywołałaby u nas poczucie wstydu, że wybraliśmy złe rozwiązanie. Co więcej,  boimy się zwrócić innym uwagę, nie chcemy się wtrącać w ich życie. Bo kto nam dał tego prawo? Czy faktycznie wiemy, co jest lepsze dla innych?

Dla pokolenia naszych dziadków święta nie były tylko kartką z kalendarza. To były dni, w których należało odbyć pewien rytuał. Wspólnego wyjścia na cmentarz, spaceru, zapalania lampek, rozmowy o bliskich. Często jedyny dzień w roku, kiedy spotykało się innych, dalekich członków rodziny przy grobie, kiedy opowiadało się dzieciom i wnukom o ich pradziadkach, zapomnianych stryjach. Miało się także poczucie wspólnoty; wyjścia na cmentarze pozwalały nam zobaczyć, że łączą nas kultura, wartości, poczucie powinności wobec poprzednich pokoleń. Nikt nie zadawał pytania, czy tak powinno być, bo tamta generacja nie uznawała takich pytań. Tak należy. I kropka.

Czy zrozumieliby Halloween? Nie. Ponieważ czuliby nieprzystawalność tych światów. Jak przygotowywać się do refleksji jednocześnie szykując się do zabawy? Nie można prowadzić życia w zgodzie z dwoma kalendarzami i w dwóch różnych porządkach. Pokolenie wolności rozpoczęło jednak generalną kontestację każdej tradycji i rytuałów. Dlaczego na groby nie iść w każdy inny dzień roku, gdy nie ma tłoku, a na święta nie wyjechać do ciepłych krajów. Dlatego, że bez przymusu kalendarza nigdy tego nie zrobisz, odpowiedzieliby starsi. Nie wyznaczysz sobie umownego 12 lutego jako dzień pamięci o zmarłych bliskich. To przymus zewnętrzny pozwala nam się organizować, poruszać się między karnawałem a adwentem – nie popadać w skrajności i podążać za przyjemnością chwili, ale organizować życie. Zbiorowe rytuały zaczęły się sypać. Przestajemy się widywać, ponieważ przestajemy mieć święta, które wszyscy obchodzimy, wspólne rytuały, które dla wszystkich są czytelne. I tracimy pokolenie, które mogłoby nas jeszcze spajać, chociaż robili to często na siłę i przy naszym oporze.

Młodzi ludzie dzisiaj sami wypełniają sobie pustkę po nieobecnych wzorach i normach, sięgają daleko w przeszłość, szukając punktów odniesienia, które pozwoliłyby im zdefiniować swój kierunek rozwoju. Nie pomaga im w tym także wzór „rodzica-przyjaciela”, ponieważ jak mówi psycholog Danuta Golec Gdy dzieci nie mają z kim się zmierzyć, pozostają zamrożone w rozwoju emocjonalnym. Mogą utknąć na kolejnych próbach reanimacji autorytetu”, zaś psychoterapeuta Ryszard Izdebski mówi, że „Model partnerski jest drogą donikąd. Rodzice chcą być dziecku partnerem, którym ono nie jest”.

To właśnie te rzeczy chce nam przekazać Houellebecq w Uległości. Wcale nie przestrzega nas przed muzułmanami. On tylko uzmysławia nam, że islam jest odpowiedzią na kryzys, odpowiedzią na poszukiwanie hierarchii, porządku, męskości. Bo chociaż Francois prowadzi równie udane i bujne życie zawodowe, jak i seksualne, nie potrafi wypełnić nimi sensu. Bardziej lub mniej świadomie walczy więc o znalezienie pewnych ram, w których mógłby osadzić swoje życie. W całym tym procesie wygrana Bractwa Muzułmańskiego i powolne ustanawianie nowych norm kulturowych wydają mu się coraz bardziej obiecujące. Dużo bardziej wprost pisze Houellebecq w swoim eseju, zamieszczonym zbiorze „Interwencje 2”. „Życie jest coraz bardziej zredukowane do wartości użytkowych. Eutanazja to zjawisko wyjątkowo dobrze oddające postawę, według której w życiu nie ma niczego poza interesem i przyjemnością, jakie można z niego wyciągnąć.” Dlatego też w dobie rozmów o eutanazji czy aborcji musimy zdawać sobie sprawę, jakie konsekwencje kulturowe niesie za sobą absolutna liberalizacja tych sfer.

