Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.
Maciej Madey  14 września 2014

Madey: Jak Bono spalił wszystkie mosty

Maciej Madey  14 września 2014
przeczytanie zajmie 4 min

Nowy album U2 został zaprezentowany w sposób bezprecedensowy. Czy to pójście z duchem czasu, czy kompletne zaprzedanie skomercjalizowanemu światu?

Konferencja firmy Apple w kalifornijskim Cuppertino. Dziennikarze zajmujący się technologią i fani nowinek spod znaku jabłka wstrzymują oddech, by dowiedzieć się, czym zostaną zaskoczeni tym razem. Pojawiają się: nowy model sztandarowego smartphona, aplikacja do płatności dokonywanych przy pomocy tego urządzenia oraz inteligentny zegarek. I wtedy na scenie pojawia się legendarna grupa U2. Po wykonaniu premierowego singla dochodzi do wyreżyserowanej i absurdalnej, choć robiącej wrażenie konwersacji:

Tim Cook (szef Apple): Fajna piosenka. Chciałbym usłyszeć cały album w tym stylu.

Bono: Właściwie to mamy gotowy album.

Cook: Serio?

Bono: Jasne. Nawet kilka. Moglibyście wrzucić jeden na iTunes tak, by w ciągu 5 sekund mogło go ściągnąć 500 milionów ludzi?

Cook: Jasne.

(Cook demonstracyjnie naciska wielki czerwony guzik i… płyta „Songs of Innocence” jest w Sieci).

Na swój nowy album U2 kazało czekać od 2009 roku i wydania „No Line on the Horizon”. Kilkakrotnie odkładana premiera, dużo plotek, mało konkretnych informacji z rzetelnych źródeł. Członkowie zespołu opowiadali w wywiadach o inspirujących podróżach i pokaźnych ilościach zarejestrowanego materiału. Zatrudniano i zwalniano producentów, wyrzucano kolejne projekty do kosza. I gdy w grudniu 2013 roku Beyonce bez zapowiedzi, z dnia na dzień (odpłatnie) udostępniła swój nowy krążek na iTunes, spekulowano, że Irlandczycy mogą pokusić się o podobną marketingową zagrywkę. Gdy jednak „Ordinary Love” przegrało wyścig o Oscara, a singiel „Invisible” nie przebił się na listach przebojów, kwartet odłożył premierę nowego materiału. Nie od dziś wiadomo, że U2 próbuje łączyć gatunkowe brzmienie ze współczesnymi trendami; stara się zatrzymać wiernych fanów, ale też puścić oko do młodzieży, by zdobyć nowych wielbicieli. Efekt tych starań, co łatwo przewidzieć, bywa różny i nie zadowala w pełni ani jednych, ani drugich.

Myślimy o dłuższej współpracy z Apple, chcemy w ciągu najbliższych kilku lat znowu czymś zaskoczyć. To będą nowości, które zmienią sposób słuchania i oglądania muzyki – zaznaczył podczas konferencji Bono.

Będziemy informować o tym na bieżąco, ale jeśli spodobało się wam „Songs of Innocence”, czekajcie na „Songs of Experience”. Niebawem powinno być gotowe, choć wiem, że wiele razy już tak obiecywałem – tak lider zespołu zasugerował rychłe wydanie kolejnej płyty. Po raz kolejny U2 nie dali żadnych argumentów, by uciszyć antagonistów i zadać kłam tezie, że wciąż – mimo zarobionej fortuny – najważniejszy jest dla nich medialny blichtr i wielkie pieniądze. „Songs of Innocence” zapowiadało powrót do korzennego, gitarowego grania, surowego brzmienia, ale zarazem przestrzennych, rozbudowanych aranżacji. Okazało się jednak, że to tylko życzeniowe prognozy dziennikarzy i słuchaczy. Album ma kilka intrygujących momentów: gitara The Edge’a chwilami przypomina tę z „War” czy „The Unforgettable Fire”. Ale całościowo płyta brzmi jak zlepek potencjalnych hitów pop-rockowych, przy których majstrowała rzesza producentów. I gdy spojrzeć w zakładkę „credits”, wszystko się zgadza – w studiu muzykom towarzyszyli m.in. Flood, Danger Mouse, Daniel Lanois, Brian Eno… Absolutny producencki top, za to nie gwarantujący spójności.