Zwracając się ku liberalnym wzorcom, zapomnieliśmy, że jesteśmy istotami relacyjnymi. Że nasze życie nie może być wyzbyte z odpowiedzialności za innych, nie może być ciągłym poszukiwaniem niezależności czy przyjemności. Statystyki GUS informują, że wśród rozwiedzionych w 2012 r. małżeństw ok. 58% wychowywało ponad 54 tys. nieletnich dzieci. Natomiast w 2013 roku wskaźnik rozwodów w stosunku do nowozawartych małżeństw wyniósł 36,4%. Wzrasta poziom wykształcenia społeczeństwa, psychologicznej samoświadomości, umiejętności interpersonalnych a związki międzyludzkie są w coraz gorszej kondycji. Kultura działa na ich niekorzyść, co zdają się intuicyjnie rozumieć młodzi ludzie, pochodzący z tych rozbitych rodzin. Nie tylko są tego ofiarami, ale zwracają na to uwagę, głośno o tym mówiąc. Oczywiście i tak można założyć, że przykładowo coraz popularniejszy rap chrześcijański bierze się z zaczadzenia religią, a nie jest efektem szukania oparcia i sensu w wierze przez poobijane przez życie dzieciaki. I chociaż dzisiaj utyskujemy na młodych ludzi, którzy upraszczając świat, angażują się w demagogiczne ruchy, to jednak nie dajemy im dla nich zbytniej alternatywy. Rozbijając świat wartości, odbierając autorytety, ciągle poszerzając pole wolności, którego w pewnym momencie nie ma czym zapełnić – szkodzimy sobie i im.

„Kościół nie może iść z duchem czasów – z tego prostego powodu, że duch czasów donikąd nie idzie. Kościół może co najwyżej ugrzęznąć w bagnie razem z duchem czasów, by razem z nim cuchnąć i gnić” – pisał Chesterton. Można to rozszerzyć do pewnej ogólnej zasady. Nie idźmy z duchem czasu, nie tylko dlatego, że nigdzie on nie idzie, ale może wcale nie uczynić nas szczęśliwymi.

Wybieraj to, co dobre, a jeśli wybierzesz źle, ponoś karę, mówili nam nasi dziadkowie. Ci, którzy arbitralnie recenzowali nasze życie, nieraz nazbyt surowo, ale z perspektywy czasu niezbędnie. Oni rozumieli jak bardzo ważna jest struktura i wyznaczanie sobie ważnych celów. Celów, punktów czy „checkpointów”, których osiągnięcie faktycznie zmienia coś istotnego w naszym życiu. Ale one są niemożliwe do osiągnięcia bez dojrzałości, odwrócenia się od tego, co dziś nazywa się kulturą kidults.  Bez tych punktów nasze życie okaże się płaskie, infantylne i banalne, wypełnione ciągłą zabawą. Bo tak jak historię dzielą na rozdziały Wydarzenia, tak i nasze „Małe życie” potrzebuje wydarzeń przez duże W. Inaczej jesteśmy skazani na wieczną teraźniejszość w wiecznej zabawie. Zabawie, którą dziś symbolizuje dynia przeciwstawiona dojrzałości święta zmarłych. Banalna rzecz, która tak wiele mówi o świecie. Opór jest jednak daremny, bo któż z własnej woli porzuci zabawę? Pozbawiając się wzorców, pozbawiliśmy się recenzentów, którzy mogliby pomóc nam dorosnąc. Prędzej czy później zaczynie nam ich brakować. Poświęćmy ten dzień ich pamięci.