Nie o samej płycie ma traktować ten wywód. Najbardziej zatrważające jest to, że U2 – kapela ikoniczna dla światowego rocka i showbiznesu, która potrafiła regularnie proponować odbiorcom niespotykane dotąd rozwiązania koncertowe – sprzedała własną tożsamość.

Do tej pory U2 było marką samą w sobie. Maszynką do zarabiania pieniędzy, fakt, ale mimo wszystko wciąż broniącą się muzyką ideą. Grupa stanowiła pomost między współczesnością a erą rocka lat 80. i 90. Odsprzedając artystyczną osobowość takiemu molochowi jak Apple, promując płytę podczas prezentacji supernowoczesnego zegarka, zerwała z tamtym światem wszystkie mosty. Spaliła je bezpowrotnie. Ktoś powie, że idą z duchem czasu, bo płyt i tak nikt już nie kupuje, a muzykę udostępnili za darmo wszystkim. Błąd! Udostępnili ją „abonentom” wybranej firmy. Ci, którzy nie posiadają iPhone’ów, muszę obejść się smakiem i zaczekać miesiąc na zwykły, płatny krążek CD w sklepie. Oczywiście to teoria, bo cała płyta jest dostępna na YouTubie, ale nie w pełni legalnie. Jednak zarówno zespół, jak i Apple przymykają na to oko, wiedząc, że cele i tak osiągnęli.

U2 zachowało się jak korporacja podpisująca umowę o współpracy z inną, potężniejszą, po to, by poszerzyć strefy wpływów.

Niebezpiecznym jest, że to co uczynili, stanowi precedens, który może znaleźć naśladowców.

Kończąc tekst, rozwieję wątpliwości o obiektywizmie (lub braku) tegoż. Krytycznych recenzji wobec płyty bądź wyłącznie ruchu marketingowego Irlandczyków pojawiło się już wiele. Fani zespołu – w zdecydowanej większości – w komentarzach bronią ulubieńców. Niestety, robią to naiwnie. Niżej podpisany od wielu lat jest wielkim miłośnikiem U2: pierwsze trzy płyty oraz albumy z lat dziewięćdziesiątych kształtowały jego gust muzyczny i stały się rockowym elementarzem.

Tak, do U2 z czasów „The Unforgettable Fire”, „Achtung Baby”, „Pop” czy „Zooropy” wracam chętnie. Nie tak chętnie jak kiedyś, ale wciąż z szacunkiem i pewnością, że w tych brzmieniach znów coś da się odkryć. Ale gdy we wstępie napisałem „pojawia się grupa U2”, celowo usunąłem słowo „rockowa”. Bo to określenie z każdym kolejnym albumem odpływa coraz dalej od rzeczywistości.

Oczywiście koncertowo U2 to wciąż instytucja, emocjonalna petarda i profesjonalna ekipa, spełniająca daną widowni obietnicę wielkiego, niezapomnianego przeżycia.

Tyle, że płyty wydane w nowym tysiącleciu o rock jedynie się ocierają. „How to Dismantle an Atomic Bomb” (2004) miało mocne momenty, choć było nierówne, zaś „No Line on the Horizon” (2009) było nowoczesne i kompletnie niekomercyjne, za to z biegiem lat nabrało świeżości i należy je docenić. Z kolei „All That You Can’t Leave Behind” z przełomu wieków było wyraźnym skrętem ze ścieżki eksperymentalnej w tę często uczęszczaną – pop-rockową.

„Songs of Innocence” to album trudny do rozgryzienia. Minie kilka tygodni, nim ocenię go obiektywnie. To nie to, na co czekałem – za mało brudu, pazura i rozbudowanych kompozycji na przekór powszechnym trendom. Ale to nieważne. Ważne i dojmujące jest dla mnie coś innego: U2 to już nie mój zespół.